No ładnie - ledwo wyczaiłam, ledwo chciałam się pochwalić odkryciem, że na YouTube'owej setce najchętniej wyświetlanych pojawił się nasz krajowy utwór, porywające niczym tornado, Ona tańczy dla mnie zespołu (o jakże polsko brzmiącej nazwie...) Weekend, a już się dowiedziałam, że z niej wypadł
77 miejsce było to konkretnie. Tydzień wcześniej 91, jak meldują między innymi ci tutaj, a potem na 77. A więc, pamiętając o tym, jak bardzo nasz mały naród cieszy się poważaniem, popularnością i, dajmy na to, rozróżnialnością od Czech ( Xq ), uważam to za osiągnięcie wręcz niewyobrażalne i godne porównania do sukcesu Mydełka Fa, które (choć wywróciło do góry nogami świat discopolo i nawet dzisiaj nie trudno jest znaleźć przejawy zainteresowania piosenką) YouTube'owym rankingu nie miało się okazji odzwierciedlić.
Jak to ładnie ujął Wykop:
Nikt nie słucha Disco Polo, oto twardy dowód :)
Pomyślałam sobie, że ponieważ byle kto do takiej elity nie wchodzi, a jak już powiedziałam, Polacy odpowiedniego stopnia elitarności by nie wyklikali, piosenka musiała skupić na sobie duże natężenie Anglików. A skoro Anglicy, czyli nie-Polacy, to pewnie i tłumaczenie jakieś by się przydało. I tu mnie naszła ciekawa wątpliwość. Bo niby piosenka banalna, ale już nawet przy niej wiele słów nie będzie się pozwalało przełożyć odpowiednio dokładnie. No bo na przykład takie... uwielbiam. Mają coś na to? Bo ja z piosenek kojarzę jedynie love i like, a to słowo odbieram jako coś dokładnie pomiędzy. To co - przypisy, już na wstępie? A, nie szukając daleko, porwę ją? Cóż za urocza dwuznaczność! Nie wątpię, że Anglicy dysponują jakimś odpowiednikiem ponieść czy zabrać, ale na takie z pazurkiem, które nawiązywałoby do niebezpieczeństwa, lęku przed uprowadzeniem, a nie byłoby tak bezczelne jak jakieś tam kidnap, to bym nie liczyła.
Google jednak upiera się, że świat zachwycił się walorami muzycznymi utworu, a nie tekstem, bo nijak nie mogę znaleźć tłumaczenia. A szkoda, bo chętnie bym zanalizowała. Jak by ktoś widział, to natychmiast mi mówić.
Miałka jakaś ta lista przebojów w wyższych rejonach. Na jedynce oczywiście, tak, zgadliście, Gangnam Style, ale dalej to jakieś dwutygodniowe gwiazdeczki prosto z Radia Zet. Spodziewałam się jednak że co innego usłyszę od Wielkiej Wyroczni Statystyki :/ Bieber na piątym, Bruno Mars na piętnastym... Brrr, zabierzcie mnie stąd...
Ale nie, nie, jest coś, co mogę wam pokazać:
Zdaje się, że co najmniej znanej mi osobiście połowie czytelników się spodoba.
Tak więc - Weekend wyleciał poza ranking. Co tam mnie jeszcze wkurza... A, tak - zdobyłam niezbite dowody, że śledzą mnie. Nie wiem kto, nie wiem, po co, nie wiem, jak i w ogóle co robi ten magnetofon w lodówce*, ale to z pewnością musi być jakiś wielki międzynarodowy matrix. No słuchajcie - przecież ja zaczęłam wstawać o siódmej na bajki nie dalej niż trzy-cztery tygodnie temu, a tu info o tym wyciekło, szybka reakcja i już zamiast ukochanych przeze mnie Animków wylądował kolejny nieoglądalny Scooby Doo. Drugi oprócz tego, który jest koło dziewiątej.
Coś musi być na rzeczy.
Jako że powszechnie znanym faktem jest, że w godzinach porannych wypada najwięcej zjawisk kryminalnych, superbohaterka podnosząca się z łóżka około jedenastej byłaby przypadkiem bardzo pożądanym. A tak niewątpliwie będzie, skoro w porze, w której jeszcze nie dawno Kinio i Kinia ściagali mnie z łóżka, zaczęła ganiać ten banda z psychologią niczym Malinowski i partnerzy Xq
Tak, jutro trzeba niezwłocznie wywalić ten magnetofon z lodówki.
Kolejną rzeczą, na którą znalazłam miejsce w tym dniu (a więc miłą, skoro sama znalazłam), było odpisanie wreszcie do Capitano Senseschi/Lommasi. Poza wszystkim innym jego ostatnia wiadomość była o tyle ciekawa, że zawierała propozycję podrzucenia mu czegoś do jego recenzenckiego bloga, o którym już raz wspominałam:
Mój blog, jak widziałem, już poznałaś. Życzysz sobie ujrzeć na nim może recenzję jakiegoś konkretnego odcinka z dedykacją? Chętnie służę
No to trzeba było się zdecydować. TYLKO zdecydować...
W pierwszej chwili pomyślałam, że mi się to nie uda w ogóle, nawet jeśli będę miała wybrać sobie jakieś ulubienie wyłącznie z listy Czwartego lub wyłącznie z Szóstego. Pomijając już Piątego, Pierwszego i... i Drugiego z The Mind Robber. No właśnie.
Niby wzięłam sobie domyślnie czwórkowego Robota, bo relacje mnie z nim łączą doprawdy szalikowokolorowe, jednak (ponieważ że częstotliwość moich odpowiedzi zawsze woła o pomstę do nieba) miałam czas jeszcze się pozastanawiać.
Drugi to taka... niespodzianka dla mnie była, najszczerzej ujmując. Jak się włącza pierwszy raz odcinek z takim 4 albo 6 to wtedy po samej, za przeproszeniem, oczojebności się odgaduje, że z ich użytkownikiem nie wszystko będzie w porządku. Co innego jak widzowie śmieją się z któregoś z Bakerów (Boże, ja kiedyś byłam przekonana, że to rodzina XD), a co innego jak nazywają klaunem Troughtona, który zastąpił doskonale powolnego i poważnego Hartnella! W takich warunkach nieobliczalnym dzikim wariatem można byłoby nazwać i Rory'ego, więc miałam powodu do sceptycyzmu, tymczasem... nawet trudno mi sobie przypomnieć jak ten gość to zrobił, ale paroma zająknięciami i rozmemłanymi zachowaniami sprawił, że poszyboooował w mojej doctorowej liście pod sam sufit.
Doszedł kolejny parzysty numer.
Tymczasem na blogu Capitano ujawniło się coś takiego, że (ponieważ nie minęło wiele tygodni od początku) wciąż trwają tam "wprowadzenia" - pierwszy opis dla tego Doctora, pierwszy dla tamtego... Kiedy zostało trzech pierwszych i pojawił się opis odcinka z Pierwszym, nagle jakoś tak straciłam wątpliwości, co uszczęśliwiłoby mnie najbardziej Rzecz w tym, że ja przecież nie wysyłam mu tych listów "pustych", a na pisanie kolejnego fragmentu opowiadania nie miałam nadal czasu XD (Zaraz, zaraz... To było nadal To dziwne uczucie czy tylko zwykły leń..?) Doszło do tego, że do ostatniej chwili czekałam zdenerwowana niczym na finale Mam Talent z nerwową kwestią czy na pierwszy ogień pójdzie Drugi czy Trzeci.
Poszedł Trzeci
A na koniec... Kto miał dzisiaj urodziny? No kto? Ulubiony przeze mnie doctorowy odtwórca, Paul McGann. Jak zauważyli niektórzy, jest co oblewać :)
Przypadkowo też mniej więcej w tym czasie dwa lata temu, dokładnie: 9 dni w dacie później, zdarzyło mi się dać się ponieść szaleństwu i ściągnąć Doctor Who Television Movie. Co znaczyło, że gdzieś w okolicach paulowych urodzin coś mnie tknęło i zaczęłam polować na rapidowe kopie tego pliku.
Heh, coincidences.
A na zakończenie, ponieważ Ona tańczy dla mnie kiedyś już było, jeden z utworów muzycznych jubilata :D
Heh, szalony. W czym on nie zagrał.
____________________
*No no no no, ther's no limit...
Ja i disco polo to nie jest najlepsze rozwiązanie. Natomiast filmik z Minecraftem jest świetny! :D Ktoś się nieźle postarał, choć i tak wiedziałam, jak to się skończy ^^
OdpowiedzUsuńMagnetofon po to, ażeby ci panowie mieli muzykę.
No to niech chociaż zaśpiewają, a nie!
UsuńNo czego chcesz, Bruno Mars jest fajny. Zwłaszcza klip z małpami.
OdpowiedzUsuńALE OSTATNI UTWÓR RZĄDZI <3
Rządzi autor ostatniego utworu :D
UsuńTrzeba by się zawziąć i obejrzeć kawałek. Tyle że to jest dla mnie o tyle niebezpieczne, że jak obejrzę ten "kawałek", to zaraz będę chciała wszystko, a tutaj cztery odcinki, a nie jeden...