Pamiętacie, jak jeszcze zimą co chwilę gadałam o Żeleńskim i o tym, jak on z kolei gadał o Fredrze? Jednym z dzieł, o których chętnie wspominał, były Damy i huzary. Gdzieś je sobie nawet ściągnęłam, ale że odczywiście nie tylko to mam od pana Aleksandra do przeczytania i w ogóle nie tylko to mam do przeczytania, przez co koniec kolejki przypadłby na późny wieczór roku około 2088, to szalenie ucieszyłam się, kiedy radiowa Jedynka zabrała się za adaptację tej oto sztuki. Co prawda jakąś tak bardziej muzyczną niż nie muzyczną, ale jednak na pewno postaram się zerknąć.
Niedziela, "kilka minut po 20:00", Kanał Pierwszy Polskiego Radia.
Mnie to się farci ;)
A teraz Was jeszcze troszkę podrażnię i pogadam znowu trochę o Dirku (no niestety, będę o nim gadać, dopóki mi się ten pierwszy odcinek nie ściągnie, a tymczasem w chwili kończenia tego wpisu, po trzech dniach ściągania, mam dokładnie 39,2%). No więc...
Rano robiłam coś na dworze i, nie mając co zrobić z myślami, zajęłam je odtwarzaniem jednej ze scenek ze znanej już Wam Holistycznej Agencji Detektywistycznej. Cóż, z ludzmi i ich charakterami jest zazwyczaj tak, że wcale nie zostaje im w głowach scena najważniejsza, najbardziej wzruszająca czy inna w jakikolwiek sposób jakoś najbardziej warta uwagi, tylko właśnie ta, która... No właśnie
Ja przynajmniej na tyle już ogarnęłam swoją psychikę (no w końcu superbohaterka, nie? ), że w miarę potrafię sobie wyjaśnić, dlaczego mojemu mózgowi sprawił przyjemność właśnie ten czy tamten moment (czy to książki czy filmu) i dlaczego właśnie on zahaczył mi się w pamięci.
Ale... najpierw go przytoczę. Tak, specjalnie wyszukałam w necie e-booka i przytoczę
(Nazwiskami osób trzecich, kasetami i końmi nie będziemy się zajmować, bo to nie wnosi nic do sprawy.)
- Czy wiesz - odezwał się sierżant Gilks, mrugając od powstrzymywanych emocji - że kiedy przyjeżdżam tu i odkrywam, że jeden policjant pilnuje z piłą kanapy, a drugi wybebesza niewinny kosz na śmieci, muszę zadać sobie kilka pytań? I że muszę je sobie zadawać w niepokojącym poczuciu, że odpowiedzi, kiedy już się znajdą, wcale mi się nie spodobają? A potem odkrywam, że przy wchodzeniu po schodach towarzyszy mi straszne przeczucie, Svladzie Cjelli, naprawdę, bardzo straszne przeczucie. Przeczucie, które - pragnę dodać - w straszny sposób się sprawdza. Jak przypuszczam, nie jesteś w stanie rzucić światła na sprawę konia odkrytego wczoraj w pewnej łazience? Ta sprawa była bardzo w twoim stylu.
- Nie, nie jestem w stanie - odparł Dirk. - Na razie. Choć dziwnie mnie to ciekawi.
- Ja myślę. A byłoby cię jeszcze dziwniej ciekawiło, gdybyś musiał do tego taskać to cholerne zwierzę po tych cholernych kręconych schodach o pierwszej nad ranem. Co tu, u diabła, robisz? - mówił sierżant Gilks znużonym głosem.
- Jestem tu - odparł Dirk - w poszukiwaniu sprawiedliwości.
- No to na twoim miejscu nie wchodziłbym mi w drogę - oznajmił Gilks - i z całą pewnością nie wchodziłbym też w drogę tym ze stołecznej. Co wiesz na temat MacDuffa i Waya?
- Waya? Nic poza tym, co ogólnie wiadomo. MacDuffa znałem z Cambridge.
- Och, naprawdę? Opisz mi go.
- Wysoki. Wysoki i niedorzecznie chudy. Dobroduszny. Trochę jak drapieżna modliszka, która nie poluje. Albo raczej niedrapieżna modliszka, jeśli pan woli. Rodzaj przyjemnej, dobrotliwej modliszki, która rzuciła polowanie i zamiast tego zaczęła grać w tenisa.
- Hmm - burknął Gilks, odwracając się do niego plecami i rozglądając się po pokoju. Dirk zwędził kasetę.
- Wygląda, że to ten sam - powiedział Gilks.
- No i rzecz jasna - dodał Dirk - całkowicie niezdolny do popełnienia morderstwa.
- O tym już my będziemy decydować.
- No i oczywiście sąd.
- Phi! Sądy!
- Chociaż, rzecz prosta, nigdy do tego nie dojdzie, ponieważ fakty będą mówić same za siebie, na długo zanim sprawa mojego klienta trafi do sądu.
- Twojego zakichanego klienta, co? Dobra, Cjelli, gdzie on jest?
- Nie mam najmniejszego pojęcia.
- Założę się, że masz jakiś adres, pod który wysyłasz rachunki.
Dirk wzruszył ramionami.
- Słuchaj, Cjelli, to jest absolutnie normalne, nieszkodliwe dochodzenie w sprawie zabójstwa i nie chcę, żebyś mi tu coś spartaczył. Od teraz więc czuj się ostrzeżony. Jeśli zobaczę choć jeden lewitujący dowód rzeczowy, to tak ci przyłożę, że nie będziesz pamiętał, czy to już jutro czy czwartek. A teraz wynoś się, a po drodze oddaj mi taśmę. - Wyciągnął rękę.
Dirk zamrugał szczerze zaskoczony.
- Jaką taśmę?
Gilks westchnął.
- Sprytny z ciebie facet, Cjelli, to pewne - rzekł. - Ale jak wielu sprytnych ludzi, popełniasz stale ten sam błąd: myślisz, że cała reszta to głupcy. Jeśli się odwracam, to nie bez powodu, tylko po to, żeby zobaczyć, co weźmiesz. Wcale nie musiałem widzieć, co bierzesz, wystarczyło sprawdzić potem, czego brakuje. Jak wiesz, mamy szkolenia. Kiedyś mieliśmy co wtorek półgodzinne treningi obserwacyjne. Jako przerywnik po czterech solidnych godzinach ćwiczeń z bezcelowej brutalności.
Dirk ukrył złość na samego siebie za lekkim uśmieszkiem. Pogmerał w kieszeni swego skórzanego płaszcza i wręczył Gilksowi taśmę.
Svlad Cjelli! Wiedziałam, że nie jestem daleko! I podejrzewałam, że pokręciłam jego imię! I wiedziałam, że jest to paskudne w wymowie XD
Jest coś... hm, intrygującego w tym, jak ten policjant zwraca się do niego pomimo nowego nazwiska. Bardzo kojarzy mi się to z Matrixem, gdzie pomimo nowych okoliczności i tak dalej, Agent Smith nadal i jak na złość ciągle zwracał się do Neo przez Panie Anderson...
Ekhm, ale do rzeczy.
Dirk generalnie był dość nieznośnym egoistą, może nawet warto użyć słowa bezwzględnym - w końcu, ze wszystkich okolicznych policjantów i mediów, to on najbardziej dał biednemu Richardowi do zrozumienia, czy nawet wmówił mu, że policja go szuka (Richarda, nie Dirka). Kiedy już trafiło mu się, że jakaś naiwna pani poleciła mu poszukiwania swojego kota, to szukał go choćby i przez 10 lat i w ramach opłaty za to arcyprzedsięwzięcie wliczał sobie nawet takie rzeczy jak pobyt na Honolulu (Honolulu wyszukiwanie w e-booku mi nie znajduje, ale jak nie Honolulu, to musiała to być najwyraźniej jakaś inna majorka). Oczywiście nikt mu nie płacił, więc cudak zamiast wziąć się do normalnej roboty ciągle zmieniał nazwiska (tak, miał ich o wiele więcej niż dwa) i każdą znajomość zaczynał od zaprosin na pizzę, którą stawiał... oczywiście zaproszony. Ciągle najmądrzejszy, ciągle coś ukrywał, wciąż kombinował... Generalnie: gość irytujący jak diabli. W sumie aż nie mogłam przez pół książki uwierzyć, że w utworze mojego ukochanego Adamsa każda postać jest bardziej interesująca niż tytułowa.
Natomiast w tym fragmencie... pana Gently’ego wykiwał ktoś inny. I to mi się bardzo podobało. Częściowo przez złośliwość, ale też dlatego... że ten gość jednak ciągle w jakiś sposób mnie ciekawił, a... a ja jednak lubię, kiedy główy bohater trochę dostaje po nosie
Można chyba powiedzieć, że ten fragment był początkiem dobrej, choć ostrożnej, znajomości.
A teraz ważne ogłoszenie (o którym pewnie każdy wie, a ja i tak zapomnę) - Zmiana czasu dzisiaj! Znaczy... w nocy z dzisiaj na jutro.
Czyli - jeśli komuś zdarzy się dzisiaj przesiedzieć do 2:00 nad ranem, to niech się nie przeraża, że komputer nagle pokazał 3:00. To powszechne o tej porze roku.
Ponadto, jak dowodzi mój zeszłoroczny eksperyment:
- komputery przestawiają się same;
- komórki przestawiają się same;
- zegarek w telegazecie przestawia się sam;
- zegarek wiszący w kuchni na ścianie nie przestawi się sam;
- zegarek na ręce nie przestawi się sam;
- Zegarki w sklepach i przy ulicy przestawią się same, ale trzeba dać im trochę czasu;
A do posłuchania piosenka, którą zdaje się, każdy słyszał przynajmniej raz, jeśli posiada telewizor. Że w całości to jest jednak niezwykle mała szansa. Mnie się raz trafiło, więc prezentuję ;)
Zadziwiająco łatwe do znalezienia po wpisaniu frazy piosenka z reklamy kinder bueno z wampirami :D
A w razie, gdyby ktoś miał więcej takich pytań, zapraszam na blog Muzyka z reklam - bardzo bystra sprawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz