wtorek, 4 września 2012

Sektencja, Dziennik Superdetektywa 4 IX 2012

Witajcie!
   Dziś daję wam drugą część poprzedniego posta. Ja i tak przedwczoraj miałam przeżycia, że ho ho, ponieważ byłam święcie przekonana, że osoba która siedzi w kościele to Kociara z Doctorowego forum. Takie miałam oczy przez całą mszę - O.O Co ona robiłaby na drugim końcu Polski? [I mnie nie poinformowała...] Rodzinka stwierdziła, że to tylko moja wyobraźnia. Chyba tak. :D
   A niedawno była premiera Asylum of the Daleks!
  
Byłam też w nowej szkole. Na razie jestem w ciężkim szoku. Zobaczymy, co dalej.

                                                                     ~

   Dobra... albo to będzie koniec, albo szczęście znowu mi będzie sprzyjać. Patrzyłam na ohydnego ducha. Śmierdział trupem. Ble... Naciągnęłam cięciwę i wypuściłam strzałę... Dostał. Prosto w żółte czoło. Przeszła na wylot. Co jest?! Ja Cię... Cholera! Myśli biegły gorączkowo. Nie zabiję go... Ale on mnie tak...
Przesyłka dostarczona... O mnie już nie ma się kto martwić. I tak nie wrócę do rodziców. Przecież zostałam wyrwana z czasu.
- Ty jesteś Eli... - powiedział duch... - Srebrna Strzała. Pogromca...
   To niemożliwe... Jakim cudem...? Przecież ich tu nie ma... Usłyszałam huk i uchyliłam się. Duch się rozprysnął po mnie.
- Uciekaj! On zaraz powstanie.
   Zrobiłam jak mi kazano. Nie wiem nawet kto to był. Schowałam się w lesie. Wyciągnęłam zegarek zastępczy. Zacisnęłam zęby i wdusiłam tarczę. Świst wypełnił moje uszy. Potem ciśnienie w czaszce zaczęło rosnąć. Padłam na ziemię.
   Szybko. Byłam przed drzwiami biura Anthonego. Za mną zaczęły podnosić się krzyki...
- Przybyła wieczna suka...
- Spokój! Męty społeczne!
   Weszłam do pokoju. Siedziała tam Sektencja i Anthony.
- Eli. Ty żyjesz.
- A dlaczego miałabym nie żyć? Zawsze sobie radzę - uniosłam dumnie głowę.
   Anthony chciał mnie przytulić.
- Odsuń się... Tony.
- Nie jestem Tony! - Zawołał.
- To co ja tu w końcu robię?!
- Masz nam pomóc. Eli ci nic nie powiedziała?
- Niezbyt. Chyba miałam dowiedzieć się tutaj?!
- Eli...
- Wiem że miałam powiedzieć jej o tym ale zaatakował nas Upiór i nie miałam jak. Jak widzisz jestem cała w ektoplazmie. To ohydne.
- No patrz. A ja myślałem że to budyń - rzucił zjadliwie. -Ostatnio uchylasz się od obowiązków. Muszę to chyba zgłosić...
- Milcz albo przeszyję ci krtań strzałą
- A ja mam luupę..! - Odwróciłam się do niej. Albo to wariatka albo coś chce.
- No, masz lupę... Przyda ci się, gdy będziesz szukać mapy Luminionu.
- Mapy czego?
- Luminion. Korytarz prawdy. Inaczej labirynt Saladyna. To czarodziej planety Sektrum w galaktyce Filemona. Lecisz tam ze mną
- Ahaa, dobra, a jak mamy tam dolecieć?
- Żółtodziób - mruknął Anthony.- Polecicie tam...
- Moim Saterlite 3000. To statek międzygwiezdny - odpowiedziałam. Nie znoszę gdy mnie wyręcza...
- Ty! Koleś! Ja ci dam żółtodzioba! Jak ci zrobię teksański piruet to już po tobie!
   Wzięłam Sektencję za rękę i zaprowadziłam do półki z książkami.
- Gdzie jest dźwignia otwierająca drzwi? - Anthony patrzył na nią zmieszany... Wiedział, że zaraz tego będzie żałować. Sektencja patrzyła przez chwilę, odliczyła książki i wyciągnęła biblię. Drzwi otworzyły się.
- No co? Przecież to widać.
- Ha Ha Ha! Mówiłam, żebyś tu sprzątał! - Śmiałam się do rozpuku.
- Na drugi raz będę pamiętał - jego twarz przypominała teraz znak stopu.
Stąd.
- Chodź Sektencjo. Pokażę ci moją moją Merry - uśmiechnęłam się i popchnęłam do drzwi.
   Chyba jej się tu spodobało, bo zaczęła się uśmiechać. Weszła do kabiny i po prostu patrzyła. - To Merry. Mój pojazd kosmiczny. Uważaj. Ma inteligencję godną człowieka.
- Iiii, widziałam już gadające schody, nic mnie nie zaskoczy. Gorzej, że na swej drodze spotykam już drugiego Tony'ego.
- Nie wnikam - uśmiechnęłam się. -Siadaj. Zaraz będziemy lecieć. Gaz załatwi wiele spraw...
- Jaki gaz?
   Sama siadłam i zapięłam pasy ustawiłam program lotu i wcisnęłam guzik.
- Nie bój się. Idziemy spać.
- Jak to - spać?!
- To normalne. Nie możemy czuwać, bo to by nas wykończyło. A sen regeneruje nasze siły utracone podczas lotu. A teraz do zobaczenia... - ziewnęłam. Gaz był już w powietrzu. -Sektencjo...
   Zamknęłam oczy i zasnęłam.
   Otworzyłam oczy. Znowu to samo... Samuel... jak to mogło się stać? On już nie żyje... Nie żyje przeze mnie. Dotarła do mnie gorycz tych myśli.
   Otrząsnęłam się i popatrzyłam na Sektencję. Siedziała obok. Patrzyła jakby nieobecnym wzrokiem. -Już jesteśmy. Teraz trzeba znaleźć mapę.
   To nieważne co się działo ze mną. Ważna jest agencja.

                                                                     ***

   Podeszłam do starego muru Wizermardu. Wysoka wieża... Dawno tu nie byłam...
- To jest Wizermard. Tu znajduje się tu mapa Luminionu.
- Jak tam wejdziemy?
- Dobrze, że nie pytasz co to. Patrz. Tu są drzwi. Przez nie wejdziemy.
- Hm, a nie sądzisz, że skoro chcemy ukraść mapę, nie powinnyśmy się tak z tym prezentować?
- Kto ci powiedział, że będziemy ją kraść? - Roześmiałam się. - Zdobyć to nie tylko ukraść. Musimy ją zgadnąć.
- Zgadnąć? Jakie zagadki znowu?
- Tak, zgadnąć - fuknęłam. - A teraz chodź na górę.
  Podeszłam do drzwi. otworzył mi czarodziej. I to bardzo młody. Hm... jest na czym oko zawiesić.
- Jestem Luksjan. Proszę o hasło.
-Azna otoma, czarodzieju.
Znałam ich mowę od dawna.
-Przybywam po mapę.
- Idiota.
- Sektencjo! - O mało się nie poplułam.
- No co?
- Lepiej trzymaj język za zębami głupia dziewczyno bo...
- Luksjanie... Insina Sempera. Jest ze mną.
   O mało nie wypadłam z równowagi. Mogła wszystko zepsuć.
- Możecie wejść. - Patrzył na Sektencję jakby miał zaraz rzucić na nią zaklęcie.
- Insina Sempra. - Powtórzyłam. Tylko to mogłam zrobić.
- Koleś jest coś nerwowy.
- Prawda. Ale on jest nawet młodszy od nas. Będzie tutaj przez 500 lat.
- Co? Po co?
- Żeby bronić miast. No i pergaminów. A teraz idziemy na górę.
   Strażnik patrzył na mnie lekko mrużąc oczy. chyba się domyślił kim byłam. Minęłyśmy go i poszliśmy wyżej.
- Mamy szczęście, że tu nie ma schodów.
- Taa, to ciekawe jak wejdziemy na górę!
- Idziemy po ścianach - uśmiechnęłam się szeroko.
- Może ty. Ja tam nie umiem.
   Podałam jej buty przylepne i sama wzięłam jedną parę.
- To będzie zabawa. - Stanęłam jedną nogą na ścianie...
- Zabawa?!  Ja się boję wysokości!
- Ech... będziesz szła poziomo. Poza tym to najlepszej klasy magia.
   Już na nią nie patrzyłam. Weszłam szybkim susem, a potem zaczęłam trucht.
- Łoooo, co jeest... czeekaaaj!
- To biegnij ! - Zawołałam.
- Łaaaa..!
   Szybka jest. nie minęło dziesięć sekund a już była przy mnie.
- I jak? Podoba się?
- Jest... dziwnie.
- Mi bardzo przypada do gustu. Pamiętam jak wymyślałam to z... - urwałam.
- To gdzie idziemy?
- Do komnaty snów.
- Nie brzmi zbyt zachęcajaco
- Nie jest tak źle. Czeka cię tam zagadka.
- Super. Już wiem, czego tak mnie dręczycie. Nikt nie jest tak mądry, zeby ją rozwiazać!
- Tak. Jesteś wyjątkową osobą, ale tylko dlatego, że możesz więcej niż inni.
- Ta. Smarować bułki dżemem.
   Szłyśmy i szłyśmy, ale wiedziałam, że to zaraz. Zatrzymałam się. Przede mną wyrosły potężne drzwi.
- To tutaj. A teraz tam idź.
- Co? Sama?!
   Mi nie wolno... jestem przeklęta. Powiedziałam to w myślach do niej.
- Tak. Sama. A teraz idź.
Czekałam. Minęło zaledwie 10 minut jak wyszła. Była... w lekkim szoku. To na pewno. No i uśmiech wyświetlał twarz.
- Masz mapę?
- Mam. Wracamy?
- To dobrze. Twoje zadanie skończone - oznajmiłam. - Tak. Ale statek zostaje tutaj.
- Czemu? To jak wrócimy?
   Teleportacja międzyplanetarna. Znowu użyłam myśli.
- Masz. Twój zegarek - Rzuciłam jej gadżet.
- Mój? Chyba twój.
   Cztery razy w prawo, prawym od góry.
- Nie. Jest już twój. Taki mały prezent. - Musiałam używać myśli. Nikt nie mógł słyszeć instrukcji.
- Jak?
- Już mówiłam jak. Kręcisz.
- Tylko to wystarczy? I przenosi gdzie chcesz?
-To łatwe. To tylko zegarek - rzuciłam jej uśmiech. Tak, jasne, że tak.
- Taaa.
- No to może do zobaczenia... Sektencjo Superdetektywie.
  Złapałam za mój zegarek i wcisnęłam tarczę.

