czwartek, 31 maja 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 30 maja 2012



Dwa kolejne dni aklimatyzacji. Atmosfera wyglada na stabilna, mieszkancy przyjazni, tutejsze jedzenie w porządku (choć wygląda na to, że podobnie jak w Warszawie nie będzie tu moich ulubionych parówek), woda nietrujaca, pogoda ładna.

Dziś dzień obiecałam rozwinąć przedwczorajszą myśl, jakoże mój Internet jest całkiem sensowny. No bo generalnie i oficjalnie Internet JEST - od tego zacznijmy, ponieważ jest to dobra wiadomość, która mnie cieszy. No bo jest - jest źródło, są gniazdka, jest impreza. Mój laptopek też nie ma żadnych oporów przed korzystaniem zeń. Atrakcje zaczynają się na przestrzeni odbiornik <-> źródło. Dokładniej na wtyczce, czy raczej tym niezadawalającym ogryzku, który pełni jej funkcję. Nie, niestety nie mogę włożyć nowego kabla, bo ten który jest, został wkomponowany w ścianę gdzieś głęboko za szafą :/

Różnica między wtyczką a ogryzkiem jest taka, że wtyczkę wystarczy wcisnąć, a ogryzek trzeba wsunąć delikatnie tak ani za daleko, ani za blisko. Po drugie: to jest jedna sprawa, jeśli w razie niepoprawnego wykonania powyższego zadania wyświetla ci się ikonka, że kabel jest odłączony (i weź tu się kłóć), a co innego jak w reakcji na to cały komputer zamiera i nawet mu kursor nie chce drgnąć! I całkowite wyjęcie ów ogryzka nie pomaga! Już właściwie tylko od magii probablistyki zależy, kiedy komputer się odwiesi i jak się do tego będzie miała próba ponownego włożenia ogryzka.
Z przykrością muszę przyznać, że nie mam jeszcze wystarczającej wprawy ani w probablistyce stosowanej, ani w holistyce i prawach Murphiego, żeby ogarnąć tę wtyczkę, parę rzeczy zdołałam już jednak zaobserwować:
  • podchwytliwa sprawa - zazwyczaj, jeśli wkładamy kabelek, to przez ikonce połączenia przez parę sekund towarzyszy turlająca się kulka, po której dopiero mamy połączenie. Tutaj natomiast connect jest tak szybki, że kulki nie ma właściwie wcale i wydaje się, że nic się nie stało. Parę razy się nacięłam i próbowałam wtedy wpychać kabel dalej;
  • W zasadzie istnieje pewna optymalna głębokość wsadu, która działa w 90% przypadków (wychwytywanie jej można nazwać stylem na najeżonego informatyka);
  • połączonego komputera nie przesuwamy, nie przekładamy i nie przenosimy na łóżko, kiedy już nasze plecy/oczy mają dość i kiedy pod ich wpływem stwierdzamy, że może jednak tym razem się uda i komputer nie zacznie medytować przyprawiając nas o całą listę różnych ciekawych reakcji urozmaicających najbliższe pół godziny;
  • bardzo pamiętamy o punkcie poprzednim :q
  • nie, nie można poprawiać, bujać czy deptać kabelka, który włąśnie połączył nas ze światową siecią informacji. Nawet jeśli wiemy, że kabel ma dobre dziesięć metrów, a ów kłopotliwe miejsce oddalone jest od komputera o 8;
  • nie mrugamy, a przynajmniej nie za często;
  • w razie mrugnięcia czy czegoś gorszego (skrajnego braku cierpliwości?) zawsze mamy jeszcze swój kochany Internet za 7zł z komórki, z którego nie zamierzamy rezygnować :)


Na pocieszenie powiem, że po tych kilku dniach i podczas których miało miejsce pięć naprawdę bardzo efektowych przypadków wojowania z ogryzkiem, nie musiałam go jeszcza ANI RAZU restartować.

Nadal nie wiem, kiedy i jak MicroSoft zaszczyci nas swoją współpracą, jednakże dostałam od wiecznie zaganianego Dominika link zawierający pełną wzruszeń i zwrotów akcji wideo opowieść o programowaniu XNA i SilverLight dla WindowsPhone.
Jestem po trzecim odcinku, który podobał mi się szczególnie, i naprawdę żałuję, że mój XP nie udźwignie tego kowbajnu programistycznego i muszę czekać, aż Dominik ustawi mi stanowisko z Siódemką.
A poza tym, że ciągle zapominam kupić popcornu, a tego już mi Dominik nie załatwi.

Dominik, właśnie. Co ja bym mogła o nim powiedzieć poza tym, że dużo chce, choć nie wie, czego chce i jest na zasadzie, że wiecznie go nie ma? Na przykład to, że cały gabinet (tak? mogę to schowanko tak nazwać?) ma obwieszony przeróżnymi dyplomami o szkoleniach i certyfikatach. Jego firma (akurat ta konkretna, nie licząc poprzednich miejsc pracy) istnieje jakieś 4 lata na rynku, a już obsługują zarządzaniowo, sieciowo, stronowo i aktualizacyjniowo ( :D ) dwa sensowne sklepy (a więc razem także wszystkich współpracujących z nimi producentów, hurtowników i większych klientów w pakiecie). W przypadku człowieka niewiele starszego od siebie samego to lekko demotywuje. Ponadto bardzo przystojny z niego facet. Co nie aż tak na całego, że jasne loki, niebieskie oczy, chętnie się uśmiechający i na szczęście, broń Boże, inaczej nie miałabym pojęcia, o czym do mnie rozmawia (a przecież jedna osoba z nas musi to wiedzieć! XD), ale jednak miło się patrzy.
Ale to tylko wygląd - cała reszta to sztywny pięćdziesięcioletni biznesmen. Na szczęście ktoś jeszcze mu w tej firmie towarzyszy - jest zawsze sympatyczny i szczery Marek oraz bardzo spragniona babskiego towarzystwa Kasia. Zwłaszcza podczas długich posiedzeń podczas poprawiania usterek w fakturach. Moje gadanie podczas podmieniania cyferek w fakturach i rozsyłania ich do klientów? Macie rację, też jej gratulowałam podzielności uwagi. I pewnej żyłki detektywistycznej. Spośród wielu anegdotek z pracy na poczcie zapamiętałam tę, kiedy dla pewnego pracownika zaczęła zbierać się stertka papieru*, jednakże nikt (ni ludzie ni komputery) nie wiedział, gdzie znajduje się adekwatna teczka. Wreszcie Kasia rozpoczęła dochodzenie - najpierw skoro dostępny nie jest pan o takim a takim imieniu i nazwisku, to może jest chociaż o takim nazwisku? Było nazwisko! Należące do pani. Ponadto do pani, która już tu dawno nie pracuje
Ale wtem coś Kasię tknęło, że skoro osoba zwolniona powinna być w archiwum, a nie tam, to... Poszła do archiwum, poszukała po nazwisku i tadam! Był pan. Z dokumentami pani w środku. No toż by Sherlock nie ogarnął! Po referencji doszła, że odpowiedzialna była za to pewna genialna koleżanka, której specjalnością było takie potykanie się o własny język. Tak oto znalazła się teczka, której nikt nie widział przez... dwa lata

A poza tym, co ciekawsze, dowiedziałam się, jaki jest poznański odpowiednik Galaxy. Tyle że jak zobaczyłam to monstrum, zwane po staremu Starym Browarem, ciągnące się od jednego skrzyżowania do drugiego, to Galaxy wydało mi się przydrożną budką z lodami.
Wiecie, ja nawet nie będę o tym opowiadać, bo to ma chyba z pięć pięter, spacerniaki, wieżyczki i park. Trzeba to zobaczyć samemu, a ja tylko zademonstruję swoje skromne zdjęcia:




Co nie zmienia faktu, że Galaxy ma taką przewagę, że można w nim kupić coś oprócz ciuchów, jedzenia i ciuchów.
W każdym razie jeszcze tam wrócę. Chociażby na spacer.


Uff. Dużo. A teraz coś z vampirciowego ShoutBoxa:


stąd

Na koniec muszę napisać o jednej rzeczy, która... no która generalnie mnie śmieszy:
1. Mieszkałam koło Szczecina, co było wiadome;
2. Przeprowadziłam się do centrum Poznania, co jest teraz jeszcze bardziej wiadome, bo od dwóch tygodni chyba o niczym innym nie gadam;
3. Myth mieszka w Poznaniu;
4. Myth nic nie zauważył

Jeszcze jakieś dwa tygodnie temu, zanim się wszystko zaczęło rozkręcać (dokładnie przy okazji tego posta entuzjazmu czy pociechy z jego strony nie doznawszy) nawet przypomniałam mu się, że wypadałoby, żeby czasem się zainteresował, co się u mnie dzieje czy pisze. A on, że czyta. Do teraz włącznie nie dostałam od niego żadnego impulsu w stylu No to weź mnie odwiedź, no ale jak coś, to kolega czyta

Do posłuchania miało być to, miało być tamto, ale jak przypadkiem trafiłam do najrzadziej używanych czeluści na moim dysku D:/, to zmieniłam zdanie...



I jeszcze natrafiłam na to zdjęcie:



w tym poście...
Ludzie, niech ktoś zbuduje wehikuł czasu - ja chcę do lat 80-tych

No ale zanim ktoś zbuduje, to ja się wezmę za czwartą część tego filmu akcji z kontrolkami w roli głównej...

____________________
*Jak mówi Kasia, Poczta Polska jest najbardziej papierotwórczą instytucją w naszym kraju - na samym wstępie dostajesz do teczki 30 kartek i rok rocznie dochodzi ci kolejne 20.

4 komentarze:

  1. Emmm... Czyli w skrócie - dawać listę McGannowych filmów do ściągnięcia w pierwszej kolejności?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ba! Najlepiej z krótką adnotacją o wrażeniach i długości wystąpienia. Jak miło mieć takiego fachowca pod ręką, a nie błądzić po omacku :D

      Usuń
    2. Challenge accepted :D Swoją drogą fajnie, że wreszcie się z tym netem ułożyło - przez ponad pół roku ciągnęłam na bezprzewodowym z Playa, także znam bóóól.
      Aha - i fochnę się, jeśli po obejrzeniu nie pojawisz się na tumblrze. Fandom McGanna nawet fanów tylko jego Doktorowych dokonań przyjmuje jak swoich. I ogólnie jest w pytkę :D

      Usuń
    3. Tak naprawdę dopiero przy tobie poczułam, że ten Internet, który miałam jest, ymm, niewystarczający.
      Tak więc czuję się zaproszona. Nie mówię, że włączę się rychle (albo rychło) do towarzystwa, bo MicroSoft czasochłonną rzeczą być może, ale... jak parę obejrzę, to będę :*

      Usuń