piątek, 25 maja 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 24 maja 2012



Wygląda na to, że niedawne ćwiczenia mające na celu poprawę jakości rozpoznawania czarnych charakterów i relacji z nimi, przyniosły efekty - ledwie opuściłam swoją domową siedzibę, a już przy dworcu namierzyłam następujący znak.



Widzicie? Widzicie to niewinne różki, ten krzywy ogonek i to podłe spojrzenie? (Nie że: nie widać spojrzenia - on stoi pod słońce, więc jak ma być widać?) Jeszcze przed ostatnią sobotą byłabym gotowa minąć taki widok i przejść obojętnie bez podejrzeń (jak też zresztą zawsze robiłam - przecież zawsze tam ląduję, jak zmierzam do większej cywilizacji), ale tym razem od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Nie szkodzi, że nikt niczego nie rozwalał, nie rzucał samochodami, nie podkładał bomby i nie porywał dziewic - ten znak mówił jasno o tym, że już niedługo mogło się to stać!

W dodatku, co ciekawe, trwał akurat remont ów dworca, na ogrodzeniu którego zawieszony był znak:



Zupełnie jak wtedy, kiedy podczas krótkiej wizyty Mytha w Szczecinie po Ziemi szaleli antarktydzcy terroryści, nawiedzony Clocky i Wojciech Cejrowski - nie ma co, to musiało mieć jakiś związek! Wtedy co prawda, kiedy próbowałam podejść i interweniować przeciwko wielkiemu przerośniętemu włochatemu (no, może nie, ale to dobrze brzmi) dziwacznemu czemuś wyposażonemu w łyżkę, ustąpiłam, ale tym razem nie dam się zbyć!


Retrospekcja.

Tak więc ogarnęłam się, przebrałam w pierwszej lepszej budce telefonicznej w AstroGirl (nie, budka nie była niebieska) i poleciałam odważnie przeskoczyć ogrodzenie.
Odważne to było, ale nie uważne, bo zahaczyłam się którymś elementem stopy o wyższe partie ogrodzenia i wpadłam interesującym półkolem w stojącą nieopodal kupę piachu. Niemniej byłam po drugiej stronie. Teraz pozostało tylko dojść/polecieć... hmm... np. do budynku dworcowego, i o nic się przy tym nie zahaczyć.

Pierwszym, do czego dotarłam, było jednak nie wejście, a ogromny napis czarno na żółtym, który na pierwszym zdjęciu jest, ale chyba mało czytelny i który głosił:

UWAGA!
OGROMNY
SMOK


Dajcie spokój - trwa remont, a oni zamiast napisać o spadających cegłach (w takich sytuacjach, jak wiadomo, cegły lecą nawet z bezchmurnego nieba) czy nisko położonych sufitach, wyjeżdżają mi tu o smokach! Przypomniałam sobie jednak wtedy, że przecież nie jest to taki zwykły remont. Cokolwiek się tutaj dzieje, wiem już, że cegła na pewno nie spadnie mi na głowę. Najwyżej smok. Ciekawe, jak się do tego mają przepisy BHP.

Nieważne. Skierowałam się pewniej do drzwi, znaczy: do wejścia (przecież drzwi nie było), wkroczyłam na schody, potem prosto przez poczekalnię obok wydłubanych wnękach po kasach... i wtedy usłyszałam:
- Kto śmie zakłucać mój spokój?! - Zagrzmiało.
Ja na to zamiast odpowiedzieć podrapałam się w głowę i zaczęłam przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu mojego poradnika 1001 odpowiedzi na najbardziej oklepane kwestie. Odnalazłam odpowiedni rozdział, w nim frazes i zaczęłam czytać:
- Jam ci jest... - ale nie skończyłam. W sumie to może i dobrze, że nie skończyłam, bo ...Zbyszko z Bogdańca mogłoby nieco wychodzić poza kontekst, w każdym razie ja przerwałam nie z premedytacją, a z wrażenia na widok postaci, która najwyraźniej stanęła przede mną, kiedy wertowałam poradnik:


stąd

- Jam ci jest kto? - Zapytała postać zniecierpliwiona.
- Nie wiem... - odpowiedziałam opacznie rozumiejąc pytanie. - Pershing?
- Ty zła istota! - Krzyknęło maleństwo rozwścieszone. - Z innego świata! Z innego wymiaru!
- W sensie, że mam jeszcze wysokość, tak? - Kombinowałam całkiem spokojnie, choć niezmiennie zdziwiona.
- Ty walczyć! - Zerwało się nagle psiopodobne coś na równe nogi, a w jego łapkach znalazł się miecz świetlny o kolorze, rzecz jasna, czerwonym.
Wtedy dopiero stwierdziłam z lekką paniką, że do psa mu jednak daleko, bo ze staniem na dwóch łapkach i trzymaniem broni radził sobie całkiem całkiem. Zwłaszcza jak w pewnym momencie zrobił w powietrzu podwójne salto w tył. Co prawda o wiele efektowniej byłoby, gdyby przy tym żonglował, kręcił hula-hop albo chociaż podsumował krótki pokaz świecą, ale wolałam mu tego nie mówić, bo i bez tego mało co mnie nie ostrzygł.
- Ty walczyć!
- Nie, nie walczyć, bo nie mieć czym - burknęłam rozglądając się chociaż za deską.
Deski nie było - najwyraźniej wszystkie uciekły na jego widok już wcześniej. Pomyślałam więc, że z powodu chwilowego braku innych idei pójdę w ich ślady.
Zerwałam się więc do lotu prosto do drzwi wyjściowych, co chwilowo zdziwiło psokształtnego, ale już za moment zaczął za mną przeskakiwać po ścianach, parapetach i innych wysoko położonych rzeczach. Myślałam, że będę miała go z głowy, kiedy skończy mu się grunt, ale gdzie tam - przeleciał cztery metry i opanował gałąź. Złapał się którejś kupki liści, zakręcił huśtnięciem i znów stał przodem do mnie powiewając peleryną i dzierżąc swój świecący miecz. I wtedy, kiedy tak stał niebezpiecznie blisko przed moim nosem... ujrzałam na jego brzuszku kolorowe przyciski. Co prawda nie miałam pojęcia, od czego są, a nie wiedząc mogłam zrobić coś dużo gorszego, jednak nie była to chwila na demokratyczne za i przeciw.
Poczekałam go aż machnie i niczym jakaś kobra (tudzież padalec) dziabnęłam losowe kolorowe miejsce palcem wskazującym. Cóż, wierzcie lub nie, ale w tej chwili oczy psiego potworka zapłonęły na czerwono, mina trochę zrzedła, cała postać zatrzęsła się, aż wreszcie wydusiła z siebie brzęczące Mama! i spadła ogłuszona z drzewa.
Patrzyłam za nim zdziwiona i oszołomiona jeszcze dobrą minutę, aż nagle pod drzewo podbiegła jakaś dziewczynka. Krzyknęła coś radośnie na widok niedoszłego mistrza Yedi, wzięła go w ramiona, a kiedy podeszła za nią jej, lekko niezadowolona mama, usłyszałam coś o niezostawianiu zabawek byle gdzie...
No cóż. Ja tam wolałam samochodziki.

Kiedy wróciłam do domu, naszła mnie ochota dowiedzieć się czegoś, dokładniej jakiegoś wyjaśnienia, na temat rycerzy Yedi. Nie znalazłam. Za to przypadkiem odkryłam, ile ciekawych rzeczy można znaleźć po wpisaniu hasła darth vader funny w GoogleImage.
Rzecz jasna to był poważny research - to funny to mi tak przypadkiem wyskoczyło.

A, i jeszcze coś - cieszę się, że nie trafiłam na prawdziwego Lorda vadera. Nie, nie żebym się bała, niii, skąd. Ale patrzcie na to:


stąd

Vader też ma na pieńku z Germitem, złym czerwonym bliźniakiem muppetowej żaby, o którym Myth pisał tutaj! Mógłby nam pomóc, zjednoczyć się z nami i...
Chyba że to nie Germit, tylko Elmo. Tak, Elmo. Zły Darth Vader dusi Elmo. Kurce, fałszywy alarm.
No dobra - zgłosimy się do niego, jeśli kiedyś Elmo również nam podpadnie.


Napisałam. Nie chce mi się robić opisu, przypomę tylko że chodzi o konkurs o pociągu, że fanfikuję tutaj do Dirka Gently (o prawdziwym nazwisku Cjelli) oraz że jak ktoś nic nie wie, o dwóch powyższych, to niech po prostu założy, że to parodia kryminału:
SendSpace




2 komentarze:

  1. Okej, jak znajdę czas to poczytam tę parodię :) Ale dobrze, że tam smoka nie było, bo smoki są dobre xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - smok. Miał być smok. Zrobili mnie w balona! Ci polscy robotnicy to naprawdę uosobienie fuszerki - nawet smoka nie potrafią zagwarantować :/

      Usuń