                                                                       ~

Podniosłam się z podłogi i rozejrzałam dookoła. Byłam w... Gdzie ja jestem?! Przed sobą miałam kraty. Były jakieś dziwne i świecił na niebiesko. Wolałam ich nie dotykać.
- Wszyscy więźniowie na platformie 7c mają się przygotować na podanie kolacji! - Rozległ się głos. Rozejrzałam się. Wydobywał się z głośników znajdujących się pod sufitem, hm, zapewne celi w której się teraz znajdowałam! Ta Eli zrobiła mnie zwyczajnie w bambuko! Udawała, że obydwie potrzebujemy pomocy i wpakowała naiwnego detektywa do paki!
Usłyszałam kroki. Wydobyłam lupę i przyczaiłam się za jakąś szafką. Ktoś wszedł do celi.
- Wydawało mi się, że ktoś się tu teleportował...
Wystawiłam nos. Jakiś koleś. Stał teraz odwrócony tyłem. Kraty też przestały się świecić. Idealna okazja do ucieczki.
- Stój, bo dostaniesz z lupy! - Wrzasnęłam, przykładając mu lupę do głowy jak pistolet.
- Hej, spokojnie!
- Jak mam być spokojna, skoro pakujecie mnie do paki?
-Pakujemy cię do paki... Wspaniały dobór słów, nie sądzisz? - Odwrócił się. - Jestem Anthony. A ty to pewnie Sektencja? - Anthony? Super, to imię chyba prześladuje wszystkich superbohaterów [Pomyślałam o Kseni.].
- Tak, to ja. Masz z tym jakiś problem?
- Aha, problem mam. Ale nie będziemy o tym rozmawiać tutaj - rozejrzał się z miną niezbyt szczęśliwego człowieka. - Chodź.
Wyszliśmy z celi. Okazało się, że to więzienie jest inne. Ci więźniowie są z różnych epok! I jeszcze żyją... Przeszłam koło Kuby Rozpruwacza. Ale twarzy nie widziałam, szkoda. Niby idiota, ale zawsze ciekawie byłoby go poznać. Mijaliśmy też... Zgadnijcie kogo? Hitlera! Ale on był uwięziony w pętli. I dłubał sobie w nosie. Akurat na jego widok czmychnęłam, żeby mnie nie zauważył.
- To gdzie idziemy?
- Do mojego biura. A co z... Eli? - od razu zauważyłam, że koleś się w niej podkochuje.
- Yyy... Obawiam się, że ona chyba nie wróci.
- C-co? - Był zszokowany. To już tutaj. Biuro - weszliśmy do środka.
Po lewej stronie od drzwi stała półka na książki. Wszędzie Stephen King! Widzę, że mamy fana. I jak po chwili zauważyłam, fana nie lubiącego sprzątać.
- To co ja mam tutaj robić? - Spytałam. Anthony nadal był w szoku.
Nagle usłyszeliśmy świst przed drzwiami do biura. Oraz krzyki więźniów na temat osoby, która się tutaj przeniosła. Za miłe to one nie były. Do biura weszła Eli. Cała w... budyniu?
- Eli! Ty żyjesz! - Krzyknął Anthony.
- A dlaczego miałabym nie żyć? Zawsze sobie radzę - powiedziała dumnie. Powstrzymałam się od śmiechu gdy Anthony chciał ją przytulać. - Odsuń się... Tony.
- Nie jestem Tony! - Zawołał słusznie. Ja stwierdziłam, że koniec tych wygłupów.
- To co ja tu w końcu robię?! - Wrzasnęłam.
- Masz nam pomóc. Eli nic ci nie powiedziała?
- Niezbyt. Chyba miałam dowiedzieć się tutaj?!
- Eli...
- Wiem że miałam powiedzieć jej o tym ale zaatakował nas Upiór i nie miałam jak. Jak widzisz jestem cała w ektoplazmie. To ohydne - rzeczywiście niezbyt fajnie to wyglądało.
- No patrz. A ja myślałem że to budyń - ja też! Jednak znudziła mnie ich rozmowa i postanowiłam pomyszkować w jego biurku. -Ostatnio uchylasz się od obowiązków. Muszę to chyba zgłosić...
I gdy oni sobie tak rozmawiali ja próbowałam odczytać małe literki. Ach, głupia!
- A ja mam luuuupę...! - Przypomniałam sobie.
- No, masz lupę. Przyda ci się, gdy będziesz szukać mapy Luminionu.
- Mapy czego? - Zapytałam.
- Luminion. Korytarz prawdy. Inaczej labirynt Saladyna. To czarodziej planety Sektrum w galaktyce Filemona. Lecisz tam ze mną - Bla bla bla bla.
- Ahaa, dobra, a jak mamy tam dolecieć?
- Żółtodziób - mruknął Anthony. On jest sam jak żółtodziób! Dobra, nie jest, ale mnie denerwuje. - Polecicie tam...
- Moim Saterlite 3000. To statek międzygwiezdny - dokończyła za niego Eli.
- Ty! Koleś! Ja ci dam żółtodzioba! Jak ci zrobię teksański piruet to już po tobie! - Wrzasnęłam. Eli tymczasem wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do półki z książkami.
- Gdzie jest dźwignia otwierajaca drzwi? - Zapytała.
Popatrzyłam na ksiażki. Wszędzie był kurz i Stephen King. A tu nagle patrzę - Biblia! Nie zaukrzona! To wyciągnęłam. A drzwi się otworzyły.
- No co? Przecież to widać - powiedziałam na widok miny Anthony'ego.
- Ha ha ha! Mówiłam, żebyś tu sprzątał! - Zaśmiała się Eli.
- Na drugi raz będę pamiętał - powiedział pomidorek.
- CHodź Sektencjo. Pokażę ci moją Merry - i zobaczyłam statek kosmiczny. Wow! Pierwszy raz w życiu taki widziałam! Był naprawdę piękny. - To Merry. Mój pojazd kosmiczny. Uważaj. Ma inteligencję godną człowieka.
- Iiiii, widziałam już gadające schody, nic mnie nie zaskoczy. Gorzej, że na swojej drodze spotykam już drugiego Tony'ego - westchnęłam.
- Nie wnikam. Siadaj - rozkazała. - Zaraz będziemy lecieć. Gaz załatwi wiele spraw...
- Jaki gaz? - Przeraziłam się.
- Nie bój się. Idziemy spać.
- Jak to - spać?!
- To normalne. Nie możemy czuwać, bo to by nas wykończyło. A sen regeneruje nasze siły utracone podczas lotu. A teraz do zobaczenia - ziewnęła. - Sektencjo...
Ja też usnęłam. Miałam debilny sen. Śniło mi się, że Zakapturzony Tony ścigał się z tym blondynkiem! Z tym co dla niego pracuje. Sędziował Bazyli. [Wszyscy pojawili się tutaj.] Biegli i biegli i nagle z Tony'ego zrobiło się kilku Tonych  a potem znowu był jedną osobą, tyle, że... ten blondynek też się w niego zmienił!
Obudziłam się i zauważyłam, że Eli też otwiera oczy. Dziwny sen, nie uważacie?
   Następnie dotarłyśmy pod jakąś wieżę.
- To jest Wizermard. Tu znajduje się mapa Luminionu.
- Jak tam wejdziemy? - Przecież nie drzwiami.
- Dobrze, że nie pytasz co to. Patrz. Tu są drzwi. Przez nie wejdziemy.
- Hm, a nie sądzisz, że skoro chcemy ukraść mapę, nie powinnyśmy się tak z tym prezentować?
