poniedziałek, 3 września 2012

Relacja Jeszcze Innego Detektywa, 3 września 2012.



Trudno doprawdy przypisać czystemu zbiegowi okoliczności fakt, iż w żadnym z ziemskich języków nie powstało dotąd powiedzenie: Ładny jak lotnisko. A już tym bardziej nie mogło mieć to miejsca w związku z nieutworzeniem się porównania w rodzaju Ładny jak opuszczony zakład produkcyjny zdemolowany przez żywe hamburgery.

Rozejrzałem się i przespacerowałem kawałek. Cokolwiek dokładnie miało tu miejsce, najwyraźniej zdążyło się już rozmyślić, pozbierać, przeprosić za fatygę, przenieść i urządzić piknik w innym miejscu; jedyne co zastałem, to pałętające się wszędzie dookoła (czyli nie tylko na podłodze) kawałki czerstwej bułki, zeschnięte warzywa oraz wszechobecny, i oczywiście równie zeschnięty, sos. Nie licząc oczywiście zachęcających lecących na głowę kawałków tynku i okruchów desek, którymi to mają zwyczaj charakteryzować się opuszczone zakłady produkcyjne. Tak więc rozejrzałem się i przespacerowałem jeszcze kawałek.

Jak na złość nic się nie działo. Szkoda.

Było to ostatnie z wyjść prowadzących na zewnątrz wielkiej sieci tuneli, z którym miałem przyjemność się zapoznać, przyszedł więc czas na wnioski. Przeszedłem się jeszcze kawałek (starając się przy tym nie pobrudzić butów). Generalnie można powiedzieć, że wszystko, z czym w ciągu dwóch miesięcy zetknąłem się od początku śledztwa, miało mniejszy lub większy, choć przeważnie dość duży, związek z jedzeniem. No, może za wyjątkiem tego zielonego ogra, u którego wyszedłem za drugim czy trzecim razem. Chociaż... Chyba nie jest to do końca prawdą, kiedy przypomnieć sobie, że za jakiś czas odważyłem się tam jednak wrócić w celu zapobieżenia zmarnowania się pizzy, której nieliczne kawałki się tam jeszcze pojawiały. I widzę, że postąpiłem słusznie - inaczej wyglądałyby jak wszystko tutaj.
Zaczęło się od problemów ze smakiem kurczaka i jego skórką (jak to tamta pani w różowym podpowiedziała, tajemnicą zaniku smaku w potrawach i nieapetycznej barwy skórki pieczonego kurczaka), potem pojawił się jakiś dziwny naukowiec w piwnicy, który, z tego co zrozumiałem, próbował coś z tym zrobić, potem trafiłem na upiora przedstawiającego się jako Magda Gessler (nie żeby była to najdziwniejsza rzecz, na jaką zdarzyło mi się w życiu trafić, ale jednak byłem zdziwiony; raz nawet miałem wątpliwy zaszczyt zobaczyć ją osobiście, więc byłem zdziwiony tym bardziej), do tego tropiący ją Makłowicz, dzikie hamburgery, żaba gatunku Faciatus Niepospolitus...

Skonfudowany przespacerowałem się i rozejrzałem po raz kolejny, tym razem już nie po to, żeby odnaleźć przydatne dowody, ale jakieś miejsce do siedzenia. Skorzystałem z czegoś o wyglądzie zbliżonym do metalowej skrzyni i półki na narzędzia jednocześnie. Jak razem połączyć te wszystkie fakty? Związek między niewytłumaczalnymi zjawiskami z tej okolicy jest nieuchronny, zwłaszcza że wszystkie one kręcą się wokół tematu jedzenia i restauracji, trzeba go tylko znaleźć...
Gdybym tylko umiał odgadnąć, jak one na siebie wpływają, które stało się przyczyną którego... Ocena takiego stanu rzeczy nie powinna stanowić problemu, jednak to jest wyjątkowa sytuacja. Na przykład Gessler. A przynajmniej to, co się za nią podaje - pewnie nie ma wiele wspólnego z prawdziwą Gessler, ale tak ją roboczo nazwijmy: Magda Gessler. Czy ona pojawiła się tu za kimś lub za czymś? Za Makłowiczem lub też czymś, co faktycznie nie spodobało jej się w restauracji? Czy mogłoby być tak, że ten naukowiec, który majstruje tam na dole, jest czemuś winny? A może jest całkiem odwrotnie?...

Głowa mnie rozbolała z tego wszystkiego, co tylko podkreślało powagę sytuacji. Tymczasem nie było dokąd już iść - doprawdy każde miejsce w tunelu znałem już na wylot i teraz pozostawało mi jedynie ponownie przyjrzeć się temu, co już widziałem, albo wyskoczyć na zewnątrz. Sięgnąłem po jednego z ostatnich czterech papierosów starając się nie przyganiać myśli do roztrząsania kwestii, jak uzupełnię zapas. Po co wyskakiwać na zewnątrz? No właśnie, dlatego poprzestałem na koncepcji tego pierwszego, zwłaszcza że przypomniało mi się, że kiedy z godzinę temu zbliżałem się do wejścia, którym się tutaj przedostałem, coś kawałek dalej grzmotnęło i zawaliło się - co miało duży potencjał odsłonięcia mi nowych dróg do przejrzenia. Co tam grzmotnęło? To również mogło być ciekawe, bo jak na razie nie miałem zielonego pojęcia.

Poświęciłem jeszcze parę sekund wszelkiej maści okruchom, które walały się przy czubkach moich butów, i bezwiednie uzupełniłem o parę swoich, z popiołu papierosowego. Mógłbym, a nawet powinienem się przyjrzeć tym okruchom, zwłaszcza resztą kanapek i zwłaszcza, że nie mam chwilowo nic innego do roboty, prawda. Ile razy myślałem o tym, żeby wreszcie kupić jakąś lupę? Gdybym miał lupę, to z pewnością uznałbym teraz za stosowne przyjrzenie się okruchom z bliska. No, pod warunkiem oczywiście, że chciałoby mi się schylać. Nie, nie chciałoby mi się.
Ale lupa by mi się przypadała. Nowy kalkulator I Ching też mógłbym sobie kupić, skoro nie umiałem zadbać o tamten.
W odpowiedzi na coraz bardziej nachalne myśli o powyższej pomyślałem, wzdychając ciężko, o szacowanym zestawie posiadanych funduszy, co zgodnie z zamierzeniami zaowocowało powrótem do mojej głowy tego, co w niej teraz być powinno. Jak to wszystko połączyć... Jeśli mam tyle pytań i wątpliwości, to może jest coś ważnego, czego jeszcze nie wiem, a co od razu zaprowadziłoby porządek przyczynowo skutkowy w zbiorze zdarzeń? Choć zdecydowanie milej byłoby stwierdzić, że takowej rzeczy na bank nie ma i znaleźć zależność między tym co już mam, co pozwoliłoby mi, na podstawie holistycznego sensu całej sieci wydarzeń, wydedukować, co wydarzy się potem...
Jakoś rzadko mi się to udaje.

Minęła jeszcze chwila, po której uznałem, że trzeba się zbierać (a także że zbyt mi niewygodnie na tym zawalonym gruzami kawałku metalu), więc skierowałem się niechętnie tam, gdzie już byłem, to jest do znajdującego się za szafą i zamkniętego pod klapą przejścia do tunelu.
Nie dotarłem tam jednak. Stanąłem w miejscu (nie żeby zaraz jak wryty, ale jednak) i gapiłem się w to, co się przede mną zacząło dziać, nie wiedząc co robić. Coś się zaczęło dość szybko pojawiać, materializować, coraz czarniejsze cząsteczki skupiały się w coraz gęstszą chmurę, aż wreszcie zobaczyłem...
- O nie, to znowu ty! - Krzyknałem odskakując ze strachu i chwilowo nie wiedząc, co robić. Potem już wiedziałem trochę bardziej i zebrałem się na odwagę. - Radzę ci natychmiast się stąd wynosić; Makłowicz z pewnością gdzieś się tu nadal kręci!

I nawet zabrzmiałem, jak należy, ale odpowiedział mi jedynie perfekcyjnie spotęgowany na ścianach hali dźwięk śmiechu mary, co mi wcale nie poprawiło humoru.

3 komentarze:

  1. DIRK. DIRK. DIRK. O. M. G. Ewa, dlaczego mi nie po... a no tak, ja nie lubię spojlerów. [Jestem paradoksem, jestem paradoksem!] :)
    Brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak miałam powiedzieć, jak on też mi nie powiedział! I w ogóle jak on tu wlazł!? Uhhh, jak go tylko dorwę, to natychmiast umówię cię na wizytę u niego :D

      "Jestem paradoksem"? <hahaha> To powtarzaj za mną: "Jestem dzikiem... Jestem dzikiem..."

      ;D

      Usuń
    2. Jestem dzikim paradoksem :)

      Usuń