Wylądowaliśmy na dzikiej
polanie, pełnej błękitnych kwiatów… Trawy rosły wysoko, gdzieś w oddali pasły
się dzikie konie. Wiatr podmuchiwał delikatnie, szarpiąc moimi włosami i
welonem. Usłyszałam pełne niepokoju rżenie, brzmiące jednak tak cudownie przyjemnie…
Jak muzyka doskonałych skrzypiec, grająca niepokojące dźwięki. Zwróciłam wzrok
ku koniom - okazały się być jednorożcami lśniąco białej maści, patetycznie
wędrującymi po polanie. Jednak niepokój jednego szybko udzielił się reszcie.
Rozpierzchły się szybko. Dlaczego..?
Przeszliśmy z Mythem
kawałek wprost, w nieznanym nam kierunku. Cudowny nastrój panujący na polanie
spowijał mnie, otaczał, przenikał… Odpływałam myślami ku mojemu mężowi, ku
spływającemu krwią ołtarzowi na moim cmentarzu…
Nagle Myth złapał mnie za
włosy i odciągnął gwałtownie. Przed nami rozwinęły się tory kolejowe, po
których z hałasem przejechał olbrzymi parowóz. Myth coś krzyczał mi nad uchem,
jednak kto zaprzątałby głowę wysłuchiwania zrzędzenia, gdy w koło tyle
niezwykłości!
Tory zwinęły się za
pociągiem, poszliśmy więc dalej naprzód. Maszerowaliśmy powoli. On wciąż mówił
- wiedziałam, że mówi. Nie rozumiałam go jednak wcale, nawet nie próbując
zrozumieć. Trawa na polanie była cudownie zielona, kwiaty strojne w soczyste
barwy, mieszające się ze sobą w całkowitej harmonii… Czyżbyśmy trafili do raju?
Szłam. Niczego więcej nie
chciałam robić. Strumień przecinał polanę, skrząc się w oddali - chciałam ku
niemu pobiec, zmoczyć nogi w chłodnej wodzie… Zostawiłam Mytha za sobą i przebiegłam
kawałek, gdy moja bosa stopa wpadła w coś lepkiego, przyczepionego do trawy.
Schyliłam się, by sprawdzić, co to. Było białe i splątane, ciągnęło się w dal…
Wyglądało jak nicie, uczepione źdźbeł… Po jednej z nich spacerował pająk, mały
jak paznokieć i czarny jak smoła, błyszczący metalicznie. Przyjrzałam się mu.
Wyglądał niesamowicie niewinnie - po dniach spędzonych w norze pod cmentarzem
przestałam się bać tych stworzonek. On jednak nie wyglądał jak zwykły pająk,
dlatego też nieco mnie zadziwiał. Za nim maszerował kolejny. I następny.
Zmarszczyłam brwi i odsunęłam się nieco…
- Amelia! - zawołał mnie
Myth.
Wstałam, by do niego
podejść. Podniosłam głowę… Przede mną stał ogromny, czarny pająk, sięgający mi
podbródka. Przerażona, krzyknęłam, odwróciłam się i podbiegłam do Myhta.
Poczekał na mnie. Gdy
przybiegłam, kazał mi biec, sam zaś biegł za mną, wymachując przepychaczem.
Odwróciłam się, by sprawdzić, co się dzieje - pająk nas gonił. Był szybki.
Lśniące, gładkie nogi sięgały daleko.
Zauważyłam w oddali skały.
Wielkie, szare, zarośnięte mchem - mogły one jednak dać nam schronienie. Myth
patrzył wciąż na pająka, by bronić nas w razie ataku. Złapałam go za rękaw i
szarpnęłam, zwracając go w odpowiednim kierunku. Biegliśmy i biegliśmy, trawy
plątały się o nasze stopy, kamienie wbijały się w moje - bose…
Wpadliśmy między skały.
Pająk został w tyle, jednak zmierzał w naszą stronę. Przemykaliśmy się pomiędzy
głazami. Dostrzegłam jaskinię. Wpadliśmy do niej z impetem.
- Czyli to już? -
spytałam, dysząc. Myth uśmiechnął się do mnie.
- Oby - odparł. Usiadł na
ziemi, oparł głowę o ścianę. - Amelio - zagadnął - czemu mordujesz ludzi na
cmentarzu?
Odwróciłam się, spojrzałam
w głąb jaskini. Była ciemna i rozległa… Zwróciłam wzrok na Mytha.
- Zemsta - szepnęłam.
Widziałam, że chce coś
powiedzieć, jednak nie zdążył. Z polany wyskoczyła na nas chmara dziwnych istot,
których głowy wyglądały całkiem jak pomidory… Patrzyłam zadziwiona. Myth znów
złapał mnie za włosy i pociągnął mnie za sobą w głąb jaskini. Istoty darły się
w niebogłosy…
Biegliśmy znów. Opadałam z
sił, lecz dawałam z siebie wszystko. Trafiliśmy na schody, na które wpadłam
gwałtownie, zatoczyłam się i spadłam, turlając się po stopniach. Myth biegł za
mną, coś krzycząc.
Wpadliśmy do olbrzymiej
kopalni, przynajmniej to miejsce na kopalnię wyglądało. Przebiegliśmy przez coś
na kształt korytarza, wskoczyliśmy do na kolejne schody - te prowadziły w górę.
Wspinaliśmy się, aż dotarliśmy na powierzchnię.
Wędrowaliśmy wśród skał.
Jedno słowo: pomidory?
OdpowiedzUsuń