- Kto ci powiedział, że będziemy ją kraść? - Roześmiała się. - Zdobyć to nie tylko ukraść. Musimy ją zgadnąć.
- Zgadnąć? Jakie zagadki znowu?
- Tak, zgadnąć. A teraz chodź na górę.
Eh, cóż robić? Powlekłam się za nią. W drzwiach pojawił się jakiś koleś, i, tak szczerze, to wyglądał na przygłupa.
- Jestem Luksjan - cudne imię. - Proszę o hasło.
- Azna otoma, czarodzieju - jaka znowu znatoma? - Przybywam po mapę.
- Idiota - wyrwało mi się.
- Sektencjo!
- No co?
- Lepiej trzymaj język za zębami głupia dziewczyno, bo... - Bo co? Zadźga mnie różdżką?
- Luksjanie... Insina Sempera. Jest ze mną - no a z kim? Z kotem?
- Możecie wejść - koleś popatrzył się na mnie z żądzą mordu w oczach. Odpłaciłam mu tym samym.
- Insina Sempra - a na cholerę ona to powtarza? Weszłyśmy do środka.
- Koleś jest coś nerwowy.
- Prawda. Ale on jest nawet młodszy od nas. Będzie tutaj przez 500 lat.
- Co? Po co?
- Żeby bronić miast - jakich miast? - No i pergaminów. A teraz idziemy na górę - rozejrzałam się. - Mamy szczęście, że tu nie ma schodów.
- Taa, to ciekawe JAK wejdziemy na górę! - c o  z a  i d i o t k a. Czy ona dobrze się czuje?
- Idziemy po ścianach - wyszczerzyła się. Co ja, Spiderman?
- Może ty. Ja tam nie umiem - podała mi jakieś buty i wskoczyła na ścianę. Założyłam je. Spróbowałam postawić nogi na ścianie. I... udało się. Kompletnie nie wiem, jak ona to zrobiła, ale ja stałam na ścianie! Czułam to! Jednak... Pod nogami miałam podłogę. Była tam. Jakiś metr pode mną!
- Łoooo, co jest... czeeekaj!
- To biegnij!
- Łaaaaa! - I spróbowałam do niej dobiec. Udało mi się.
- I jak? Podoba się?
- Jest... dziwnie.
- Mi bardzo przypada do gustu. Pamiętam, jak to wymyślałam z...
- To gdzie idziemy? - Zapytałam nie słuchając tego, co mówiła wcześniej.
- Do komnaty snów - i koszmarów.
- Nie brzmi zbyt zachęcająco.
- Nie jest tak źle. Czeka cię tam zagadka.
- Super. Już wiem, czego tak mnie dręczycie. Nikt nie jest tak mądry, żeby ją rozwiązać! - Powiedziałam ironicznie.
- Tak. Jesteś wyjątkową osobą, ale tylko dlatego, że możesz więcej niż inni - nie załapała.
- Ta. Smarować bułki dżemem - ucięłam. W końcu zobaczyłyśmy ogromne drzwi
- To tutaj. A teraz tam idź.
- Co? Sama?! - Przeraziłam się.
- Tak. Sama. A teraz idź.
Drzwi zatrzasnęły się za mną. Weszłam do ciemnej sali. Nie mogłam ocenić jej wymiarów, ale sądząc po echu powracającym po zatrzaśnięciu drzwi, była spora. Spróbowałam poszukać jakiegoś światła. Na próżno. Ciemność, jak to ciemność, zrobiła swoje. Wystarczyłby teraz malutki odgłos i... KABOOM! Nagle pojawiło się światło. Malutkie światełko w ciemności. Zbliżało się. To ja, przerażona, postępując bardzo inteligentnie, zaczynam kierować się w stronę owego światełka. Po chwili zauważyłam, że jego źródłem jest latarenka. A niesie ją... człowiek z blizną.

Stąd.
- Eee... Dzień dobry. Mogę mapę? - Wyszczerzyłam się.
- Ha ha ha! - Roześmiał się. Z uśmiechem wyglądał przerażająco. - Dobre sobie.
- Aa... A nie?
- Zagadka - hm? - Mówi ci to coś?
- Co? Hm? Tak! Mam... mam zgadnąć zagadkę to dostanę mapę - zwiesiłam smętne głowę. Myślałam, że będzie łatwo.
- Rządzić szczerze nie bezmyślnie - usłyszałam i podniosłam głowę. Gdzie on się, u diaska, podział?! - Rządzić dobrze nigdy źle - usłyszałam z innego miejsca. Co on, Tony? - Zatańcz z losem droga pani jeżeli to podoba się - pożałowałam swoich myśli. Przede mną stał Tony.
- A co ty robisz?! - Nie odpowiedział. - Tony? Co z tobą?
- Nie jestem Tony.
- Jak nie Zakapturzonym, to kim jesteś? - Parsknęłam.
- Twoim najgorszym koszmarem - mina mi zrzedła. Wyciągnął mapę. - Chcesz ją?  Okej, wystarczy tylko, że do mnie podejdziesz.
- Spoko - znów się uśmiechnęłam. - Co to niby za pro... - Urwałam. Wiecie dlaczego, nie? I właśnie wtedy to się stało. Stałam sobie w otoczeniu kilkudziesięciu Tonych. - ...blem - uśmiechnęłam się. - Przecież nie o to chodzi w zagadce. Bawisz się ze mną, prawda?
Kilkudziesięciu Tonych zamieniło się w jednego, a następnie koleś z blizną powrócił do normalnego wyglądu.
- Szybko ci się udało cię zgadnąć.
- Phi! Też mi mistrzostwo. Czym mam rządzić?
- Niczym. Ta zagadka to była zmyłka. Wszyscy durnieją na widok swojego wroga i jeszcze zastanawiają się nad zagadką. Wiesz, ile im to zabiera? Wieki. A tobie udało się to w 10 minut!
- A więc... mogę mapę?
- Tak, oczywiście! Brawo! - Dał mi mapę, zabrał latarnię i poszedł tam, skąd przyszedł. Ja tymczasem wróciłam pod drzwi i wyszłam.
- Masz mapę? - Super, żadnego podziękowania.
- Mam. Wracamy?
- To dobrze. Twoje zadanie skończone. Tak. Ale statek zostaje tutaj - coooo?
- Czemu? To jak wrócimy?
- Teleportacja międzyplanetarna. Masz. Twój zegarek.
- Mój? Chyba twój.
- Cztery razy w prawo, prawym od góry. Nie. Jest twój. Taki mały prezent.
- Jak?
- Już mówiłam jak. Kręcisz.
- Tylko to wystarczy? I przenosi gdzie chcesz?
-To łatwe. To tylko zegarek.
- Taaaa - no jasne.
No to może do zobaczenia... Sektencjo Superdetektywie.
I zniknęła. Ja tymczasem powtórzyłam jej instrukcję i znalazłam się w domu.

Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że tak późno napisałam. A tu coś do posłuchania:





Do napisania! Cześć!

2 komentarze:

  1. miałem nie dodawać komentarza ... no więc uwaga, będę zły, będę brutalny będę bardzo bardzo zmiszawaywyujący was z błotem, no więc jeśli mam być szczery i powiedzieć co sądzę o tym wpisie to proszę bardzo. Proszę się nie obrażać, bo to tylko moje zdanie i ja je tak dopieram, więc w razie czego przepraszam. No ten wpis bardzo, ale to bardzo mi się podoba, jest bardzo fajny, rzekłbym błyskotliwie ciekawy. To wszystko, przepraszam jeśli ktoś poczuł się zmieszany z kupą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ drogi leniwcze, mnie zależy na opinii ludzkiej, a jak wiesz, opinie są i pozytywne i negatywne :)W każdym razie ja się bardzo cieszę z twojego komentarza. I wiem, że dodałeś go tylko dlatego, bo się dowiedziałeś, że nie napiszę kolejnej przygody, dopóki ktoś nie uraczy tego wpisu kilkoma zdaniami xD

      Usuń