sobota, 31 marca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 30 marca 2012



Mama, która nie jest superbohaterką, poskarżyła mi się na swoje pranie. Otóż kiedy do zwykłych, niebudzących niczyich zastrzeżeń elementów ciuszanych dorzuci dużą, niekoniecznie budzącą zastrzeżenia, poszew na kołdrę, to po uruchomieniu i zatrzymaniu procesu prania, wszystko co było w pralce, znajdzie się w tej poszwie! Znaczy: nie wszystko - sama poszew oczywiście nie. Inaczej doprowadzilibyśmy do paradoksu, a to już byłoby za dużo nawet dla superbohatera). No ale poza poszwą to już wszystko co do skarpetki, bez żadnej mechanicznej pomocy!
Mama jednak jakoś radziła sobie, po każdym przypadku cierpliwie wyjmując pranie z poszwy, tudzież minimalizując okazje do wystąpienia niekorzystnej sytuacji poprzez niewkładanie jej do bębna w tym samym czasie, co reszty. Pewnego razu jednak zdziwiła się, bo poszew była tak zapotana, że ledwo można było ją rozsupłać i wyjąć co trzeba.
Pomyślała, pomyślała i wymyśliła, że następnym razem włoży poszew pozapinaną na guziki (tak jak to zwykle poszew w przyrodzie występuje). Wyjmuje pranie i... poszew nadal jest pozapinana na guziki, ale w środku jednak jest pranie.
No więc mama poskarżyła mi się i po dogłębnej analizie sytuacji z nią oraz siostrą, która też nie jest superbohaterką, doszłyśmy do wniosku, że to nie może być przypadek. Uznałam za prawdopodobne, że pralkę zamieszkuje krasnoludek, który pod wpływem temperatury 60 stopni, wirowania, podwójnego płukania i suszenia nabiera niewytłumaczalnej ochoty na podróże. Wtedy więc pakuje szybko to, co ma pod ręką (nie dziwcie się - gdybyście byli krasnoludkami wypranymi w 60 stopniach, postąpilibyście dokładnie tak samo!) do... do tego, co ma pod ręką i chce wychodzić. Wtedy jednak nadchodzi moja mama-człowiek, więc krasnoludek chowa się i nikt go nie widzi.
Wszystko to tylko potwierdza historia z nagłym robieniem supła.

Hmm, tak, uważam, że spokojnie nadaje się to na kampanię reklamową dla jakiegoś proszku piorącego w 45 stopniach. Może i gościa wywiruje, ale za to może wreszcie odczepi się od tej naszej poszewki.


Przemyślałam sobie też wczorajsze pytanie Jednego Z Najlepszych Administratorów i pomyślałam, że zacznę tak:

Zamiast mówić po prostu Nie albo Raczej nie (bo w końcu jest jeszcze druga część, której nie znam), powiem inaczej...


Powiedzieć tak po prostu Nie, Dirk na pewno nigdy nie był zakochany i Douglasowi nigdy nie przyszło drążyć takiego wątku, to nie w moim stylu, nawet jeśli przeczytałabym już obie książki i obie sugerowałyby to samo. W końcu mam naturę matematyka i obstawanie przy czymś bez dowodu wydawałoby mi się niefajne ;)
Przypomniałam sobie Autostopem przez galaktykę - jak tam było z miłością czy prościej: z uczuciami w ogóle? Kiedy się zastanowić okaże się, że nie są one równo rozłożone. O ile w przypadku Forda Prefecta dowiadujemy się mniej więcej w kulminacyjnych momentach, czy się boi, irytuje, ekscytuje, jakie jest jego podejście do życia (wszechświata i całej reszty...), że nie lubił Ziemi, a lubił swoją pracę i tak dalej, o tyle Zaphod Biblebrox jest już wyłącznie po to, żeby cudakować i poznajemy go tylko powierzchownie. O Trilian też nie ma co wspominać, bo nawet rozgadana za bardzo nie jest. Nie trudno zauważyć, że jedyną osobą, w której coś się dzieje i o której wiemy chyba wszystko, co się da, jest najmniej interesująca postać z całej czwórki, czyli Artur Dent. Ma wątpliwości i przemyślenia (jak te o ludziach z kolejki w markecie, kiedy Ziemia przepadła), poświęcamy dużo czasu próbom jego zrozumienia wszechświata (jak to z parzeniem herbaty na statku kosmicznym), śmiejemy się, jak dziwi się i wścieka na kosmicznych kolegów... Towarzyszymy mu też na okrągło - jest pierwszą osobą, która się pojawia w książce i jedynym bohaterem, kiedy każdy jest "gdzieś inadziej" i nie wiadomo, co się z kim dzieje. Wreszcie później (jak wnoszę z ekranizacji) tylko w jego przypadku pojawia się miłość - do Trilian.
Sprawa jest prosta - Adams wybierał sobie jedną osobę z towarzystwa i (choć niektórym poświęcał nawet sporo uwagi jak na przykład Fordowi) trzymał się jej cały czas patrząc na świat jej oczami, utożsamiając się z jej uczuciami i, jak sądzę, podpowiadając jej rzeczy, które sam by zrobił na jego miejscu. Reszta, choć pstrokata i zabawna, stanowi tylko ciekawe osobliwości, które tamten obserwuje i ocenia - ze swojego typowo ziemskiego punktu widzenia.
Jeśli z takiej perspektywy spojrzeć na Holistyczną agencję... to robi się jasne, że niestety - Dirk nie wykazuje i nie będzie wykazywał żadnych ludzkich cech i fascynacji, bo... tę rolę miał już Richard. Miał pracę, dziewczynę, podejście do swojej dziwacznej kanapy i pozycję komentowania poczynań cudacznego detektywa, którego zadaniem w utworze jest cudakowanie i bycie detektywem, a nie zakochiwanie się.
Czym kończę dowód :p

Niemniej pytanie ładne. A - zapomniałam dodać skąd się wzięło. A z wątpliwości, którą wywołuje spoilerująca zapowiedź następnego odcinka. Która z kolei mnie zniechęca do obejrzenia go, ale... jak Jeden Z Najlepszych Administratorów tak prosi...

A teraz - trochę zdjęć. Bo ładnie słońce mi nad dachem zachodziło. I ze spaceru też są. No niestety, rozklejają mnie takie widoki.




A na zakończenie - piosenka, która... no, co do której brak mi słów.
I przypadkowo wpisuje się w temat braku miłości (jakkolwiek pompatycznie by to nie zabrzmiało):



P.S. A w ogóle to zła jestem, bo nadal tego dzwonka dirkowego nie mam :r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz