sobota, 14 stycznia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 14 stycznia 2012



Dzisiaj, jak Boga kocham, chyba równe pół dnia (czyli tej jaśniejszej części doby) poświęciłam na przeglądanie posiadanych przez siebie odcinków MacGyvera. Aż dziwne ile tych z pierwszej serii nie pamiętam! Chyba z dziesięciu! Z jedenastu przejrzanych. Nieźle.

Potem obchodziliśmy urodziny mamy - ciasto smakowało, wino od taty nawet słodkie, a książka, którą kupiłam, podobała się :)

Niestety, impreza szybko się skończyła - mama nie lubi balowania, a poza tym moja siostra (ona nie jest superbohaterką) zwierzyła mi się z problemu. Otóż, ja się niedawno cieszę na blogu, że jej chłopak zamienia wodę w wino sprawiając, że działają komputery, które ludzie z własnej nieprzymuszonej woli wynosili na złom, a tu się okazuje, że on już wszystkie trzy (jeden od nas/jej + dwa "znalezione") zdążył popsuć i siostra musiała przenieść się z robotą do szkoły na mojego laptopa! Tak więc pozostałe pół dnia przesiedziałam przy tych trzech różnorodnych i jednorodnie rozkręconych komputerach oraz przy nie przypisanych do nich równomiernie pięciu dyskach i próbowałam COŚ zrobić.
Po około godzinie irytowania się niezupełnie nieznajomymi komunikatami biosowymi, przeskakiwaniu po jego ustawieniach i zamienianiu co chwilę tego, co wkładałam w dyski, stwierdziłam zdecydowanie, że potrzebuję Mastera (ej, ale nie chodzi mi o tego gościa!). No bo ja mu na wszystkie secendary i slave'y daję None, a on mi przy każdym rodzaju wetknięcia DISK BOOT FAILURE, INSERT SYSTEM DISK AND PRESS ENTER, pomimo że dysk siedzi (naprzemiennie w różnych miejscach w zależności od chwili). Potrzebuję zrobić ze Slave'a Mastera. Zaraz, kurce, jak to się robiło? Coś się przestawiało, przesuwało... Nie, chyba myli mi się z dyskietką. Kojarzy mi się osiem jakichś drucików, punkcików (no ja chyba nie umiem zacząć od innej liczby XD ). Tylko co...
Doszłam, że jest jakaś szansa, że niezbędne elementy powodujące przemianę, że tak powiem, Niewolnika we Władcę mogą leżeć gdzieś na podłodze. Problem w tym, że podłoga mieszkającej parę pokojów ode mnie pary to taki kosmos, że się pierścień Saturna chowa (za Jowisza na przykład). Czarnych okruszków wielkości tego, co nazwałam roboczo "zastawką" (bo sobie innej nazwy nie przypomniałam) było całe mrowie i po dziesięciu minutach postanowiłam poszukać ich gdzie indziej - w jednym z tych mniej używanych przeze mnie trzech dyskach (bo siostrze bardzo zależało na uzyskaniu na Pulpicie zawartości jednego z nich, a ja natomiast nie miałam nic przeciwko uruchomieniu takiego z etykietką 500GB). I pomogło! Były, nawet kilka! I podłączyłam, i POMOGŁO! Windows załadował się do końca, działał i uśmiechał się do mnie! Zwyczajnie, jak rzadko coś sobie umyśliłam, zaplanowałam rozwiązanie i to rozwiązanie pomogło! To dopiero święto!
Pochwaliłam się nawet już siostrze, która spoglądała zmęczonym wzrokiem zza ekranu Czarusia (zmęczenie brało się zapewne z niedoboru myszki) i wróciłam przekładać "zastawki" do tego dysku, co trzeba. I wiecie, już nawet się BIOS ucieszył, już przepchnął, że nie HDD coś tam failed i nie od razu instert bootable coś tam, press enter and odsuń się, ale...
Verifying DMI Pool Data.............

I tyle go widzieli. Znaczy: stał, nie wyłączał się, ale już nie reagował na pogodne machanie mu ręką przed oczami.

Jak dowiedziałam się z obserwacji na pięciu dyskach i dwóch z trzech komputerach (jeden nie kontaktował i pomimo że buczał, nie ukazywał nic na ekranie) możliwości było kilka:
- weryfikacja zacina się (40% ankietowanych);
- weryfikacja przechodzi i Windows ładuje się jak Bóg przykazał (20% ankietowanych);
- dysk jest failure i trzeba z niego zrobić Mastera, ale wyrzucić przez okno (20% ankietowanych);
- dysk z Windowsem nie zawiera Windowsa, czyli Nie znaleziono pliku ntldr - w końcu każdy ma jakieś problemy (20% ankietowanych);

Nie było więc tak, jak sugerowali na większości forów internetowych, które odwiedziłam (#1, #2 i #3), że mamy do czynienia z zepsutym BIOSem, płytą główną, kośćmi jakimiś tam i wystarczy je wyrzucić - przecież inne dyski działały!

Spodobała mi się jednak teoria z reserowaniem BIOSu i danych DMI. Tego drugiego niestety nie udało mi się znaleźć (jak na złość oba komputery miały tego sam rodzaj BIOSu :/ ), ale tego drugiego będę się domagać.

Otrzymałam wczoraj wieści od pannicy, którą uczyłam matematyki (ale tylko pośrednio, bo gadała nie ze mną, a z moją mamą) - niestety, 1. Dzisiaj przyszły do mnie koleżanki, komentując własne wrażenia i spostrzeżenia dotyczące jej małego rozumki i byłyśmy zgodne - jeśli ona ma dostać dwójkę, to najpierw będzie musiała się dostać na studia Xq

Jak się zastanowić, to w sumie zaczęłam dzień (czyli pierwszą godzinę doby 14. stycznia) nie od MacGyvera, ale od Obrachunków fredrowskimi i fragmentu pt. Szczęście Anieli - dokładnie tym, o których wspominałam tutaj. No abstrahując od całej jego bombastyczności - jak ten Żeleński pisze! Jak on cudownie wyłapuje bawole błędy, które robią nawet profesorowie z wiedzy o Fredrze i przedstawia je tak, że się młody człowiek cieszy z nich i facepalma robi (z czego drugiego szanowny krytyk lat lewno powojennych przewidzieć szansy nie miał :D). Się dowiadujemy, że w pierwszej połowie lat xx połowa miłośników teatru uważała Gucia ze Ślubów panieńskich za uosobienie patriotyzmu i wyniosłości, a Anielę za jakiś odpowienik Oleńki sienkiewiczowej czy Zosi mickiewiczowej. I poznajemy inne teatry, francuskich autorów i inne niesamowite rzeczy, jakby to było wczoraj, jakby to Paweł Felis pisał o wczorajszej premierze. I to jeszcze jakim stylem! Rajciu..!

Ale zejdźmy na ziemię. Nie, nie, to nie będzie najlepsze określenie - mam na myśli te meteoryty, które ruscy mieli na nas pozrzucać. Polatałam sobie trochę wczoraj w okolicach stratosfery i nic, dzisiaj i przedwczoraj też nic! Tylko jakaś puszka mi przeleciała przed nosem - jeszcze sobie mogłam krzywdę zrobić. Niepotrzebnie ten kij baseballowy dźwigałam ze sobą. I zmarzłam niepotrzebnie.
No ale... Co będzie jak jednak nagle zaczną spadać? Lepiej nie ryzykować - w końcu połowa świata na mnie liczy (druga połowa - na Mytha ;) ).

Pomyślałam sobie, że jest to odpowiedni moment i miejsce na to, aby przypomnieć Super Informatykowi o tym, co sobie niedawno postanowił, a więc...
Ej, Artur, i co z tym pisaniem o Javie???
Tak się składa, że koledze spodobała się koncepcja pisania bloga - zamierza szerzyć wiedzę o jedynej i właściwej Javie (zwłaszcza w postaci EE) i, ażeby postanowienie to łatwiej doprowadzić do skutku, wyznaczył sobie deadline'a, dokładnie niedziela 23:59.
Ciekawi mnie, na ile jest to deadline symboliczny, żeby się zagonić do roboty, a na ile praktyczny

A teraz piosenka. Nie nadała mi się tak, że mogłabym ją nucić, ale ją lubię.



O, a pod wieczór opowiadałam o swoich wrażeniach, jakie robiły na mnie reklamy, które dostałam od GlobalTestMarkt. Jak tak czytam te swoje uniesienia:

Jest po prostu piękna - wystylizowana, bijąca urodą krajów skandynawskich (o co tak często pytacie), pełna wdzięku i kolorów, nieco dzika, a jednocześnie poważna, chłodna i spokojna. Może ilustrować jednocześnie dzień z życia codziennego, jak i baśniowy obrazek, modelkę, jak i kobietę śpieszącą do pracy. Jest w niej wszystko włącznie z uciekającą chwilą, do tego idealnie wyważone, wręcz chce się na nią patrzeć i poczuć zimno tego jeziora za panią. Kiedy więc wreszcie dociera się myślą do butów, przechodzą na nie wszystkie te skojarzenia i już nie widzimy tylko zwykłych butów.


...to myślę sobie, że chyba za poważnie traktuję ankietę, za którą dostanę jakieś półtora dolara.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz