Cisza.
Tak…
Udało mi się. Wypłoszyłam starego matoła z mojej głowy.
To
było takie milutkie uczucie… Mieć swoje myśli tylko dla siebie… Mogłabym w tej
ciszy siedzieć już zawsze.
Jednak… Było też wkurzające to, że powinnam już dawno
dostać rozkazy od profesorka. Nie mogę
rozpocząć zadania bez wyraźnego rozkazu. Musiałam więc czekać. Czekać pośród
tej beznadziejnej pomarańczowości… Ale przynajmniej z ciszą. Samotnie. Czyli to
co lubię.
***
Po
paru godzinach patrzenia w dół na wielka pomarańczową plamę można się było
przystosować do pomarańczowego… W końcu
zaczęłam rozróżniać nawet czerwienie i żółcie w tej wielkiej nieruchomej kupie..
Ale nadal, uważam że pomarańczowy
powinien być wykasowany z listy kolorów.
Veru… Lady BOOM, jesteś tam? – to profesorek postanowił w końcu się odezwać.
Nareszcie! Czekam od paru godzin! – wrzasnęłam w mojej głowie
Na co?
– zapytał bojaźliwie profesorek. Boi się mnie- i dobrze.
Na instrukcje, idioto!
Jakie?
Pokręciłam
z niedowierzaniem głową. Dają mi pracę, misję a nie znają najprostszych
procedur.
Bez
rozkazu nie zacznę zadania. Musisz mi rozkazać debilu. Powiedzieć co mam robić!
Ehmmm….
Może… O wiem! Rób to co ci kazaliśmy na początku. – w końcu po baaaaaaaardzo
długich przemyśleniach powiedział wystraszony głos.
No nareszcie! Mogę robić swoją robotę! Bez
odbioru.
TAK!
Nareszcie! Dobra idziemy.
Wstałam
z mojego nagrzanego miejsca i poprawiłam plecak który już mi się wgniótł w
kręgosłup… Kto postanowił by do plecaka spakować ponad 4 kg…
UDAŁO
SIĘ?
Co? – Co
to ma „kurczaczki pieczone” być!?
Co
ten głos robi w mojej głowie? Tylko stary Gandalf ma dostęp do Telepatyfonów.
Tak…
Słyszysz mnie. Ale mogę myśleć trochę ciszej…. Dobra, tak jest dobrze… To jest
dziwne… Myśli mają głośność. Ważne że,
mnie słyszysz. Więc teraz mi mów kim jesteś!
Tu
mnie nieźle rozbawiła. Jaką ona ma nade mną władzę? Może się tylko wydzierać w
moich myśłach..
Nie będę się słuchać jakieś rozwydrzonej
niuni w mojej głowie! – odwarknęłam
To
może zamkniesz oczy?
Co
jej odbiło?
Po co niby mam zamknąć oczy?
No
dobra. To ja je zamknę.
Co? – zdziwiłam
się.
I
zamknęłam oczy.
TAK! Znowu u siebie…
I okazało się że jestem bardziej zdolna
niż przypuszczałam. Skupiłam całą siłę woli by przeniknąć do mojego ciała… I
się poruszyłam! Będąc nią! A może sobą?
Nie wiedziałam kim ona jest. Ale zaraz
się dowiem. Musze tylko wymyślić plan… Jednej rzeczy byłam pewna. Jestem silna. Bardzo silna. I potrafię się
maskować. Nie zauważyła, a może nie zauważyłaM że profesor to nie był profesor.
To ja pogadałam z nią o jej misji. Dumbla blokowałam od paru godzin – i się nie
dostał. To moja zagadka. I ja ją rozwiążę.
Teraz przydało by się wymyślić jak
wyciągnąć z Lady informacje.. Informacje
ze mnie… Hmmm…
Dobra wracamy do niej. Otworzyłam oczy/
Głowa
bolała mnie potwornie. Ałć… Ale mam
misję. Muszę to znieść.
To w ogóle nie jest wkurzające gdy nagle
ktoś odbiera ci świadomość jakby cię walnął kijem do krykieta. – chwilkę
czekałam na odpowiedź. Zaraz potem wpadłam na pewien pomysł - Może informacja
za informację ?-
Dobra
– zgodziła się po chwili namysłu – Co chcesz wiedzieć?
Kim
jesteś.
Mówiłam ci. Sobą. – mogłaby skończyć z tymi durnymi zagadkami…
Moja kolej. – pomyślała wesoło – Jaka jest
twoja misja?
To
jest ściśle tajne. – rzekłam ważnym tonem – Nie mogę ci powiedzieć.
A jak ci powiem kim jestem, tak
normalnie? – zagadnęła.
Ehh… No w sumie… Mogłabym się zgodzić…
No
dobra… To kim jesteś?
Jestem Veruca Maledicta. Jestem
Pierwszą Kompatybilną z systemem Skeshwacom. A to jest jeden z Komputerowych
Światów Eksperymentalnych.
Wow… Aha… - Wow. Aha… Teraz to jest to co chciałam usłyszeć. Cała się
cieszyłam. Wiem kim ona jest, ha ha ha! Ale
chwilę…
No to jaka jest twoja misja? – zapytała mnie. Nagle wpadła mi do głowy przerażająca
myśl. Według moich akt, jestem jedną z tych niespotykanych szybkomyślących
kobiet. Zrozumiałam jedną rzecz.
