Delikatny powiew wiatru spowijał cmentarz przedwczoraj o poranku, parę godzin po morderstwie, jakiego dopuściłam się w nocy. Spacerowałam po krętych dróżkach, wymijając kojejne groby, czytając kolejne nazwiska, przyglądając się zdięciom tych, którzy już odeszli. Miałam dziwne wrażenie, że podmuchy powietrza oczyszczają mnie z cichego poczucia winy, które szeptem próbowało przebić się przez moje sumienie.
Nagle zauważyłam postać, przechodzącą główną aleją cmentarza. Nie miałam pojęcia kim może być, jednak gdy tylko przypomniałam sobie morderstwo dokonane na Arkadiuszu, do którego doszło ledwie kilka godzin wcześniej, poczułam dziwne drzenie w sercu. Wiatr zatrzepotał w koronach drzew, opadłe płatki kwiatów zatańczyły na chodniku, mi zaś zakręciło się w głowie, jakbym się w pzedziwny sposób scalała z przyrodą... Zawrzała we mnie krew. Cicho przemykałam się za postacią, suknia ślubna trzepotała wokół moich nóg. Nim się zdąrzyłam zorientować, sztylet wymknął mi się z rąk i przecinał powietrze, lecąc w stronę tajemniczego osobnika. Pędził ze świstem, lecz, ku mojemu zaskoczeniu, zamiast wbić się w jego plecy, opadł na chodnik z brzdękiem. Rozmyłam się szybko i chwyciłam broń. Podeszłam do postaci ze sztyletem uniesionym nad głową...
On jednak zobaczył mój cień, a potem także i mnie, gdyż, nie wiem dlaczego, wróciłam do mojej postaci. Złapał mnie za nadgarstek, bym nie mogła wbić noża w jego ciało i spojrzał mi w oczy... Przeraziłam się. Rozpłynęłam się w powietrzu i uciekłam, nie zabijając.
Spędziłam w norze dobę - aż do wczoraj rana. Miałam małe załamanie, płakałam i spałam, na przemian. Dopiero po tak długim czasie zorientowałam się, że jeśli nadal będę się tak zachowywać, moja zemsta nigdy nie dojdzie do skutku. Odetchnęłam głęboko i podeszłam do grobu męża. Poczułam się, jakbym stała przed domagającym się ofiar ołtarzem. Marmurowa płyta była ubrudzona suchą, zbrązowiałą krwią Arkadiusza, podobnie jak bukiet podwiędłych białych róż, stojących w wazonie na grobie. A on był tam, pod spodem, czekając, niczym starożytny bóg, na krew i śmierć.
Rozpoczęłam więc solidne przygotowania do przeprowadzenia mojej wendety. Moja umęczona głowa ledwo pracowała, pamięć mnie zawodziła, nie mogłam przypomnieć sobie gdzie mieszkają ludzie, którzy doprowadzili do śmierci mego męża, chcąc zabić mnie... W mojej głowie pojawił się obraz żółtawego domu stojącego na obrzeżach miasta. Nie wiedziałam, kto w nim mieszka, jednak kojarzył mi się z moim ślubem... Postanowiłam go odwiedzić tej nocy.
Zakradłam się tam około północy. Przemknęłam się brukowaną dróżką, wemknęłam się przez uchylone okno... Spanikowałam jednak i zwiałam na cmentarz. Zaszyłam się w mojej norze i zatopiłam w myślach, tak, jak robiłam to zaraz po śmierci męża - spędziłam wtedy w ukryciu miesiąc, opłakując stratę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz