czwartek, 24 maja 2012

Mroczny Dziennik Geniusza Zła, 24 maja 2012

Dzisiaj brałam udział w niezwykle nieinteresującym i iście nudnym spotkaniu złoczyńców. Serio, kto w ogóle organizuje takie spotkania? Jacyś niespełnieni złoczyńcy, chcący się poczuć choć raz w życiu ważnymi? Dobrze, że ja nie muszę się posuwać do tak dyrastycznych kroków.


Pojechałam na to spotkanie, bo lubię patrzeć, jak ludzie patrzą się na mnie tymi dużymi przerażonymi oczkami i szepczą: "patrzecie, Marvel idzie", ale naprawdę nie miałam tam nic innego do roboty oprócz opychania się jedzeniem i poprawianiem wstążki na masce. Jako, że jestem chyba jednym Geniuszem Zła, który potrafi spędzić cały dzień na oglądaniu kreskówki o superbohaterach, to nie mam kompletnie o czym z tymi gośćmi rozmawiać. Oni się tylko wiecznie chwalą, o tym co prawie zrobili (prawie, bo są na tyle słabi, że jakiś pierwszy lepszy bohater potrafi ich pokonać), o tym co planują zrobić (czy nikt nie rozumie, że okradzenie jakiegoś banku, wcale nie jest kluczem do sukcesu?) i o tym jacy fajni są (nie, nie są).


Siedziałam przy stole myśląc, czy mój skuter potrafiłby przejechać sam przez drzwi i mnie stąd zabrać, gdy ktoś się do mnie dosiadł. Podniosłam głowę wysyłając w kierunku tego kogoś mój morderczy wzrok, a on się tylko uśmiechnął. Postanowiłam nie zwracać na niego większej uwagi, ale niestety się odezwał, a ja to usłyszałam. Przedstawił się jako "Joe", na co wybuchnęłam śmiechem. Nie miałam pojęcia, co ja robię w tym wariatkowie, więc po prostu wstałam i wyszłam. Nie zgadniecie kogo tam zobaczyłam. "Joe'a". Okazał się być elfem cienia, czy jak to się na to mówi po Polsku. Takim wiecie stworkiem co znika, zamienia się w cień i pojawia w innym miejscu. Powiedział mi, że czyta mojego bloga i bardzo mu się on podoba. Odparłam "wiem", no bo jak komuś się może nie podobać mój blog, po czym wsiadłam na skuter i już chciałam odjeżdżać, kiedy Budziab (na obrazku) wyskoczył z mojej torebki i podbiegł do Joe'a. 


Przewróciłam oczami zastanawiając się, jakim cudem Budziab potrafi biegać i zapytałam Joe'ego, czego ode mnie chce. On mi na to, że chciałby zostać moim asystantem. To mi się spodobało. No wiecie, elf cienia, to całkiem fajna rzecz. Jako, że jednak nie potrafiłabym mówić do niego po imieniu nie wybuchając śmiechem (jaki elf cienia nazywa się Joe, no bez przesady), grzecznie odmówiłam i zabrałam mu Budziaba, który zmienił kolor z ciemnoniebieskiego z powrotem na czarny, by pasować do mojej sukienki. Ostatnie co usłyszłałam odjeżdżając to syk zezłoszczonego elfa cienia. Czyli nic wartego uwagi.


Poza tym niezwykle nieemocjonującym wydarzeniem dzień spędziłam całkiem zwyczajnie opychając się truskawkami i oglądając The Avengers EMH!. Obejrzałam także połowę Sweeney Todd'a, którego zaraz dokończę. Także dzień jak każdy inny.
Pozdrawiam,
Marvel Princess

Jako dzisiejsza piosenka... może ta:

3 komentarze:

  1. ten Budziab jest słodziutki :D a tak w ogóle jak można odrzucić asystenta, przecież robiłby za ciebie wszystko, sprzątał ( ja mam od tego Mythinki ), pucował hełm czy co tam masz itp :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lepiej "Joe" niż tak, jak było w "Czerwonym Kapturku: historii prawdziwej". Tamtejszy geniusz zła miał asystenta o imieniu Ptyś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej, geniusze zła to mają fajne zwierzątka :) A spotkałaś tam Dundersztyca [Doofenshmirtza]? Mogłabyś pozdrowić go ode mnie xD Uważa, że jest zły, ale koleś jest przezabawny i nieszkodliwy. Tak btw - przez ciebie słucham już któryś tam raz: 'Slipping - Dr. Horrible's Sing-Along Blog Soundtrack' xD

    OdpowiedzUsuń