sobota, 4 sierpnia 2012

Sektencja, Dziennik Superdetektywa 4 sierpnia 2012

Dokończenie z 31 VII 2012.

- Ah. Ale dlaczego ja tu jestem? - Spytałam pustkę, bo Bazylego już nie było. Usłyszałam zgrzyt zamka.
   Teraz natomiast siedzę i piszę, bo co mam lepszego do roboty? Nie będę przecież błagać o ratunek, bo wiem, że nikt mnie nie znajdzie, niby jak? Wiem też, że pewien wychudzony blondyn nie nosi zegarka, ponieważ zauważyłam to, gdy niósł koszyk.

   Okej, co dalej? Wiem, że blondynek [Mógłby się chociaż przedstawić. Cóż za niewychowany typ! Przynajmniej jabłka zostawił.] udawał, że ma zegarek i uciekł przede mną, za dużo pytań mu zadałam. Mam nadzieję, że wkrótce zobaczę się z panem inteligentnym [czyt. Tonym] i bardzo kulturalnie spytam się, o co chodzi. Konkurs - co jest milsze & kulturalniejsze? BUM z patelni czy kontra z lewej? [Tak, oglądałam z tej nudy Pingwiny z Madagaskaru!] W każdym razie po chwili kosza jabłek nie było. Zaczynam martwić się o mój przewód pokarmowy.
   Usłyszałam kolejne zgrzytanie zamka i do pokoju wtoczył się Bazyli.
- Ooo, witam pana! Jakże miło gościć mi pana w moich skromnych progach - powiedziałam, wcale a wcale nie ironizując.
- Chodź. Tony chce cię widzieć.
- Sam se: chodź. Nie chce mi się - powiedziałam kochaną [<3] gwarą i rozsiadłam się na krześle, żeby udowodnić, jaki to ze mnie leń.
- Dostaniesz z patelni - byłam już przy drzwiach. Cóż za strachliwy ze mnie detektyw.
   Prowadził mnie jakimś korytarzem. Widać było ślady używania, bo dywan pod nogami był schodzony. Co [CO, ewentualnie CO2] robi dywan w podziemnej bazie? Co ja robię w podziemnej bazie? Nieważne. Ale co najważniejsze, jak sami pewnie się zorientowaliście, jest tu elektryczność! I internet i kuchenka gazowa i bieżąca woda. Czy tylko mnie się wydaje, że nasz kochany Tony tutaj mieszka? A miejscowość podana w fejsbucie to tylko przykrywka? Weszliśmy do jakiejś sali. I ledwie przekroczyłam jej progi ryknęłam śmiechem.
- Hę? - powiedział Bazyli, ponieważ ja turlałam się po podłodze trzymając się za brzuch i próbując złapać oddech. Aż się popłakałam.
   Co mnie tak rozbawiło? Już piszę. Mianowicie na środku sali stał - uwaga, uwaga - tron z serialu GoT. Padłam.
Stąd.
- Co cię tak ba... - zaczął mówić Bazyli, ale przerwał, ponieważ gdy wstałam z podłogi, od razu znalazłam się na wyżej wspomnianym tronie.
- Ale czad! Tylko, c-co on tu robi? Hihihihihihi... Ał! - Zbytnio się rozsiadłam i któryś z mieczy znalazł się zbyt blisko mnie i moich czterech liter, względnie ucha.
-Ech - mruknął Misiek i próbował ściągnąć mnie z tronu. Za trzecim razem udało się.
- Buuuu... A ja chciałam sobie porządzić Siedmioma królestwami. Buuuu... - zaczęłam wkurzać [Gdzieżby specjalnie!] Bazylego.
- Siadaj! - Uśmiechnęłam się. - Nie, nie na tronie! - Przestałam. - Na krześle.
- Oooo... I poczłapałam w stronę krzesła. Jednak ochota bycia wredną nie przeszła. Postanowiłam śpiewać, a jak wiecie, nie umiem. - Dlaaaategoo w stronę słońca idź, gdzieee ptaakiii leeecą gniazda wić! I cooooś tam cośtaaam! Na na naaaaa!
- Dosyć! - Wrzasnął Bazyli trzymając się za uszy. - Dosyć, powiadam!
- Ojej. Ale, hm, wiesz, mam w repertuarze inne piosenki. Uwaga! - Zrobiłam piruet [Też nie wiem czemu.] i zawyłam: - Mootylem jeeestem! Na na na na, motyyylem jestem! Pofruunę, gdzieee nieee byyyłam jeszczeee! Zatrzymaaaaj, bo nieee wrócę więceeeeej! - I śpiewając uciekałam po całej sali przed wściekłym Bazylim, trzymającym się przy okazji za uszy.
- Ciszeeej! Przestań!
- Jaaak motylyyye, jaaak moootyle, wzlećmyy jeeszczee chooć na chwiiilę - chwyciłam kogoś za rękę i zaczęłam śpiewać do niego, nie patrząc nawet kto to. Po chwili zorientowałam się, że to nie Bazyli, bo stoi przede mną w odległości kilku metrów, nadal trzymając się za uszy, tyle, że na jego, hm, pyszczku [To misiek!] malowało się przerażenie. - Taaam, gdzie czeeekaaa naaas... - Urwałam. Stałam koło Tony'ego. Trzymałam go za jego rękę i darłam się wniebogłosy [Względnie śpiewałam.]. Odskoczyłam od niego. - Ooo, żesz! - Tymczasem nasz 'przyjaciel' patrzył się na mnie z politowaniem. Dziwne, że to zauważyłam, przecież tym kapturem miał zakrytą połowę twarzy.
- Witaj, Sektencjo. Miło cię widzieć - widzieć? Ha, dobre. On w ogóle coś widzi?
- Witaj - przecież 'Heeejooo' mu nie powiem, nie? - Co ja tutaj robię? - Koleś na pytanie uwagi nie zwrócił, tylko zaczął się kierować w stronę tronu. Ch-chyba... Nie, on tego nie zrobi - pomyślałam. Usiadł na tronie. Ledwo, ostatkiem sił powstrzymałam śmiech.
- Co jej jest? - Spytał Tony Bazylego wskazując na mnie. A widok był rzeczywiście dziwny. Stoi to to, całe czerwone na twarzy, łzy w oczach, i do tego trzęsie się jak galareta. A na twarzy uśmiech. - Co ci jest? - Nie wytrzymałam i buchnęłam śmiechem. - Z czego się śmiejesz?
- Z ciebie, panie - powiedział Bazyli. Panie? Że co? Podniosłam się i swoje kości z podłogi.
- Jak możesz siedzieć na tym tronie? Nawet nie wiesz, jak idiotycznie wyglądasz - wyszczerzyłam się.
- Nie bardziej od ciebie - super, a teraz jeszcze mnie zgasił. Nie ma co, cudny wróg. Przestałam się szczerzyć.
   Zaczęliśmy mierzyć się wzrokiem, o ile to możliwe, bo, według mnie, koleś oczu nie posiada.
- To ja, hm, wyjdę - powiedział Bazyli i tak uczynił.
- Słuchaj, koleś - przeszłam do rzeczy, biorąc się pod boki. - Czego chcesz? Z lupy? A może patelnią?
- Patelnię akurat mam w zestawie. Ale teraz to ty mnie słuchaj. Ile pamiętasz z 20 października 2010 roku?
   Zamarłam. Skąd on zna tę datę?
- Ha! Coś się stało tego dnia, czyż nie?
- M-Mistrz...
- Tak, twój smok, Mistrz. Masz go od tego dnia, prawda?
- Skąd ty to wiesz?
- Skąd ja to wiem?!
- No tak. Ja przecież nic nie pamiętam z tego dnia. Wszyscy o tym wiedzą.
- Co? Pierwsze słyszę! Jak to możliwe? To ty... Cały ten czas... - Wstał z tronu i zaczął krążyć po sali. - Ty nic z tego dnia nie pamiętasz? Nic z tego co się działo? Żadnej rozmowy? - Zaprzeczyłam ruchem głowy. Czyżbym naćpała się czerwonymi grzybkami z jakimś podejrzanym typem? Bohaterowie!
   Tymczasem mój towarzysz nadal krążył po pokoju. Okrążył tron pięć razy, mnie osiem, a następnie rzekł:
- Wyjdź.
- Co?
- Wyjdź. Wyjdź z tego pokoju, wyjdź z tej bazy, zabieraj patelnię i wynoś się! - Miałam oczy wielkości denek od większych słoików. Koleś wypuszcza mnie! A powinnam zaśpiewać Hakuna matata, przywalić mu z patelni i uciec z bazy! - Jeszcze tu jesteś?!
   Nie kazałam mu czekać. Wybiegłam z sali. I co teraz? Jak mam wyjść, skoro nie wiem, w którą stronę iść? Postanowiłam użyć, bardzo mało używanej przeze mnie ostatnimi czasy, dedukcji. Hm, muszę iść w jednym kierunku. Wybrałam lewą stronę. Szłam i przyglądałam się podłodze. Nagle zauważyłam, że dywan jest brudniejszy! Ha! To już jest trop! Przecież przy drzwiach zawsze podłoga jest najbrudniejsza, a jeszcze do tego niedawno padało... Wnioski wysuńcie sami, są oczywiste. Szłam i szłam, i przede mną pojawiły się schody.
- Dzień dobry - powiedziały schody.
- Dzień dobry - odparłam zszokowana.
- Cóż to porabia superdetektyw w tak piękny dzień?
- Eeee... Idę do domu.
- Ach. W takim razie powodzenia w pójściu do domu! Oby misja się powiodła!
- Dziękuję!
   Niestety nie mogłam więcej z nimi porozmawiać, ponieważ stałam na ich szczycie. Po lewej i po prawej stronie miałam korytarz. Który wybrać? Stałam nieruchomo. Po chwili poczułam lekki powiew wiatru na prawym policzku. Uśmiechnęłam się i po chwili już byłam na zewnątrz. Zamknęłam za sobą drzwi [Kto zostawia drzwi do tajnej bazy otwarte?] i odwróciłam się. Okazało się, że baza mieści się w... pagórku! Nie, nie w tym pagórku z Hobbita [Książka J. R. R. Tolkiena], ale w zwykłym pagórku, rosnącym w każdej wsi! Można go też spotkać w mieście.
   Rozejrzałam się. Dookoła był las. Hm, a więc byłam bardzo blisko miejsca, gdzie dostałam z patelni - stwierdziłam.
 Poszłam w jednym kierunku, bo przecież kiedyś muszę dojść do jakiejś cywilizacji. O ile to nie wioska Mormonów. Idę. Idę. Idę. Idę. Zegarek na ręce pokazuje kolejne godziny. Po kilku usłyszałam znajome szumy.
- Autaa! - Wrzasnęłam sama do siebie. I pobiegłam w ich kierunku. Już po chwili byłam na szosie. Postanowiłam iść w jedną stronę. Doszłam do jakiejś wioski, a tam natrafiłam na przystanek autobusowy. I zauważyłam, że nie mam kasy. Wszystko poszło na przyjazd do Mordoru i Kurnikowa! Postanowiłam jechać na gapę. I wiecie co? Udało się! Tak! Kiedyś odwdzięczę się autobusom. Bo to one odwalają brudną robotę, czyż nie? I tak oto trafiłam pod dom. I wpadłam prosto w łapy Mistrza.
Mistrzu. Stąd.
- Tu jesteś! Gdzie byłaś? Co się z Tobą działo?
   I po długich zapewnieniach, że nic mi nie jest, wyjaśniłam wszystkim, co się stało. Wszyscy zaczęliśmy się zastanawiać, co zdarzyło się tego dnia. Chyba lepiej nie zostawiać mnie samej w domu. Wiemy tylko, że w pobliżu wybuchł pożar, ale co on ma z tym wspólnego?
- Hah, przecież ja nawet nie mam koszmarów... - Mina mi zrzedła, lecz nikt tego nie zauważył.
- Tak, byłaś zaskakująco wesołym dzieckiem - powiedziała Rani.
- Tak... Pójdę już spać.
Idąc do pokoju zamyśliłam się. Przypomniałam sobie mój sen w bazie Tony'ego. Hm... Czy on... Czy on ma coś wspólnego z tamtym dniem? Nie, to raczej nie możliwe.
   W każdym razie - radujmy się! Tak oto bezkrwawo jestem w domu, nikomu nic się nie stało, nie odzyskałam patelni i nadal nie wiem, o co chodzi Tony'emu! Dzień, jak co dzień. :)


Dobranoc! Miłych snów!

4 komentarze:

  1. gadające schody :D wiesz może gdzie można takie kupić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, ale jak Sektencja dorwie Tony'ego to się zapyta xD

      Usuń
  2. "- Siadaj! - Uśmiechnęłam się. - Nie, nie na tronie!" XD
    Dowciapna - nic nie wie, a chce się radować :p Ej, ale opowiedz nam więcej o tym pożarze, bo ja nic nie rozumiem. Chyba że to było gdzieś indziej w jakimś wpisie, a mi uciekło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiem, opowiem. Tylko wiesz, Sektencja też nic nie wie, bo nic z tego dnia nie pamięta. I jak już się domyśliłaś, nie było o tym wpisu :)

      Usuń