Patrzcie na to:
Koniec Szansy na sukces – Wojciech Mann zrezygnował z prowadzenia programu
Wyobrażacie sobie? :/ Nie będzie już Szansy na sukces? Dlaczego takie śmieciowe cudactwa jak Bitwa na głosy i inne mamtalenty zostają, a taki kawał historii nie?
Co jak co, ale Super Informatyk będzie niepocieszony...
A w ogóle to jestem rozczulona. Dopiero co nabrałam pewności i napomknęłam Jednemu Z Najlepszych Administratorów, że w drugiej części książkowej historii Dirka Gently'ego detektywowi nie towarzyszy już (przynajmniej na razie, a jestem dopiero przed połową) poznany przez niego w pierwszej części Richard MacDuff (ani nikt inny), więc to właśnie Dirk "oprowadza" nas po akcji, więc automatycznie widzimy w nim o wiele więcej uczuć, WIĘC teoretycznie mógłby się zakochać (co dopiero co wydawało mi się niemożliwe!), a już trafiam naaa... rozdział dziesiąty.
Rozdział dziesiąty. Najchętniej przytoczyłabym go tu w całości, bo jest w każdym calu tak perełkowo błyskotliwy, tak zadziorny, a jednocześnie... tak niedouglasowoadamsowo czuły, w pewien zbzikowany sposób romantyczny wręcz, żeeeee tu się niewątpliwie coś zapowiada Ale przecież są Chomiki, Google, a Czytelnicy są już duzi i z pewnością mają rączki.
Zacznijmy od aksjomatów: Dirk ma złamany nos (długa historia...), a pani ze stolika obok nie ma kawy (z powodu Dirka oczywiście). Dirk dopiero co odszedł (z powodu lodówki - tak, to skomplikowane ), a teraz wraca i zastaje okradzioną przy swoim stoliku:
— Witam — odezwała się znacząco.
Dirk okazał jej całą uprzejmość, na jaką było go stać. Ukłonił się bardzo uniżenie, nawet zdjął kapelusz, ponieważ dawało mu to dodatkową chwilę na odzyskanie rezonu, i zapytał, czy wolno mu się przysiąść.
— Proszę bardzo — odpowiedziała. — To pański stolik. — I poparła słowa wielkodusznym gestem.
Była niewysoka, miała około dwudziestu pięciu lat i gładko przyczesane czarne włosy. Wpatrywała się kpiąco w niedopitą filiżankę kawy, stojąca na środku stolika. Dirk usiadł naprzeciwko i pochylił się ku niej konspiracyjnie.
— Zbodziewab się — szepnął — że rozglodda się padi za swojob kawob.
— Jakby pan zgadł — odrzekła.
— Kawa jezd daprawdę szkoddiwa, wie padi.
— Naprawdę?
— Daprawdę. Kofeida. Kolesterol w biegu.
— Zatem, jak rozumiem, miał pan na względzie wyłącznie moje zdrowie.
— Biaieb da wgleddzie bdózdwo zbraw — odrzekł Dirk wymijająco.
— Zobaczył pan, że siedzę przy sąsiednim stoliku, i pomyślał pan sobie: „Taka miła dziewczyna, a tak sobie zdrowie rujnuje. Trzeba ją ratować przed nią samą”.
— Dogladdie dag.
— Czy pan wie, że złamał pan sobie nos?
— Daduraldie, że wieb — rzucił Dirk nieco rozeźlony. — Dieusdad-die bido...
— Dawno pan go złamał?
— Gdoz iddy zlabal go dla bdie — odparł Dirk. — Jagiez dwadziezdzia bidud debu.
— Tak myślałam — rzekła dziewczyna. — Proszę na chwilę zamknąć oczy.
Dirk obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem.
— Bo dzo?
— Wszystko w porządku — odparła z uśmiechem. — Nie zrobię panu krzywdy. A teraz proszę zamknąć oczy.
Rzuciwszy jej zdziwione i nachmurzone spojrzenie, Dirk na chwilą zamknął oczy. I w tej właśnie chwili dziewczyna sięgnęła ręką przez stół i z całej siły chwyciła Dirka za nos, przekręcając go ostrym szarpnięciem. Dirk omal nie eksplodował z bólu, a zawył przy tym tak, że prawie mu się udało przyciągnąć uwagę kelnera.
— Dyjedzdzo! — wrzeszczał, odskakując dziko od stolika, z twarzą ukryta w dłoniach. — Dy dwulidzowa jedzdzo!
— Och, bądźże cicho i usiądź — powiedziała. — Owszem, skłamałam, że nie będzie bolało, ale teraz przynajmniej będzie prosty, co ci oszczędzi dużo gorszych kłopotów później. Powinieneś pójść prosto do szpitala, żeby ci założyli opatrunek i łubki. Jestem pielęgniarką, wiem, co robię. W każdym razie tak mi się wydaje. Obejrzyjmy to sobie.
Dysząc ciężko i parskając, Dirk usiadł z powrotem przy stoliku, dłońmi nadal osłaniając nos. Po kilku długich sekundach zaczął go delikatnie poszturchiwać, aż w końcu pozwolił, żeby dziewczyna go obejrzała.
— Przy okazji, nazywam się Sally Mills — powiedziała. — Zwykle przedstawiam się, zanim dojdzie do kontaktu fizycznego, ale czasem — westchnęła — po prostu nie ma na to czasu.
Dirk jeszcze raz przebiegł palcami po obu stronach nosa.
— Byzle, że jezd prozdy — powiedział w końcu.
— Prosty — poprawiła go Sally. — Powiedz: prosty. Od razu poczujesz się lepiej.
— Prosty — powtórzył Dirk. — Rozubieb, dzo basz da byzli.
— Co takiego?
— Rozumiem, co masz na myśli.
Na końcu to już się po prostu roz-kle-i-łam! Wydawało się, że..! A ona..! Przez dobre trzydzieści stron facet nie mógł mówić, a tu nagle takie Powiedz: prosty i już po wszystkim!
Aż mu zazdroszczę! Włącznie z tym złamanym nosem
A później! Jeszcze lepiej! Jak on po swojemu chce ją spławić, a ona nadal się naprzykrza. Ale dobrze, dobrze - wybiórczo, wybiórczo...
No to akcja z kopertą, którą Dirk wyniósł z domu zamordowanego:
— Co jest w kopercie? — zapytała.
— Bardzo wścibska i arogancka z ciebie pannica! — wykrzyknął Dirk.
— A z ciebie wielki kawał dziwaka — odparowała.
— Na tyle, na ile jest mi to potrzebne.
— Hm — mruknęła sceptycznie. — Co jest w tej kopercie?
Nadal trzymała nóż z dala od niego.
— To nie twoja koperta — oświadczył Dirk — więc jej zawartość nie powinna cię obchodzić.
— Ale wygląda bardzo interesująco. Co jest w środku?
— Nie dowiem się, póki jej nie otworzę!
Spojrzała nań podejrzliwie i błyskawicznym ruchem wyrwała mu z ręki kopertę.
— Nalegam, żebyś... — wyrzucił z siebie Dirk, lecz nie dokończył.
— Jak się nazywasz?
— Gently. Dirk Gently.
— Zatem nie Geoffrey Anstey ani żadne z pozostałych, skreślonych nazwisk? — Patrząc na nie nachmurzyła się leciutko.
— Nie. Z całą pewnością nie.
— Czyli że ta koperta nie jest także twoja.
— Ja... To znaczy...
— Aha! Zatem ty także jesteś... Jak to szło?
— Wścibski i arogancki. Nie zaprzeczam. Ale ja jestem prywatnym detektywem. Za to, żebym był wścibski i arogancki, płacą mi. Nie tak znów często i hojnie, jakbym sobie życzył, niemniej jestem wścibski i arogancki z przyczyn ściśle profesjonalnych.
No i co o tym myślicie?
Bilans: Sally zaimponowała definicja holistycznej detekcji, to raz. mają ten sam znak zodiaku, to dwa. A najlepsze: Dirk ostatecznie zapłacił jej rachunek. On, ten sknera i egoista, zapłacił za kogoś innego XD Wdzięczność u niego! Co prawda naprawdę miał za co być dźwięcznym i... miał akurat przypływ gotówki... Noooo i na końcu jeszcze buchnął jej jakąś książkę, ale dajcie spokój - nie poznaję go
Niech tylko pani Mills się jeszcze pojawi! Z pewnością Dirkowi oberwie się za książkę i...
W każdym razie rozdział dziesiąty rozwalający, polecam!
Raaaano, bardzo wcześnie raaaano, tj. koło 1:00 w nocy, słuchałam sobie radia. A tam, niemal jak ostatnio, gdy wcisnęłam się na parapet, w całym studiu trójkowym siedział jeden redaktor i opowiadał o trolejbusach. Niestety nie wiem, od czego fabuła się zaczęła, ale to było tak, że jechali sobie ludzie do pracy, do szkoły, do szalonych terrorystów starających się wysadzić jakiś wieżowiec, do urzędu - no wiecie, zwykły dzień. Aż tu nagle... trolejbus zstępuje z szyb i skręca w las! Opuszcza miasto, odczepia się z drutów zasilających, mija kolejne drzewa... Ludzie panikują, dziwią się, maszynista/kierowca (nie wiem, jak to jest z trolejbusami) nie wie, co robić. Aż nagle pojazd zatrzymuje się na jakiejś polance. Ludzie wysiadają zdumieni, ale... po chwili też oczarowani. Rozglądają się, siadają... Ktoś wyciąga karty... Paru panów zwija kilka gazet w kulkę i zaczyna grać nią w piłkę... Ale najbardziej podobał mi się motyw pewnego pana, który wypatrzył poziomkę i, ponieważ była jeszcze bardziej zielona niż mniej, postawił przy niej swoją wizytówkę, żeby sobie ją zarezerwować :D
I nagle patrzą... Trolejbus znów rusza! Obiera drogę powrotną, łapie się kabla, zostawia za sobą drzewa, wchodzi do ruchu... A pasażerowie widzą zdziwieni na zegarkach, że jest nadal 8:50. Dokładnie taka godzina, jaka była, zanim skręcili. Ktoś podarował im bezwzrotnie ten niezwykle spędzony czas.
I dalej mówi uśmiechniętym głosem Pan prowadzący, że to tak, jakby otworzyć pudło proszku do prania i niespodziewanie znaleźć tam taką nieoczekiwaną zabawkę. A jak to jest, pyta, u słuchaczy, czy też im się zdarzyło tak zboczyć na chwilę z obranego codziennego kursu, bez planowania, i zyskać coś, czego się nie spodziewali, taki prezent od losu?
A, i jeszcze jedno - pan parę razy swojego maila powtarzał, który brzmi dariusz.bugalski@polskieradio.pl. Więc może..? ;)
Jak ja to sobie przemyślałam, to... sama nie wiem. Bo dla mnie są to rzeczy, które faktycznie świat mi wywracały, ale dla osób trzecich, to się może takie nudne wydać... Np. taki Douglas Adams. Po prostu przebiegłam kiedyś wzrokiem po tytułach i on tam był. I znalazł mnie
Ekhm.
Jajko po zderzeniu z ziemią:
a) odbije się
b) stłucze się
c) eksploduje
Tak :/ Jedyna dobra rzecz to to, że po prostu zakończyli program, a nie wsadzili na siłę kogoś innego do prowadzenia, dzięki czemu program będzie można dobrze zapamiętać.
OdpowiedzUsuńJajko się odbije. *szatański śmiech* :Lubiłam Manna i jego program, pamiętam jak kiedyś oglądałam. :(
OdpowiedzUsuńA no, z jajkiem nigdy nic nie wiadomo!
UsuńZ polską telewizją tak samo Xq
A mnie to rybka w sumie... I tak nie przypominam sobie, żeby w tym programie ktoś sensowny się wybił w ostatnich latach. Teraz te wszystkie "utalentowane" panienki są takie same i zalewają każdy program, nawet z tradycjami :/
OdpowiedzUsuńNiby mnie też. Oglądam to niezwykle rzadko (w przeciwieństwie jednak do wszelakich nowych arcyprodukcji, których nie oglądam wcale, no, może kiedyś "Mam Talent"), bo rzadko zespoły podchodziły pod mój gust (a jak już nawet było takie Bajm, to jakoś piosenki nie te szły...), ale jakoś tak inaczej się tam odnosili do tych początkujących. Nie było zaraz, że "Jakaś ty cudowanie utalentowana, masz głos anioła, skromność trusi, kochamy cię i będziemy cię całować razem z całą polską sceną muzyczną", tylko po prostu sobie śpiewali.
UsuńRozumiesz, niby takie nic, ale jednak jeden z kilku programów, które po staremu żyły sobie swoim spokojnym życiem (jak "Jeden z dziesiąciu", czy ta ciągle wspominana "Wielka gra" czy "Va Banque"), a które jeden po drugim odchodzą i nic nie próbuje ich zastąpić.
Wygląda na to, że zostaniemy sami pośród hałaśliwie słitaśnych tanecznośpiewaczych głupot.