Dzisiejszego dnia dostałam wiadomość, że w pewnym mieście doszło do bójki pewnego superbohatera nazywanego Myth z panem Pomarańczem ( tak, kuzynem "tego" Mandaryna ). Gdy doleciałam na miejsce, okazało się, że przenieśli się do wymiaru Pomarańczowego i dalej bili się właśnie tam. Kiedy ich odnalazłam, zobaczyłam, że znajdują się na pomarańczowym polu minowym stworzonym przez Pomarańczową Armię do celów ćwiczebnych. Walka była długa. Myth wygrywał, lecz w pewnej chwili Pomarańcz wyciągnął z kieszeni nic innego jak sok pomarańczowy ( pił sok ze swoich kuzynów? doszło już do kanibalizmu w tym wymiarze, co będzie następne? ).
Okazało się, że sok pomarańczowy dodaje siły Pomarańczowi i dlatego właśnie wcześniej zabił swoich trzech kuzynów ( właśnie dlatego Myth się z nim bił, bo ci kuzyni byli kumplami Mytha ). Od tamtej pory Pomarańcz wygrywał, ale w pewnym momencie Myth wykombinował skądś reaktor łukowy i pokonał wrednego Pomarańcza.
Wiadomo, że jak się wystrzeli z reaktora łukowego to jest ogromny odrzut, Myth po takim odrzucie wleciał w Świątynie Pojedynków i zniszczył ją tak, że wygląda teraz jeszcze gorzej niż Koloseum. Gdy podeszłam do niego, był taki obolały, że zgodziłam się zająć jego rewirem do momentu, aż dojdzie do siebie. Po wszystkim podwiozłam Mytha do jego centrali i odleciałam dalej, bo miałam kolejne wezwanie.
Dostałam wiadomość, że jakieś psychosmerfy okradają właśnie bank, więc ruszyłam i od razu wyskoczyłam z Gwiazdki i wbiegłam do banku...
- Pani superbohaterka? - spytała po chwili ciszy bankierka? kasjerka? czy jak im tam w banku.
- W rzeczy samej. Czy nie był przypadkiem tu napad? - odparłam głupio.
- Przykro mi, lecz pomyliła pani banki, otóż okradany jest bank dwie ulice dalej. Należy iść w lewo do końca ulicy, skręcić w prawo, następnie w lewo i prosto. Stamtąd będzie już widać ten bank - odpowiedziała mi grzecznie ta pani.
- Dziękuję bardzo i polecam się, jakby jednak kiedyś tutaj coś takiego się wydarzyło.
I poleciałam Gwiazdką na miejsce, jak mówiła pracownica banku. Na miejscu, do którego mnie poinstruowała, widać było bank i tym razem nie miałam wątpliwości, że jest okradany, ponieważ wszyscy leżeli na podłodze, lecz co dziwne, nie widziałam sprawców.
Weszłam więc po cichu do środka. Idę, idę, idę...
- Ałł! - coś zawołało, ale gdy się rozejrzałam, nikogo nie zauważyłam. Wtedy jakaś starsza pani pokazała na moje stopy, myślałam, że spodobały jej się moje buty, ale gdy spojrzałam w dół zobaczyłam małego fioletowego ludzika. Tak, był fioletowy ( bo to w końcu psychosmerf ) i miał cygaro w ustach i okropny zarost.
- Chłopaki, atakować ją - krzyknął nagle i chmara małych fioletowych ludzików się na mnie rzuciła.
Zaczęłam zrzucać te małe nieznośne istotki, ale było ich za dużo. W pewnym momencie wpadłam na pomysł i wezwałam na pomoc prawdziwe smerfy. Gdy smerfy przybyły na miejsce rozpoczęła się malutka ( no, nie była taka malutka ) wojna malutkich stworzonek. Początkowo psychosmerfy wygrywały, ale jak pomagałam smerfom w walce, przewaga ta się zmniejszyła i w końcu pokonaliśmy te wredne psychosmerfy.
Podziękowałam Papie, zamknęłam w malutkim więzieniu psychosmerfy i wróciłam wreszcie do domu. Tam wreszcie mogłam odpocząć i nacieszyć się myślą, że już w piątek o tej porze będą wakacje. Chyba tyle na dzisiaj papa :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz