czwartek, 12 stycznia 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 12 stycznia 2012
Dzisiaj - dzień w mieście. Najpierw do sklepu z wełenką (szalik robię :]) i dowiedzenie się, że otwierają dopiero od 10 (a była dziewiąta coś), w związku z tym pójście do książkowego po prezent dla mamy (która co prawda nie jest superbohaterką) i dowiedzenie się, że mogłam pójść najpierw właśnie tutaj, bo było od 9 (a było około 10:20). Potem pogapiłam się z kolegą Super Informatykiem na zegarki koperty w Carrefourze (sprawy superbohaterów, nie pytajcie XD), aż wreszcie bohatersko ruszyłam w drogę powrotną, tj. na stację autobusem 75. Gdzie oczywiście też musiałam zrobić trasę podobną do krzywej Coriolisa, zanim zdecydowałam, czy jadę pociągiem czy autobusem.
A, jeszcze w tym Carrefourze zaopatrzyłam się bardziej na mamine urodziny za dwa dni - masło, jajka, cytryna, banany i sok z banana (całkiem jak z tym ogórkiem), bo będę robić krem do ciasta. Zrobiły furorę w ostatnie święta (tak, tamte święta, ale nic nie wspominałam, bo zajęłam się robieniem kremów). Mama zażyczyła sobie czekoladowy, ale to już jest, więc zrobimy jeszcze bananananowy (na podstawie anananasowego).
Dziękuję wszystkim, którzy zamieścili te cuda w Internecie! Inaczej nikt nigdy by mnie nie nauczył, bo mama nie lubi eksperymentowania z takimi delikatnymi rzeczami :)
Wełenki natomiast nie udało mi się kupić - nawet nie próbowałam wracać już do tamtego sklepu, bo nie dopatrzyłam, ile mam w portfelu i ledwo starczyło mi na pociąg (tak, ostatecznie to był pociąg). Nie wiem, co tak przeciążyło: karta do Simplusa kosztowała 10zł, książka - tylko 32... Chyba że to ten bilet na koncert Thomasa Andersa za 90zł, ale nie uprzedzajmy faktów.
I żartowałam z tym szalikiem - włóczka potrzebna mi do czego innego. Jak to, do czego? Wy myślicie, że ja ten swój kostium z lateksu mam? :p
Istna eksplozja skojarzeń z Doctorem Who! Najpierw jakiś koleś kojarzący mi się z Rassilonem, potem nazwa Orbis, w której ja upatruję imię planety, na której chciał zamieszkać Ósmy w 1 i 2 epizodzie trzeciej audioserii, a którą normalni ludzie kojarzą z jakimś biurem turystycznym (ej! TRADIS ma to samo - uwzieliście wy się ). Perełką okazał się natomiast... fragment jednej z recenzji Tomasza Żeleńskiego (zwanego samego przez się Boyem):
Bombastycznych! A większość fanów rzeczonego serialu dałoby sobie ręce poobcinać, że słowo to pierwszy raz poszło w eter jako tłumaczenie angielskiego bomboloo (czy jakoś tak), które palnął Jedenasty w 2011 (nomen omen)! Ależ mi śmiesznie było w pociągu :D
Dodam jeszcze tylko, że oryginalne wydanie Obrachunków Fredrowskich pochodzi z 1956r. Po prostu więcej słów nie trzeba.
Co tam jeszcze... Mówią w telewizji o kłótniach lekarzy i aptekarzy z politykami - doprawdy, jak ponad trzydziestoletni ludzie mogą się tak zachowywać? Kiedy podobny cyrk zdarza się na poziomie wydziału, to już jest paranoja, a tak, jak potrzebujący ludzie nie mogą dostać leków..? Dalej: Małysz znowu się połamał... O! Super! Niech wraca do Polski i weźmie sobie jakieś leki na receptę! Tylko patrzeć, jak szybko by się wszystko naprawiło, żeby celebryta nie musiał czekać :/
O, jest coś ciekawego! Jakiś ruski statek nie doleciał do Marsa i właśnie ulega rozpadowi nad naszą planetą - jazda, Myth, trzeba sobie przypomnieć, jak się grało w baseball!
Wieści z matematycznego frontu nadal brak. Poza tym, że to najprawdopodobniej nie była "klasówka", tylko próbny egzamin kończący gimnazjum. Nieeee, to chyba nie możliwe. Przecież do tego nie wystarczą jej same graniaste słupy. Do tego potrzebny jest rozum.
Boże, co z tym dzieciakiem będzie? Niech rodzice wyślą ją natychmiast do Anglii! Albo do Ameryki - tam mogłaby nawet od razu iść do koledżu.
A wieczorem słuchałam Roya Orbisona (rozplątywałam przy nim włóczkę, co zajęło mi chyba tyle, ile spędziłam w mieście Xq):
Było co prawda sporo lepszych, ale nie na Wrzucie, a kaseta nie ma łączności z komputerem na tyle dobrej, żeby brać pod uwagę jakieś inne metody prezentowania muzyki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz