sobota, 21 kwietnia 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 21 kwietnia 2012
No nie! Cały miesiąc! Kiedy to zleciało? Przecież dopiero co był kwiecień, żeby nie powiedzieć: kwiecień w sile wieku!
Na pewno jednego z tych pięknych dni, kiedy spałam do 9:59, ktoś uprzejmy przeniósł mnie do TARDIS i...
Dobra, już się nie pogrążam. W każym razie patrząc po tym, co było tutaj, taka miesiączna przerwa, to u mnie chyba standardowy przedział czasowy pozwalający mi dojść do siebie.
A więc chyba już doszłam, no więc najwyższy czas przedstawić własną wersję wydarzeń, które spotkały nas podczas odwiedzin poznańskiego superbohatera, Mytha.
Swoją wersję wydarzeń opisywał już sam zainteresowany, a także Super Informatyk, ja natomiast zdążyłam już jako tako je skomentować, że całkowicie się nie zgadzam, że było zupełnie inaczej i że nic nie pamiętam (dobra, może jeśli nic nie pamiętam, to nie powinnam być taka pewna, ale to wszystko na pewno da się wyjaśnić).
Być może najważniejszy feler w logicznym niedogadaniu się leżał w tym, że przyjechałam ostatnia. Tak, moją osobę ominęły wszystkie te tajne budziki, Odry, różyczki i rzeżączki, formatowanie Szczecina (czy co on tam robił...), rakiety i Lauras Controle, tak więc obie pierwsze połówki wpisów pozostawiam do interpretacji i oceny Czytelnika.
Eh, to tradycyjne metody przemieszczania się "dla niepoznaki" - najpierw autobus, potem czekanie, potem pociąg, a potem... A potem, zobaczyłam to:
Wrogie armie dewastujące własność publiczną! Tylko spójrzcie na facjatę tego monstrum na pierwszym. Na te zakazy i kupki ziemi. I na tę sparaliżowaną strachem sygnalizację świetlną na trzecim!
Dopiero po paru minutach wykrzykiwania czegoś do tego dużego i mrocznego (sama nie wiem, co wykrzykiwałam - nic nie było słychać w tym hałasie) panowie od łopat wyjaśnili mi ładnie, że oni tu robią re-mount torów tramwajowych i żebym poszła bronić słabych i niewinnych gdzie indziej. No cóż.
No nic - minęłam to wszystko należycie z kapcia (bo remontowane było akurat te pół Szczecina, przez które miałam ochotę teraz przejechać tramwajem), co jakiś czas podlatując sobie lekko do góry, kiedy nikt nie widzi i puszczając sobie melodyjkę z telefonu, kiedy nikt nie słyszy i skierowałam się dalej wprost ku Galaxy. W zasadzie, to wszystko było tego dnia i podczas tego spotkania tak tajne (jak to prawie trafnie ujął Super Informatyk była to misja tak tajna, że nikt z nas nie znał w całości jej celu, ale tylko prawie trafnie, bo ja powiedziałabym, że była to misja tak tajna, że żadno z nas nie czaiło totalnie, o co w niej chodzi), że aż się dziwię, że chłopaki tak bez walki zdradzili, jak ów centrum handlowe się zwało*. Dla spokoju własnego i jako takiego porządku mogłabym je nazywać Super Tajnym Centrum Handlowym. Ale mi się nie chce.
No więc doszłam wreszcie do brzegu wejścia wiedziona ich telefonami i SMSami informacyjnymi i wjechałam na piętro, gdzie, jak słusznie Super Informatyk powiada, nabywali właśnie i poddawali konsumpcji broń chemiczną. Broń chemiczna jak broń - trzeba się jej jak najszybciej pozbyć, żeby nie zaszkodziła niewinnym, tudzież nie wpadła w niepowołane ręce.
stąd
Tak więc o ile było tam już 5 osób (Super Informatyk, Myth, jego ukochana Laura, jego nie-ukochana Celina oraz koleżanka obu ostatnich, Ewelina, jeśli dobrze pamiętam) i z kubeczka nie ubyło więcej niż 20%, o tyle odkąd doszła szósta osoba, kubeczek pozbył się błyskawicznie pozostałego 80% swojej zawartości i Wszechświat znów był bezpieczny.
Jak sobie przypomnę, to Super Informatyk tj. Artoooooor chyyyyyba miał wszystkie o na swoich miejscach. Chyba bo przede wszystkim liczyła się dla mnie wspomniana wyżej zawartość kubeczka. Chyba miał wszystkie sześć, choć zależy też pod jakim kątem patrzeć. W takim razie, skoro Myth cały czas konsekwentnie widział tylko cztery, znaczy, że cały czas siedział po jego niewłaściwej stronie. Ja widziałam sześć w porywach do sześciu i pół.
Chyba że to zasłaniały te skrzydła co mu wyrosły po zjedzeniu tej broni chemicznej, trudno powiedzieć.
Potem wyszliśmy na dwór i, jak wynika jasno z obu relacji, nasze właściwe misje miał mieć miejsce w Parku Kasprowicza. I to już jest jedyne i ostatnie, co z nich obu jasno wynika - w sumie to przykre, że żadno z nas nie dowiedziało się, na czym właściwie polegała ta supertajna misja nawet już w trakcie jej wykonywania i po niej :( Tak więc Myth wojował z lodziarzami, Super Informatyk z WC (W3C to miałby jeszcze jakieś szanse ogarnąć, ale tak to faktycznie nie dało rady), a ja... zaraz... co ja robiłam... A! Polowałam na picie i starałam się... Dobra, po kolei:
Bezpośrednio po trafieniu do Parku Kasprowicza nic się nie działo. Trwała obserwacja. Jakaś pani ganiała za pieskiem, a piesek za panią, w stawie pływały kaczki (sztuk 1), banda przebierańców okładała się mieczami z okazji urodzin swojej koleżanki - ot, dzień jak codzień:
Kaczka (ang. Duck!).
Wtedy dostrzegłam ciekawie wygięte drzewo - jedna jego gałąź zwisała tuż nad ziemią układając się w kształt litery U. Byłam tu parę razy, jednak nigdy nie małam przyjemności poznać, pomyślałam więc, że sobie na nim przycupnę zamiast stać. I wtedy pojawiły się rozwścieczone babcie z Doliny Rospudy:
stąd
Z krzykiem, żeby drzewka niedotykać, bo się połamie, że nie wolno niszyć zieleni i że drzewkowi będzie przykro. Cała nasza szóstka poskładała ze sobą fakty - dziwne babcie w obronie dziwnej gałęzi, której nigdy w tym miejscu nie było? Ludzie sprzedający lody? Brak waty cukrowej? Poczuliśmy się zaskoczeni i niegotowi do walki, jednak udało nam się podjąc w miarę konkretną doraźną decyzję o uciekaniu, znaczy: dokonaniu odwrotu taktycznego w wybranym demokratycznie kierunku.
Z powodu braku zdecydowania, co należy zrobić dalej, Super Informatyk i Myth uznali za stosowne upewnienie się, czy znajdują się we właściwym wszechświecie. Jednakże niemożliwość sformułowania takiego pytania, jak i interpretacji odpowiedzi (- Psze pana, jaki to jest wszechświat? - Trzeci od lewej, a co?) skłoniła ich do uproszczenia kwestii do wątpliwości, który mamy rok, o co też zapytali tubylców w najbliższej Żabce.
Odpowiedź okazała się pozytywna, znaczy: 2012 rok naszej ery, jeśli ktoś zapomniał. Być może zadanie ułatwiało to, że koledzy podali listę możliwych podpowiedzi, a także pozwalali korzystać z licznych kół ratunkowych, w każdym razie nabrali ochoty na dalsze przeciwdziałanie złu. Wtedy okazało się, że Laura posiada supertajne (a jakże) informacje o tym, że oprócz nas biwakuje tu sobie pewien szalony naukowiec, który chce opanować świat przy pomocy roślin z gałęziami zwisającymi tuż nad ziemią i układającymi się w kształt litery U. Niestety, informacje były zbyt tajne, żeby Laura mogła wiedzieć coś więcej poza tym, że je ma, tak więc postanowiliśmy dać szansę podejrzanie wyglądającym sprzedawcą lodów (pierwsze prawo skauta: Nigdy nie ufaj sprzedawcom lodów!).
Lody były pyszne (zresztą nigdy nie byłam skautem, ani też niczym podobnym równie obłym) i już, już mieliśmy zabierać się do wyciągania niezbędnych wniosków z układu chmur na niebie i samochodów w jakimś korku na innej planecie**, kiedy nagle drogę przebiegł nam biały królik. Królik to królik, ten jednak był jakiś inny, ponieważ kiedy przestaliśmy zwracać na niego uwagę, zawrócił i przekicał przed nami jeszcze raz. Potem jeszcze raz. Za czwartym razem stanął i zaczął machać do nas łapkami niczym nawigator latarkami. Wreszcie SuperInformatyk skojarzył:
- No tak! Idź za białym królikiem!
No i poleciał. I cała reszta za nim. I ja też, bo cały czas wyręczał mnie w niesieniu ostatnich dwóch kawałeczków skrzydełek z ka-ef-ce (spokojnie, były już całkiem rozbrojone) i dwóch sosów, które im towarzyszyły, postanowiłam więc, że nie oddam tego wszystkiego bez walki.
Super Informatyk twierdzi, że to co wybiegał za królikiem i znakami WC (których podejrzanie królik się trzymał) przypominało takie coś:
Ja jednak optowałabym bardziej za:
No cóż. W każdym razie dotarliśmy. Wprost do wspominanej ciepło przez obu moich poprzedników Siedziby WC***. Zarówno Super Informatyk, jak i Myth zachęceni przez królika, rzucili się od razu na niepozorne drzwi z rzeczonym napisem i...
- Panowie, nie widzicie, że rezerwacja hacjendy jest? - Odpowiedział Wojciech Cejrowski, który w tej chwili wyjrzał do nas ze środka. - Oznaczone inicjałem, zresztą tamta pani powinna was pouczyć - Tu machnął ręką w kierunku kogoś, kogo Super Informatyk nazwał Strażniczką WC i na którą też machnął ręką. - Proszę stąd natychmiast iść, hacjenda będzie wolna najwcześniej za tydzień - pogonił nas jeszcze. - Proszę sobie zarezerwować z półrocznym wyprzedzeniem, my teraz będziemy nagrywać o wizycie w Kongo.
Byliśmy trochę zdziwieni. Mówię Wam, małoktóry superbohater bierze pod uwagę, że tam, gdzie spodziewa się jakiejś mrocznej kreatury, znajdzie Wojciecha Cejrowskiego, który właśnie kręci o Kongo. Nic więc dziwnego, że koledzy woleli umieścić na blogu wersje nieco podkoloryzowane.
Wysłuchaliśmy, podrapaliśmy się po głowach, odgoniliśmy przyjemne myśli o króliczych kotletach i ruszyliśmy tą samą drogą do Parku Kasprowicza. No, podobną.
Doczłapaliśmy wreszcie do Parku (to wtedy tak zachciało mi się pić, że żeby było szybciej, wybieraliśmy dwa razy dłuższe drogi niż zazwyczaj), rozejrzeliśmy się po raz ostatni i stwierdziliśmy, że skoro tak nas ci wszyscy złoczyńcy teraz traktują, to my na nich wykładamy. Resztę dnia spędziliśmy więc na trawie przy kosmicznie fantastycznym słońcu, a potem rozstaliśmy się zadowoleni :)
A do posłuchania - coś cudownego. Pierwsza piosenka, z jaką trafiło mi się, żebym zaczęła spisywać słowa do szukania już od pierwszych liter. Przez melodię wejściową. Heh.
____________________
*Tak, Warszawiacy, centrum handlowe, a nie zakład pogrzebowy. Tak, całkowicie się z wami zgadzam.
**Zaraz, to chyba po to C-Lin-A tam poleciała i jeszcze tak długo jej nie było... Ale po co ona zaraz rozładowywała ten korek? To było poza naszą galaktyką, mentalność jest inna, może kosmici lubią korki?
***ludzie od pokoleń zastanawiają się, od czego wziął się ten skrót. Nalpopularniejsze rozwinięcie skrótu to Wytwórni Czekolady, choć z łatwością możnaby znaleźć wiele innych równie interesujących rozwiązań jak Władza Czeska czy Wulkan Czereśniowy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz