poniedziałek, 20 lutego 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 19 lutego 2012



Do listy moich rzeczy do zrobienia doliczyłam jeszcze pisanie scenariusza mojej postaci dla Dzieci Czasu i strzelenie komentarza do najnowszego one-shota RedHatMeg do Powrotu do przyszłości (jednym z nich zachwycałam się tutaj), o których ostatnio zapomniałam. Na szczęście Meg, podobnie jak Vampircię, właśnie odfajkowałam, Kitinę też, (dwa dni temu, bo przycisnęła mnie do muru - może i dobrze :D ) zostały więc To dziwne uczucie (z którym już jestem na szczęście bliżej niż dalej), poprawki do opowiadania Oliviera Piotrowskiego, napisać coś dla Capitano Senseschi (aczkolwiek samo odpisanie już było), odpisać Niessamowitemu Profesorowi (nie, jeszcze nic nie napisałam) oraz Nieposkromionej (a niech to, znowu się naczeka!).
Uff...

Siedzimy sobie całą rodziną przed telewizorem (wstyd przyznać, ale generalnie jest to jedyna rzecz, którą robimy razem, bo w superbohaterskich wyczynach rodzice mi nie pomagają, bo nie są superbohaterami) i na ekranie pojawiają się kosteczki. Takie kwadraciki nie pikseli nadążające za resztą obrazu i niekiedy fikuśnie go zniekształcające, które już nie pierwszy raz dom nasz nawiedzają. I mama na to: Oho! Smok Analog! i ze śmiechem do taty, że telewizja analogowa odchodzi przecież do, jak to powiedzieli tam, lamusa i że teraz nam tego empegacztery zafundują, co znowu śmiech, wtedy to już nic usterek nie będzie.


stąd

Śmiech był powodowany tym, że moi rodzice generalnie nic sobie nie robią z tej sensacji telewizyjno-medialnej i wiedzą, że wtedy prawdopodobnie wywalą telewizor na złom (przynajmniej ja byłabym za, oni często tylko tak obiecują :( ). Poczułam się jednak wtedy w obowiązku stanąć w obronie specyfiki i pochodzenia kosteczek, tj. wyjaśnić, że one wcale nie są analogowe. I w ogóle zdradzić, o co w tym wszystkim chodzi.

Dawno dawno temu, kiedy ludzie wynaleźli telewizję, nie wymyślili, że nie każdy może mieć talerz do odbioru, tak więc realizacja szczytnych planów szklanego ekranu pod strzechą wyglądała tak:



Co nazwano dobrze nam dziś znaną kablówką. I w zasadzie wszyscy byli zadowoleni - rozsyłane analogowo sygnały były przesyłane analogowo przez kabel i odbierane przez analogowo zorientowany odbiornik telewizyjny. Analogowość polegała na tym, że sygnał brany był "dosłownie" tak jak przyszedł i odbiornik miał za zadanie odtworzyć każdą z wartości, która (zapisana "dosłownie") szła kablem. Trudne? A jak! Wartości mogły być dowolne, a do tego kabel, którym one szły, nie był idealny. Mogły się zdarzyć przypadkowe wzmocnienia lub osłabienia mocy czy jakieś inne przekłamania (no nie wiadomo, przykładowo jakaś żaba czy ćma usiadła na drut), co objawiało się tym, że niektóre piksele (czy, jak u mnie na Pulsie, większość) miały wygląd nieco inny niż powinny mieć - tak powstawało śnieżenie na ekranie. Bardziej efektowne było jak się nam dodatkowy kanał wcisnął na ten, który mieliśmy zamiar oglądać - kanał oznacza przedział częstotliwości (choć niekiedy równie dobre fazę lub amplitudę, nieważne), tak więc zdarzało się, że w wyjątkowo ekstremalnych warunkach właściwości jednej z fal nieco się zmieniły, osłabiły czy inaczej poodbijały i tak zmyliły odbiornik. Fajne było też (choć niekoniecznie dla oglądających), kiedy obraz zamiast stać pionowo, sam zachowywał się jak fala i latał nam po telewizorze - nie będę nawet próbowała strzelać, jaki to cyrk musiał się w takich przypadkach wyczyniać w przewodniku, w każdym razie ów cyrk też był na pewno skutkiem analogowości.

Jednakże większe atrakcje zaczęły się dziać, kiedy lata później wynaleziono nieanalogowe, tj. cyfrowe przesyłanie sygnałów. w których podejście było takie, że sygnał po prostu był (powyżej jakiejś wartości) lub go nie było (poniżej). Z jednej strony mieliśmy spokój, bo dokładność stała się szczegółem i nie trzeba było już wojować z sygnałami analogowymi i ich podatnością na szumy i inne zakłócenia, które robią sieczkę z obrazu. Z drugiej trzeba było wojować z... analogowymi odbiornikami i kablami, które zostały nam ze starych dobrych czasów :)
Trzeba było więc łączyć - dzisiejsza telewizja cyfrowa tworzona jest w postaci zer i jedynek, które łatwo wchodzą do internetu, jednak które niepotrzebnie uszkadza się włażąc w nieszczęsny kabel. Z drugiej strony niektórzy wykorzystują kablówkę, żeby korzystać z sieci - wtedy nie tylko przy wchodzeniu do kabla mamy problem, ale też przy wychodzeniu, bo trzeba analogowy sygnał przerobić z powrotem na cyfrowy. Problemy rozwiązujemy za pomocą urządzenia modulującodemodulującego (jakie fajne słowo...), czyli modemu (tak, to jest to, co udostępnia iPlus i co zmienia się w banana, kiedy próbujemy coś za jego pomocą ściągnąć). Nic dziwnego, że ci od telewizji chcą sobie uprościć i wysyłać nam odporny na zakłócenia obraz prosto do chaty.
Ale - jak widać po naszych uroczych kosteczkach - i ta metoda nie jest doskonała. Zastanawiające gromadki pikseli które zdarza nam się teraz coraz częściej podziwiać na Polsacie i innych takich, co może być efektem na przykład zgubienia pojawiającej się raz na jakiś czas wyjątkowej klatki-ramki obrazu (zwanej I-frame) zawierającej, rzec można, prawdziwy obraz, do którego kolejne ramki się odnoszą pokazując jedynie zmiany. Albo jakiegoś innego niezaskoczenia ramkowego. Czy jeszcze zupełnie innych rzeczy, które mogą dziać się z komputerem nadawcy, a których moja wyobraźnia jeszcze nie ogarnia.
Innymi słowy: idziemy do przodu, bo kiedyś mieliśmy tylko śnieg, a teraz jak się trafi usterka, to po prostu nie nic będzie widać ani słychać :)

Zastrzegam jednak, iż, pomimo rekreacyjnego zapoznania się ze wspaniałymi Sieciami komputerowymi Andrew S. Tanenbauma (od którego skopiowałam też parę powyższych obrazków), nie zasięgałam żadnej porady Super Informatyka, tak więc w przypadku próby brania powyższych informacji do pracy magisterskiej i wyżej zalecam skonsultowanie się z Doctorem lub farmaceutką.


stąd

Myth planuje drugie podejście do skrzydlatej Ciasteczkowej Evy. Zacznie od zmiany zdjęcia profilowego na FB (nie, nie zdradzę Wam, że w tej chwili ma tam propagandowy napis Nie dla ACTA, bo to ułatwiłoby jego identyfikację ) w celu zachwycenia i opromienienia swoją skromną osobą. A ponieważ wie, że jestem fotografem (kurczęcym, ale jednak fotografem) to postanowił, że wspomogę go w doborze pozy i miny (kolory już ma). Tak więc umówiliśmy się, że odezwie się do mnie, kiedy znajdzie jakiś duży słoiczek z wodą.

Kroniki Kurczęce część V: Ali Baba i (prawie) 40 rozbójników
I jeszcze więcej rozbójników

Chciałabym sobie przypomnieć, o kim myślałam, kiedy ostatniej wiosny po raz pierwszy przesłuchiwałam w kółko tę piosenkę. Zawsze o kimś myślę przy takich piosenkach, a przyznacie, że w moim przypadku nie jest to łatwe do wydedukowania ;)


2 komentarze:

  1. no no to trzymam kciuki za Mytha :) powodzenia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh! Ja w niego nie wątpię nawet! Przecież on z tym słoiczkiem z wodą za plecami albo pozując na nim będzie wyglądał jeszcze bardziej niż kurczaczek

      Usuń