środa, 28 marca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 27 marca 2012



Dzisiaj, proszę Państwa, zapowiadany Międynarodowy Dzień Teatru!
Ale nie, nic się nie działo w związku z tym. Żaden podły zuol nie miał zamiaru okraść czy w jakiś inny sposób zbeszcześcić sali teatralnej, a żaden szalony naukowiec nie porwał żadnego aktora, żeby robić na nim przerażające eksperymenty na ludziach

Ale na szczęście, jak zapowiedziałam już wczoraj, Dirk Gently się ściągnął! Znaczy: wczoraj nie wytrzymałam i, kiedy sprawdzając po raz dziesiąty, odkryłam, że odtwarzać całkiem nieźle radzi sobie już z tym, co jest, to obejrzałam chyba z pięć minut - stąd ta sprzeczność chronologiczna, ale 100% wybiło dopiero dzisiaj.


Przyznam się, że przy pierwszej okazji, kiedy go trochę poobserwowałam - a czego nie ujawniałam we wczorajszej rymowance - nie byłam zachwycona... Trafiło mi się parę powierzchownych przypadków, po których wyciągnęłam wnioski, że pan Cjelli więcej niż z książkową wersją będzie miał wspólnego z detektywem Monkiem, a do tego odrobiną Sherlocka oraz Doctora, (Jedenastego, niestety). Zresztą już pierwsze sekundy filmu nie pozostawiają wątpliwości, że z oryginalnej fabuły zostały nam tylko postacie - cóż, jakby się ona nie ciągnęła: szkoda.

A dzisiaj, z pewnymi już jednak obawami, włączyłam sobie wyczekiwaną całość. No nie powiem - fajnie się oglądało :) Żart, wątki poboczne z zabawnymi kwiatkami, nie za szybka akcja, w ogóle wszystkiego w sam raz i jak trzeba. Cóż: z serialami BBC tak to już jest, że ocenianie ich poziomu aktorstwa i humoru jest zupełnie jak sprawadznie błyskotliwości dialogów w animacjach Pixara - dzisiaj to się po prostu zawsze udaje! Podobnie fabuły nie będę streszczać, bo przypominałoby to próbę oddania strukturę drzewa binarnego za pomocą listy (ojjj, GoogleImages macie, nie marudzić mi tu). Innymi słowy - każdemu, kto lubi szybkie detektywistyczne młodzieżówki, będzie się podobało. Fani DW, SH i innych takich - zapraszam, to będzie kolejny hit BBC.
Ale czy ja hity oglądam?

Na szczęście nie sprawdziły się moje obawy co do bazowych cech charakteryzujących głównego bohatera - mogliby go wyciąć z moich marzeń, z tamtymi okularami i tą naiwną pogardą dla tradycyjnych detektywów, ale jeśli zapomnieliby o tym, jak bardzo lubił pizzę..! Nie zapomnieli - pizza pojawia się dwa razy Podobnie ciągłe gadanie o rachunkach - o fakturach, niezapłaconym czynszu, upominaniu się o wynagrodzenie...

Klientka, która chce kontynuować sprawę męża: Ile mąż panu płacił?
Dirk: Pię... Sześć... Siedemset funtów za dzień, plus wydatki.


Co prawda, ja po cichu wiem, że tamten Dirk to by bez zająknięcia powiedział, że tysiąc plus wydatki, aaaaale czepiać się nie będę - w tym naprawdę trzymali poziom. Podobnie jak z tym w kółko i w kółko powtarzaniem, na czym to polega wyższość jego metody dochodzeniowej nad innymi.
Ale to zauważyłam później - wcześniej pojawiła się jakaś tajemnicza akcja z obserwacją (tzw. motyw przewodni serii - oho, zaczyna się...) i przed moimi oczami mignął taki ekran. Cudowne to było! I do tego jego wrzeszcząca sekretarka, Janice. No i oczywiście ta absurdalnie miedziana (czy jaka tam) lśniąca tabliczka z wygrawerowaną nazwą agencji, na którą detektyw wykosztował się tylko i wyłącznie dla własnego samouwielbienia.
Ciekawe, czy coś przeoczyłam. Heee, ale spoilerów będzie.

Tyle jednak jeśli chodzi o rzeczy podstawowe i oczywiste potwierdzające, że scenarzysta nie pomylił książki. Przypuszczenia, że bohaterowie nie będą podobni do siebie z zachowania - ani Dirk, ani Richard - niestety nie okazały się chybione. Częściowo już to wiecie, bo pokazywałam zdjęcia, tymczasem Douglas Adams widział go mniej więcej tak, jak i ten pan (WoW, kiedyś to był jeden z paru profili, a teraz myślałam, że go nie znajdę...). Ale to wygląd - ja zawsze najbardziej przeżywam wnętrze. No więc, słuchajcie. Gently w gruncie rzeczy był (nie śmiać się) zupełnie normalny. On po prostu Ani nie był jakoś specjalnie genialny z tą swoją holistyczną metodą pracy, ani nie widział w prostych rzeczach jakichś magicznych możliwości... A już na pewno nie należał do takich, co przy problemach z otwarciem szklanych drzwi, rozbijają je doniczką! Albo robią jakieś głupie miny czy odzywki. Albo tną fotel na kawałki, bo... no, właśnie, nie wiem, czemu. W zasadzie te ostatnie spokojnie można przypisać Arturowi Dentowi z Autostopem przez galaktykę - nie Dirkowi! Ba - w oryginale to Richard lazł do okna po rynnie XD Jak sobie przypomnieć, to prawdziwy Dirk... tylko gadał. Mądrzył się, irytował, powtarzał w kółko to samo, ale w zasadzie tylko gadał: rozmawiał, żeby zadawać pytania i słuchać. Najpierw męczył Richarda, a potem jego kolegę. Bo chciał jak najwięcej wiedzieć. WIEDZIEĆ. To nie jakiś Monk, żeby się gapić na przedmioty i szukać "powiązania"! W takim razie: jak więc dedukował, skoro nie przyglądał się szczegółom, nie szukał śladów? Normalnie, że tak powiem: słuchał i wyłapywał, że jak taka kanapa utknęła bez żadnego wyraźnego powodu na zakręcie schodów, pomimo że nikt jej tam siłą wbudował, to coś jest nie tak. I tym się należało zająć. Morderstwo go w zasadzie nawet nie obchodziło!

Mam jeszcze jedno dziwne wrażenie: trafia się morderstwo (no dobra, to zginął ich klient, więc się przyjrzeli i, no dobra, jeszcze była nagroda dla tego, kto odkryje winnego, więc Dirk się za to zabrał), potem na podstawie pewnego klucza podejmuje działanie także wobec innych klientów, tu kogoś śledzi, tu czemu się przygląda, potem idzie jeszcze kogoś przesłuchać, komu w ramach badań probablistycznych demoluje firmę, potem niespodziewanie znajduje wskazówkę, wyłapuje też szczegóły w zachowaniu klienta... Nie przypomina Wam to czegoś? Bo mnie CSI :/ Wszystko konkretnie, wbrew założeniom w zasadzie po sznureczku. Zabawne, że detektyw kierujący się w wędrówkach po mieście czymś, co nazywa "nawigacją zen" (nie wiesz, dokąd iść? idź za tym, kto wie :p), trafia ostatecznie do celu, do którego od początku planował dojść (nie do którego dojść powinien, tak jak to rzekomo jest w tej nawigacji). I to nawet nie taką zawiłą i bezsensowną drogą. Za to książka Douglasa Adamsa wydaje się być w całości oparta na tej metodzie działania, choć jej autor wprowadził jej motyw dopiero w drugim tomie (!).
W sumie jak się zastanowię, to wiem, że ciężko jest dosłownie zrealizować coś takiego jak ta książka, bo dzieje się w niej bardzo niewiele, a bohaterowie tak zawzięcie tylko chodzą i gadają, że mogłaby to być książka psychologiczna, więc naprawdę mam szczery podziw, że zrobił coś tak pomysłowo zabawnego i niesztucznego jak ta historyjka i którą, w przeciwieństwie do książki naprawdę miło się ogląda (serio!). Ta nowa fabuła i nieprzesadzona kombinacja wszystkiego - to się mogło nie udać, to było wyzwanie. Tylko że atmosfera nie ta i główne postacie inne
Jest tam taki motyw, że klient z paranoją zaczyna się chorobliwie obawiać o to, że nagle umrze:

Klient: Nie spadnie na mnie pianino albo coś?
Dirk: Nie widać, aby spadały fortepiany, ani inne instrumenty. Przynajmniej nie dziś.


Wiecie, jak by było u Douglasa? To pianino rzeczywiście by spadło. Może nie bezpośrednio na klienta, ale jednak, łupnęłoby choćby za ich plecami. I, róbcie, co chcecie, ale spaść powinno! I od razu Gently miałby coś do roboty!

Aha. I jest jeszcze rzecz, w której podpadli mi już skrajnie. Po jednym z klientów Dirk spodziewał się, że będzie ubrany w dziwną czapkę i kiedy tamten nadchodzi, widać, że na głowie ma... czerwony fez. Czyli już sobie produkcja upatrzyła, do kogo serial będzie adresowany.



Sorry, ale ja nie chcę uczestniczyć w tym młynku :(
Zwłaszcza, że na zapowiedziach kolejnego odcinka widziałam, że... Nie, koniec spoilerów.
Tylko jak by to powiedzieć Jednemu Z Najlepszych Administratorów, który myślał pewnie, że trochę sobie ze mną pokomentuje?

Dobra, teraz dwa krótkie dialogi, które wbiły mnie w fotel - co jak co, ale przypominam, że dialogi mieli tutaj pierwsza klasa:

Klientka: Mogę liczyć na dyskrecję, panie Gently?
Dirk: Ręczę własną reputacją*. Bywam tak dyskretny, że nawet klienci wątpią, czy pracuję nad ich sprawą.

Dirk: Uspokój się.
Richard: Jestem spokojny.
Dirk: To bądź bardziej.


Na koniec dziękuję Caffrey i Shylock (odpowiednio za tłumaczenie i poprawki techniczne) - gdyby nie ich wspólne dzieło na Napisy 24, to nie wiem, skąd bym je wzięła. A to przecież nie Doctor Who - nie wystarczy, że się będę gapić na tytułową postać!
Co ja jeszcze miałam..? A, dzwonek sobie zrobić. I pewnie, że zrobię - taka śliczna pegasusowo podobna melodyjka i jeszcze mi się będzie z książką kojarzyła


Oprócz Dirka rozśmieszył mnie jeszcze The Observer:


A to mi się dzisiaj trafiło w radiu:



____________________
*pierwsza reakcja: Jaką reputacją???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz