środa, 11 lipca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 11 lipca 2012



Nie da się ukryć - taki byt jak blog pomimo posiadania setek zalet, posiada także wady, z których najtrudniejszą do zwalczenia jest ta, że jednak od czasu do czasu trzeba w nim coś napisać.

A mnie się strasznie nie chce

No dobrze - tak więc wczoraj znowu (podobnie jak wtedy a wtedy) byłam na jagodach. Tu krótka dygresja - ponieważ udokumentowano już liczne sytuacje, gdy dzieci +- sześcioletnie w odruchu na prośbę narysuj rybkę rysowały filecik, czuję się w obowiązku zademonstrować, jak wygląda jagoda.


Jagoda pod mikroskopem elektronowym.

Jagoda wyróżnia się znacznie na tle innych owoców takich jak gruszka, arbuz tudzież banan. Po pierwsze - jej średnica z reguły nie przekracza centymetra. Tak, tak, drogie dzieci - jeśli któreś z was ma w domu dwudziestokilową jagodę, która w dodatku dwa razy dziennie wyżera wam całą kiełbasę z lodówki, to niechybny znak, że ktoś was zrobił w bambuko.


stąd
Widok satelitarny Bambuko.

Ponadto jagoda jest fioletowa. Dokładniej granatowowrzosowa. Z domieszką purpury. I odrobiny #4000FF. Tamta dwudziestokilowa też? To jeszcze o niczym nie świadczy. Jeśli przyjąć kolokwialne założenie, że była to azjatycka świnia z gatunku Świnius nieogarnitus, która wstrząchnęła zbyt dużo wędliny z przeterminowaną datą ważności, to istniałoby bardzo duże prawdopodobieństwo, że również przybrałaby ten charakterystyczny odcień.
Zeszłam z tematu.

Jagoda ma też okrągły kształt. Nie jest to błacha informacja, bo dzięki niej z całą pewnością nie pomylimy jej z bananem, telewizorem ani Staśkiem Daktylem. Nad różnicami z azjatycką świnią z gatunku Świnius nieogarnitus NASA ciągle pracuje.

Do tego jagodę też łatwo rozdeptać. Prawda, że Wasza fioletowa świnia tego nie potrafi? Tak więc jeśli jednocześnie spełnione są te cztery warunki: rozmiar nie większy niż 1cm, kolor fioletowy, okrągły kształt i duża podatność na rozdeptywanie, to bezsprzecznie mamy do czynienia z jagodą.

if((object.size < 1cm) && (object.color == violet) && (object.form == round) && (object.trampleUnderFootIsEnabled == true))
object.type = "jagoda";

Wersja dla informatyków.

Jagoda posiada także rozliczne właściwości:

  • jagody zawierają minimalne ilości witamin C oraz PP, nieco większą ilość witamin z grupy B, a także sporo witaminy A oraz mikroelementy takie, jak: wapń, magnez, fosfor, mangan, miedź i potas;
  • paskudna brudzalność - każdy ciuch pacnięty odrobiną soku jagodowego zostaje bezpowrotnie stracony;
  • przydatność na Halloween - ponieważ ciężkospieralnego uciapciania się nie uniknie nie tylko odzież (patrz: punkt wyżej), ale także nasze zęby i ręce, przez co wyglądać będziemy gorzej niż zombie;
  • skład jagody: woda (90%), witaminy (5%), cukry proste (3%), białko (1%), barwniki (0,5%), tłuszcz (0%), E360, E112, benzoesan sodu, emulator kwasowości, śladowe ilości kurkumy;
  • żeby zerwać jagodę należy się schylić;
  • nazwa łacińska Vacinium myrtillus;
  • wzór chemiczny Jg;
  • rozszerzenie plików projektu .jagoo;
  • przed użyciem skonsultuj się z Doctorem lub farmaceutką, ponieważ każda jagoda może zagrażać tobie albo twojemu kuzynowi od strony ciotecznego ojca twojego dziadka;


No. To tyle. Tak na wypadek, gdybyście chcieli kiedyś na jagody iść.

Ale chciałam dzisiaj o czymś zupełnie innym napisać (a znowu mi się rozeszło - no cóż...). Otóż w temacie dyskutującym o polskim odpowiedniku Doctora Who (a dokładnie ewentualności stworzenia takowego) kolega MacG podrzucił dwa magiczne linki - taki i taki.
Co tam jest? Ot, dwa krótkie fragmenty filmu fantastyczno-naukowego, który ma charakterystyczno pocieszne efekty specjalne jak Doctor Who (co ochoczo podkreślają w komentarzach), ma wiek i idący za nim nastrój jak Doctor Who i szczerze wygląda jak Doctor Who, ale który nie jest Doctorem Who, tylko... filmem polskim (no dobra, polsko-radzieckim) z 1987 roku pod tytułem Klątwa Doliny Węży.
Niby nic takiego, ale nie mogę się napatrzeć i, że tak powiem, namyśleć.

przemyslawlipiec
A Doctor Who, który ma identyczne efekty specjalne jest w Anglii serialem uwielbianym przez miliony fanów...

No właśnie. Największa tajemnica nie tylko wspomnianego Doctora, ale i całej polskiej kinematografii... Jak to się stało? Było tak pięknie, tak sobie fajnie radziliśmy, ale przecież ludziom nie pasowało, że w jakiejś tam Ameryce ludzie mają lepsze, nowocześniejsze filmy i jak tylko zmienił się ustrój, pozwoliliśmy się zalać.
Znowu staję się komunistyczna.
Przemysławowi Lipcowi odpowiedziałam tyle, ile zmieściło się w ramce 500-znakowej: że Anglicy stworzyli swój serial nawet nie myśląc o takim zbytku jak oglądalność. Wymyślony był na zamówienie, w celu wypełnienia luki w czasie antenowym przeznaczonym dla dzieci i przez długi czas kontynuowali go na przekór widowni, budżetowi i wszelkiej logice. Tyle że, jak niektórzy wiedzą, wypadki potoczyły się tak, że serial trochę się przeciągnął (z jednej strony szybkie zastąpienie Hartnella innym aktorem, z drugiej niezwykły potencjał kreowanego świata itp.). A czyż można nie kochać, a przynajmniej - nie znać czegoś, co wlecze się przez ponad dwadzieścia lat? Myślicie, że M jak Miłość nie jest znane za oceanem? Od kiedy poznałam bliżej TV Polonia - wątpię.

O tym napisałam w tamtym komentarzu. Ale jest jeszcze coś, co się nie zmieściło. Aktorzy.
Pomimo całej odruchowej sympatii do Klątwy doliny węży stwierdzam z przykrością, że gdybym nie wiedziała, to nie domyśliłabym się po fragmentach, kto tam jest głównym bohaterem, za kim chodzi narrator, kamera i ostatecznie spojrzenia widza od tytułu do napisów końcowych. Co jest moim zdaniem prawdziwa przewaga Doctora Who nad (tą konkretną przynajmniej) polską produkcją - Anglicy mają po prostu dar do obsadzania głównych ról. Wciąż nie mogę wyjść z wrażenia, że każdy, ale to KAŻDY typowany przez nich kontynuator tradycji Doctora błyszczy na ekranie i od pierwszego spojrzenia nie pozostawia wątpliwości, kto tutaj rządzi i nie pozwala oderwać od siebie wzroku. Ja uważam, że to jest niesamowite! Co to było jak obejrzałam The Twin Dilemma z Szóstym albo The Mind Robber z Drugim! A City of Death? Obejrzane już bardziej informacyjnie, dla Romany, niż fascynacyjnie (bo przecież czymże jeszcze Czwarty mógł mnie zaskoczyć?) zwyczajnie wgniotło mnie w fotel swoim wdziękiem. No normalnie czarodzieje...

Nie powiem, żeby trafienie w aktora nam się nigdy nie udawało - wręcz przeciwnie. Ale to NIGDY nie szło w parze z zamierzeniami fantastycznonaukowymi. Za te drugie zabierali się najwyraźniej zawsze pełni zapału pomysłowi amatorzy, którzy nie mieli pojęcia, co to znaczy dopasowanie do roli czy kamera kochająca aktora.
Zresztą czy pomylę się, jeśli powiem, że Anglicy z zamierzchłych fantastycznonaukowych produkcji mają naprawdę tylko tego wysilonego niegdyś Doctora Who? Co oznacza, że nie było prosto...

Z tych właśnie dwóch powodów my będziemy wspominać tylko Janosika i Stawkę większą niż życie.

Na pocieszenie - jak rzadko kiedy mamy tu możliwość obejrzenia całego filmu. Jak rzadko, bo pewnie nie byłoby trudno wymienić z dziesięciu czy trzydziestu niezwykłych eksperymentalno amatorskich dzieł spod rąk naszych własnych przodków, które znajdziemy już tylko w nieodzyskiwalnych czeluściach archiwów na Woronicza albo w ogóle...
EDIT:
No i ślepa jestem - nie ma całego filmu wcale. Jest jedynie jakiaś amerykańsko-jakaś tam horrorowa lipa, której pierwsze słowo tytułu się zgadza. Ej, no. Jak mogłam nie zauważyć?




3 komentarze:

  1. Ja tam nie lubię takiego gadania. Rzeczy robione z "zamierzeniem" też potrafią zrobić karierę. Potrzebują tylko dwóch rzeczy - dobrego pomysłu i szczęścia. U nas kiedyś notorycznie brakowało tego drugiego, teraz brak straszny pierwszego. A DW się upiekło, miał oba. Tyle.
    Inna sprawa, że nasi ostatnio nie umieją niczego z sensownych rzeczy za granicą wypromować... "Naznaczonego" czy tam "Glinę" mieli sprzedać Duńczykom/Rosjanom, sprawa ucichła, ale że Ruskim wcisnęliśmy format na "A jak Azbest", to wielka podnieta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty nie lubisz takiego gadania, a ja jak na złość lubię tak gadać ;) Gdzieś się muszę wyżalić na tę naszą te-fau-pe. Włączam Polsat - strzelają się, włączam dwójkę - strzelają się, włączam jedynkę - pięćdziesiąta powtórka Kargulów i Pawlaków. A na YT takie kwiatki...
      Tak, DW miał oba. Ale dlatego, że kiedyś miał pomysł, a potem, o wiele później, szczęście (które ja jednak wciąż wolałabym nazywać wprawą realizacyjną). Gdyby nie miał takiego rozstrzału czasowego, to by się nie załapał na oba.
      Heh, pamiętam "Naznaczonego" - nie wiem, co ty o tym myślisz, ale jak dla mnie dali plamę. Niby fajne, ale wszystko przeciągnięte w nieskończoność. Nastrój im się zachciało robić. A "Glina", że nie zdołał się przemić przez dziesiątki innych modnych dzisiaj kryminalno-policyjno-detektywistyczno-plaplapla, to mnie nawet specjalnie nie dziwi.
      O, akurat o sprzedaży "M" (jak Mikroprocesor XD) Ruskim zapomniałam. Miałam na myśli, że raczej jest to dzisiaj po prostu z nami kojarzone. A gdyby urwało się po roku produkcji, to nie byłoby na to szans - tak to działa.

      Usuń
  2. Eh, a ja już się gubię w tych filmach i serialach, bo po prostu większość tego co jest polskie nie podchodzi pod mój gust. A niektóre komedie są tak do siebie podobne... xD

    OdpowiedzUsuń