środa, 25 kwietnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 24 kwietnia 2012



Jak obiecałam poprzednio, a także jeszcze parę dni temu, doprowadzanie do porządku stanu mojego laptopa zaczynało zbliżać się ku końcowi. I zbliżyło się, że tak powiem, już niebezpiecznie blisko końca, kiedy przed poprzednim weekendem panowie z serwisu zaczęli się do mnie dodzwaniać, że oto części zostały już przywiezione.

Na początek - części do czego. Od dłuższego już czasu, w zasadzie dokładnie od pierwszego wpisu konsekwentnie marudziłam wszystkim na temat mojego Czarusia. Zawiasy były takie, że strach go było zamknąć, strach go było otworzyć, podobnie jak przenieść czy bardziej zgiąć/przymknąć, a jak go brałam na kolana, to się gibał. Z jednej strony (jak przed nim siedzę, to jest to lewa) zawias był "tylko" popękany w trzech miejscach i sklejony taśmą, żeby udawać, że coś robię; z drugiej po taśmie zostały już zaledwie ślady, bo tak jak tamta strona ona wyglądała jakieś pół roku temu i taśmy nie było już do czego przyklejać.
Od samego początku było tak, że lewa strona stanowiła ładną kilkumiesięczną retrospekcję dla tego, co dzieje się po prawej. Najpierw dostrzegłam malutką ledwie wyczuwalną kreseczkę. Która z czasem doszła sobie spokojnie do drugiej strony zawiasu. I powiększyła się. I wtedy po lewej stronie też pojawiła się mała kreseczka...
Do cna popękane kawałeczki zawiasu poukładały się w końcu w tak nieprzystępny sposób, że pewnego pięknego dnia, żeby zmienić pokrywie pozycję, musiałam je... powyjmować. I odkręcić jedną śrubkę. A właściwie odłamać to, na czym siedziała. Za to na jakiejś bezgłówkowej śrubce natomiast pozostał jeden metalowy element, którego nie dało się odłamać (ponieważ był metalowy) i który trzeba było w zależnie od aktualnych planów wprowadzić w stan równoległy lub prostopadły. Tak więc każde otwieranie itp. czynności nieodzownie łączyły się z licznymi efektami akustycznymi jak chrupanie, żeby nie powiedzieć rzężenie i z obawą, że pokrywa złamie się na pół, a ekran więcej nie uśmiechnie. W ten sposób ktokolwiek chciał z nim coś robić (nawet w serwisie) musiałam zastrzegać z miną eksperta nawet w serwisie: Pan zostawi - ja to zrobię.
Cóż, najlepiej byłoby gdybym to wszystko zilustrowała ilustracją, znaczy: zdjęciem, ale przyjmijmy, że jest to widok zbyt przerażający dla zwykłego śmiertelnika (tak po prawdzie, to przez ostatni rok był to dla mnie widok tak powszedni, że wartość fotograficzną dostrzegłam w nim dopiero po fakcie, ale pomińmy). Jako dowód zaprezentuję jedynie okruszki, które wyciągałam i kolekcjonowałam (w celu sklejenia?) oraz prześwit, który witał mnie każdego dnia, a który winny zajmować:



Nie powiem, żeby panom z serwisu widok pozostał obojętny. Jednak po przebadaniu pacjenta, stwierdzili, że jego stan nie jest aż tak ciężki, wybrali co będzie potrzebne (ucieszyli się bardzo, że element zwany ramą jest cały), pogłaskali Czarusia i kazali poczekać. Kiedy we wczorajszy poniedziałek do nich pojechałam czekać już nie trzeba było, bo jak tylko usłyszeli, że dojeżdżam, to przesunęli godzinę odbioru z 16 na 12 (tak, tego samego dnia). Do tego wyczyścili mu jeszcze wiatraczek (nie miałam pojęcia jak to robić bez rozkręcania - też powiedzieli) i poprawili nieszczęsną literkę C, która od miesiąca czy dwóch zachowywała się, jakby ktoś ją wsadził do góry nogami (żeby nie powiedzieć: obrazkiem do dołu).

Panowie zawsze byli pod telefonem, wszystko grzecznie wyjaśniali, potem jeszcze zaczęliśmy się zagadywać... Innymi słowy: bardzo mi się podobało :) Jeśli więc kogoś interesuje opinia superbohaterki, a też ma pod ręką Szczecin, to w razie problemów (z hard- czy softwarem) niech też rozgląda się za firmą Servikom przy Emilii Plater 11.
Tylko pamiętajcie: jeśli zmierzacie od strony osiemdziesiątek, to numer 11. jest ZA nimi, nie PRZED nimi.
I nie wchodźcie w tę pierwszą klatkę schodową - tam straszy.

Ledwo Dagens przypomniała mi o tym, że Eric Roberts z Doctor Who TV Movie nazywa się Eric Roberts, a już wyłapałam to nazwisko z pulsowej zapowiedzi filmu W pułapce zła. 22:00, Puls i wiecznie tajemniczo groźna mina Mistrza. I było co oglądać.

Jeśli ktoś nie ogląda DW, a jego komputer działa, to, tak sobie myślę, ten wpis generalnie się nie nadaje. No ale co zrobić.

Głupie Pytanie na dziś:

MP3 to format:
a) pliku muzycznego
b) bloku technicznego
c) ogórka unijnego


Na koniec piosenka, którą pan Janowski uroczo odegrał, w którymś z ubiegłych odcinków Jaka to melodia? Niestety nie było jego wersji, ale przynajmniej zawsze pełno jest oryginalnej:



2 komentarze:

  1. Blogi generalnie są po to, żeby się nie nadawać, na tym polega ich urok :D
    Panów z serwisu nie lubię od pewnego czasu, bo zamiast mojego stacjonarka zwyczajnie wyczyścić z kurzu, coby lżej chodził, strzelili mi format. Na szczęście się nie kruszy. Jeszcze. Bo by mi pewnie kazali kupić nowy :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. LoL... Ja jeszcze aż tak źle nie trafiłam, choć miałam lata temu przypadki, że największej bzdury nie umieli zrobić, tylko, no właśnie, niech pani kupi nowy. A raz tą bzdurą było uszkodzenie sobie dysku i próba odzyskania danych. W tym paru opowiadań. Własnych. Śmiesznych. Boziu, jak ja lubię papier teraz. Będzie dobrze, dopóki nie trafię, jak Newton, na psa, który podpali mi chałupę.
      A blog powinien się nadawać, toć superbohaterkis jest XD

      Usuń