Czekaj,
skoro to jest komputerowy świat eksperymentalny… To… czy ja istnieję? – gdy tylko
o tym pomyślałam całe moje zachowanie się zmieniło. Oklapłam. Nie miało sensu być
już sztywną i waleczną.
Ja… -
Veruca wyraźnie się zmieszała – Nie wiem… Ja…
Chyba
próbowała mnie pocieszyć. Nie udało jej się. Z resztą… po co. I tak nie
istnieje, więc moje uczucia też.
Czyli
kiedy otwieram zamykam oczy… To tylko ty istniejesz. Mnie już nie ma.
Ja… Tak. Tak właśnie jest. Skąd tak
nagle to wiesz? – zapytała.
Nie
miałam chęci wyjaśniać jej całego toku myślenia, albo nawet i całego mojego
życia. Pomyślałam więc tylko.
Tak
jakoś… Ale… Wygląda na to że nie żyję. Więc teraz mogę spokojnie wypełnić moją
misję. Bez pchania się w szczegóły jak przetrwać i w ogóle…
Wstałam.
Popatrzyłam jeszcze raz na pomarańczową plamę. Teraz wydawała się dziwnie
przyjazna. Ładna. Czemu wcześniej nie zauważałam że pomarańczowy to taki
śliczny kolor?
Nie
wiem czy widzisz to co ja… Widzisz?
Widzę tylko obrazy o których myślisz.
No to…
- pomyślałam o miejscu w którym siedziałam – Właśnie stoję na Wezuwiuszu.
Co?!
Myślałam
dalej. Teraz o pomarańczowej, niegdyś tak przeze mnie znienawidzonej plamie – To jest lawa. A dalej… - teraz pokazałam
jej widok na miasto u stóp wulkanu – są Pompeje.
Mamy 79 r. n. e.
Co
ty tu robisz?! – prawie wrzasnęła w
mojej głowie. Chyba się tego nie spodziewała.
Wybuch Wezuwiusza został dziwnie
powstrzymany przez osobę podającą się za Tkacza. I jest już tydzień po tragedii
która miała się odbyć. A nie widzisz – tu
znowu pokazałam jej widok w dół wulkanu –
płomieni, popiołu i pyłu. Instytut Tianre-diisp odkrył to w XXXXIII wieku. Za
pomocą jednej z wielu czasomachin wysłali mnie bym to naprawiła. W tym plecaku –
tu pomyślałam o moim plecaku – mam 4 kilogramy najdoskonalszego do tego zadania
ładunku wybuchowego – LONTE. Lava Only Needed To Explode. Miałam to wrzucić do Wezuwiusza a potem
wymyślić sposób na ucieczkę. Niestety… czasomachina popsuła się gdy tu wylądowałam.
Nie mam jak wrócić. Myślałam że zacznę tu żyć, ale w tym wypadku…
Założyłam
plecak na plecy.
Ale jakie to ma za znaczenie. Przecież ja
nie istnieję. – pomyślałam.
Co
ty robisz? – zapytała. Jakby
jeszcze się nie domyślała. Przecież też musi być z tych Inteligentnych Kobiet. Inaczej
by jej nie wysłali na ten Skeszwakom czy jak temu tam…
Podeszłam
do krawędzi wulkanu i popatrzyłam w dół. Jak mogłam nie lubić pomarańczowego?
Teraz wyglądał tak kusząco…
Nie…
Bathildo.. Nie rób tego – teraz dopiero
zrozumiała. Ale ja już decyzję podjęłam.
Tak to miało wyglądać. – pomyślałam i
przesłałam jej jeden obraz. Obraz pożegnalny. A zaraz po tym skoczyłam w dół,
cały czas myśląc o jednym obrazie w mojej głowie – Tak to miało wyglądać.
Zamknęłam oczy.
Nie, nie… Nie, nie, nie, nie. Ona nie
mogła tego zrobić.
VERUCO!! - uderzył na mnie głos Sayera. To że
blokowałam go od paru godzin wzmocniło jego myśl - Jesteś tam, Veruco?
Czemu ona to zrobiła? Dlaczego
skoczyła?
Jestem. – pomyślałam.
Dlaczego? Dlaczego… Ona skoczyła. Ona
nie była prawdziwa.. Ona nie istniała.
Jak mogła nie istnieć skoro była taka
silna? Tak silna by upchnąć jeden obraz w moją głowę. Tak go zakodować, że mimo
iż zamknęłam oczy nadal go widziałam.
Veruco. Ty cierpisz. Twoje odczyty…
Wyciągamy cię z tamtąd. – ledwo co usłyszałam głos profesora.
Poczułam ciepło padającego na mnie
światła. Myślałam że światło przegoni obraz, ale ono tylko je wzmocniło.
Wracałam do mojego świata widząc tylko jedno
– szczęśliwe rzeczy, które już nigdy się nie wydarzą..
Nie no ... ja już nie komentuje niczyich wpisów ... zazdroszczę wam wszystkim:). Lava Only Needed To Explode <- mom please :< wymienie kontener złota i diamentów za taki sprzęt....
OdpowiedzUsuńWow, ale... To już nie spotkamy lady Boom? O, a ja ją polubiłam ;)
OdpowiedzUsuńŁoŁ... Trochę dziwne, że się tak łatwo poddała, czyż nie? ;) Ale faktycznie, to robi wrażenie. Ta dyskusja, wzajemne niedowierzania. Jak jedna przez drugą przeskakiwałyście. A teraz zostałaś sama, Veruco :< Na jak długo?
OdpowiedzUsuń