sobota, 14 kwietnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 13 kwietnia 2012



No i proszę, znowu piątek 13! Od kiedy prowadzimy naszego bloga, jest więcej piąków 13 niż kiedykolwiek. Proste, nasza dewiza: dostarczymy ci tyle piątków 13, ile tylko zapragniesz, albo albo zwrot pieniędzy.
W końcu piątek 13 to jednak nadal piątek

Co dzisiaj się wydarzyło... Po namyśle można powiedzieć, że jestem w zgodzie z samą sobą, bo oficjalnie przyjęłam (jak także podpowiadało mi to stałe tego dnia poczucie wewnętrznego niezadowolenia), że nic a nic tego dnia nie zrobiłam. Jedynie odpowiedziałam na dwa PW i jednego maila. Natomiast nieoficjalnie... Tak, dobrze Wam się wydaje, też nic.
Nie licząc kontynuowania znajomości z książkowym Dirkiem Gently, stwierdzenia, że druga część jest lepsza niż pierwsza (tak, tylko serial miał taki dar, że potrafił uplasować się w mojej klasyfikacji niżej), a także zauważenia, że tutaj niespodziewanie to właśnie Dirk robi za osobę "oprowadzającą" (w co tutaj nie mogłam uwierzyć) O.o Więcej nie powiem, bo nie mogę się zdecydować co, ale zakończę tylko, że jestem zachwycona.

Ale jak już przeczytałam sobie ten piąty rozdział z telefonu (a właściwie 3/4, bo miał linijkowe 8 stron, no a po sześciu było zimno), to chyba przejęłam połowę nastroju i podejścia do życia od samego zainteresowanego, a połowę od tych białoszarych kłębków, które namotały się na niebie, bo jakaś taka się czułam niedopasowana do niczego i nie wiedziałam, co zrobić ze sobą, żeby było dobrze.

Poszłam do jednego z tatowych zewnętrznych odnóżków warsztatu, posprzątałam liście, które się tam walały (i przez które miejscówki taty przypominają zawsze TARDIS Ósmego Doctora) i faktycznie zrobiło mi się trochę lepiej. Ruszyłam więc jeszcze do części głównej, gdzie Trójka akurat puszczała listę przebojów i... no tak, tutaj znowu nic nie robiłam. Posłuchałam trochę, poudawałam, że umiem tańczyć (choć tak naprawdę przeszkadzało mi uważanie na to, żeby metalowe wiórki nie wbijały mi się w podeszwy) i dowiedziałam się, że Myslovitz zabrało się za... Such a shame :q Ej no, szanowałam ten zespół, a oni co - też muszą zżynać? Zastanowiłam się przez chwilę, czy przeszkadzałoby mi, gdyby Talk Talk wystartowało do W deszczu maleńkich żółtych kwiatów (wyobrażając sobie, że jest po angielsku) i stwierdziłam iście nie patriotycznie, że wtedy byłabym z tego dumna. No, ale to jest ranga zespołów, zasięg ich muzyki...
A tu sobie Myslovitrz bierze... No nie wiem. W sumie nawet im to jakoś poszło, nie skopali, ale - no nie wiem.

Mój wzrok padł też na naszego Uaza. Zachwycony wzrok. Trzeba powiedzieć, że bardzo się zmienił odkąd zamieszczałam tu jego pierwsze zdjęcie, a to głównie dlatego, że Łukasz, niesuperbohaterski chłopak mojej siostry, która nie jest superbohaterką, zaczął go oklepywać (wtedy niestety uciekły mi okazje do zdjęć, bo nie chciałam przeszkadzać), a teraz także malować:



Dla porównania zilustruję, że wcześniej ten bok (podobnie zresztą jak i wiele innych elementów) wyglądał mniej więcej tak:



Przerażające, co? Nie powiem, ten dzieciak zrobił coś naprawdę cudownego. Ale na szczęście i ja mogę się pochwalić, że zrobiłam coś miłego dla konserwacji naszego kochanego staruszka - umyłam:



A tutaj dla porównania, jak było umyte dopiero do połowy



Tata mówi, że jeszcze parę szczegółów, dokupień i innych rzeczy, i będziemy mogli nim jeździć. Trochę ciężko mi w to uwierzyć, bo stał już napraaaawdę długo zaniedbany, no ale jeżdżenie takim wojskowo podobnym czymś jest nie do pobicia.

A to bardzo kojarzy mi się z dzisiejszym czytaniem, bo jakoś tak intensywniej leciało w radiu, choć może związku logicznosensowego nie ma (ale kiedy niby piosenki mają..?):



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz