czwartek, 16 lutego 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 15 lutego 2012



Myth był na Mariaxi Fela? No proszę, nie doceniałam jego wysoce technologicznie zaawansowanego osobistego plecaka odrzutowego wysokiej mocy. W każdym razie niezła musiała być ta zielona Koka-Kola (czyżby jeden z siedmiu Napojów Pryzmatycznych, z których każdy był efektem załamania się fali świetlnej w kieliszku..?) i to być może nawet z domieszką równań maxwellowskich, bo tamtejsze bale odbywają się tylko co siedem i pół roku XD No niby jak on miałby się dostać na inną planetę nie będąc superboherem? Na stopa? Hmm...
Poza tym nie wiem, co mu tam Niemen i reszta wmówili, ale Myth (pomimo że jest superbohaterem), jeśli nie zrobi czegoś niepodważalnie niepowtarzalnego jak nową teorię względności, działający komputer kwantowy, zimna fuzja czy ciepłe Bambino, to chyba raczej nie ma co liczyć na zaproszenie na Uroczystość Wyjątkowych Mieszkańców Wszechświata. Co nie znaczy, że kogoś stamtąd wyganiają ;)

Przypomina mi to trochę jedną z milionów sytuacji bashowych (choć nie do końca wiem, dlaczego):
<yyy> ej stary ile wlasciwie wczoraj wypilismy ?
<xxx> byles tak najebany, ze zjadles tubke pasty do zebow, bo myslales ze to jedzenie dla astronautow.
z bash.org.pl


Za to już to z gubieniem się w ubikacji zupełnie wiarygodne - oglądaliście film Cube? Wyobrażacie sobie - chcecie skręcić za róg i za chwilę wrócić, a to się okazuje, że przeszliście metr za bardzo w prawo i już nic z tego.
Na przyszłość podpowiem, że przestrzeń ubikacji była zawinięta pod sufitem i częściowo wydawała się być nieco spóźniona w czasie, więc faktycznie mogło ją być ciężko znaleźć.

Wszystko więc jak dla mnie jest ostatecznie jasne poza tym, dlaczego Mercedes się tak wściekła - też uważam, że nazwanie własnej córki nazwą samochodu nie jest najlepszym pomysłem :)

Zgodnie z tym, co ostatnio mówił nam Bodzio (o tutaj), poszliśmy do niego w odwiedziny. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że przemierzanie budynku poszło nam lepiej niż ostatnim razem, czy nawet wręcz przyjemnie. Zwłaszcza z powodu ludzi, których ostatnio dziwnie brakowało (szatnia się znalazła nawet!), a którzy teraz w ramach manifestacji swej osoby kierowali nas w różne strony rzekomo zgodne z trasą prowadzącą do miejsca, które szukaliśmy.
Szpital nie działał na mnie już tak depresyjnie jak ostatnim razem, jednak trochę się przestraszyłam, że guzek, którego kolega właśnie się pozbył miał jakieś pięć centymetrów (akurat jak te śliwki, które mu wtedy przyniosłam :r). Teraz jest to już na szczęście za nami (choć nie da się powiedzieć z całą pewnością, że na zawsze) i pozostaje tylko czekać, aż niesforna noga i oczy, w pewien bardzo skomplikowany sposób przejęte zmianami daleko dalej w układzie nerwowym, wrócą do siebie i zaczną się zachowywać jak należy.

Odwiedzając szczecińskie Muzeum Techniki i Komunikacji natknęliśmy się, poza różnorodnymi modelami tramwaji, samochodów i dwukołowców, na pewien niezwykły okaz:



Wydawało się, że delikatny gąbczak klaviaturos niepospolitos, jak go nazwał Super Informatyk, może występować jedynie w naturalnym środowisku planety Władców Pętli, do której to rasy należy mój kolega. Tymczasem nam udało się odkryć małą kolonię ich ziemskiej odmiany przy dwóch wiekowych okazach szynojazdów (jeden z pięknymi drewnianymi siedzeniami!), która ponadto nie budziła żadnych obaw czy sprzeciu właścicieli muzeum, którzy najwyraźniej się z nimi zaprzyjaźnili i może nawet podkarmiali.
Roślino- i ukwiałopodobne stworzonko wytwarza w roli pancerza dobrze znane nam rzędy liter, cyfr i klawisze funkcyjne - to właśnie na ich wzór kilkadziesiąt lat temu opracowano niepowtarzalny schemat kolejności guzików w trzech rzędów klawiaturowych, choć tak naprawdę każdy gąbczak posiada układ właściwy tylko dla siebie. Podobnie jak kształty niektórych typów klawiszy, co już zostało lepiej z Ziemi zaobserwowane i ukazane jako zmienne rozmiary klawiszy ENTER oraz DELETE.
Poniżej Super Informatyk na jednym z dwóch dorosłych osobników:



Jeśli kogoś interesuje taka biokosmologia, to zaprawszamy do Szczecina i Muzeum Techniki i Komunikacji - jak widać na zdjęciu gąbczaki są bardzo przyjazne i chętnie tolerują towarzystwo ludzi.

Dialog sprzed stołu - mama o chłopaku mojej siostry, która nie jest superbohaterką (nie, on też nie):
Mama: Jak ta klawiatura wygląda tak rzucona na środku pokoju? Po co on w ogóle ją rozkręcił?
Siostra: Żeby ją wyczyścić, żeby lepiej działała.
Mama: No to niech ją teraz złoży.
Siostra: Po co, skoro i tak nie działa?


O mały włos, a bym się nie dowiedziała i/lub zapomniała o wczorajszym niby święcie, jakim jest tłusty czwartek (nigdy nie wiem, czy pisać do z dużej...). Tymczasem Super Informatyk wymyślił razem ze swoimi superrodzicami, że zrobią sobie wtedy faworki i racuchy, a dokładniej - on zrobi faworki, a oni racuchy.
Faworki oraz racuchy nie są to pojęcia zamienne, na co zwracam uwagę, bo mnie samej plączą się niezmiennie, choć zdaje się, że te pierwsze określa się czasami mianem chrustów. Wbrew rozróżnieniowym problemom językowym rozróżniam je bezbłędnie po wyglądzie i lubię zdecydowanie bardziej niż okrągłe racuchy:


stąd

Lubię, a więc podobnie jak i kremy (o których pisałam w połowie stycznia, w drugim akapicie), będę miała zamiar zrobić je sobie i zjeść. Podobnie też jak z kremami - nie umiałam tego robić nigdy wcześniej, więc przepis musiałam sobie wyestymować z tego, co proponowali w Internecie. Poszło jednak dużo łatwiej niż z kremami, bo już trzy pierwsze lepsze znalezione przepisy okazały się być jak najbardziej kompatybilne, kolejne kroki i składniki zawsze posiadały główne elementy wspólne (choć przeważnie określone innym miernikiem), a efekty końcowe zdawały się być zbieżne do tego rodzaju ciastek. Trzy analizowane przypadki to MojeWypieki.blox.pl, Wielkie Żarcie oraz Smaczny.pl, co kończy dowód ;)

A wczoraj, dokładnie 14 lutego, u nas w domu pojawiły się zamówione kurczaczki! Trzydzieści kolorowych piskląt (od czarnego przez tradycyjny czerwony po coś, co moja mama nazwała białym) zadomowiło się w skromnym kartonie przygotowanym przez mamę (która nie jest superbohaterką) i zapełniło salon oraz kilka sąsiednich pokoi kurzym ćwierkaniem ;)



A do posłuchania coś, co kojarzyło mi się z niektórymi kurczęcymi spojrzeniami powyższych maluchów:

TECHNO - KURCZAK [TECHNO - CHICKEN] by OLI CHANG orginal - full version

2 komentarze:

  1. ojeju jakie słodziaki :) tylko ich nie zjedz proooszę :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, ten gąbczak jest super! Muszę go zobaczyć na żywo, po prostu muszę! ;)

    OdpowiedzUsuń