środa, 18 kwietnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 17 kwietnia 2012



Tego dnia, tak względnie od niechcenia, ogłosiłam sama siebie Głównym Zwijaczem Bloga. Tj. osobą, która (niczym lata temu świstak) będzie zawijać i to nie tylko własne posty.

Będzie bardziej elegancko i mniej do ładowania, bo obstawiam, że nie każdy czyta każdego, więc na głównej będzie tego wszystkiego o 2/3 mniej. No. Zaczynam od JUŻ.


A wczoraj był Teatr Telewizji, pod tytułem, jak dobrze zapamiętałam Klub kawalerów. Cóż powiedzieć - pośród wszystkiego, co oglądałam dotychczas plasuje się to elegancko pośrodku, bo co prawda nie było aż takiego dna, że się nie dało oglądać (jak tamto z motywem komunistycznym albo tamto z Fronczewskim, które może i by było dobre, gdyby wyszło), ale też nie było aż tak, żebym chciała z miejsca udusić każdego, kto zagłusza mi tekst (choćby tamto z tym, jak dwie pani mordowały gości swojego hotelu... chyba tego nie recenzowałam, hmm :( ).
Co prawda pośrodku to trochę za mało jak się człowiek spodziewa czegoś na miarę Ślubów panieńskich... No tak, głupotą była próba oczekiwania czegoś porównywalnego do wyczynów mistrza Fredry, no ale skoro nie on, to tak sobie pomyślałam, że może jakiś inny udany komediopisarz się za to brał. Znaczy: nie mówię, że mi się nie podobało. Było ładnie i pomysłowo, można było sobie popatrzeć na stroje, popukać się w czoło na widok kawalerów, którzy aż piszczeli na widok każdej ładniejszej panny, a także starej propagatorki szczęścia małżeńskiego, która co próbowała kogoś swatać, to trafiała jak kulą w płot, żeby nie powiedzieć w kota. Potem zrobił się nawet przyjemny mętlik (przyjemny, bo się nie pogubiłam i cały czas wiedziałam, co i jak ), jak się niejaka pani Ochocka wzięła za tak zwane "intrygi", a tymczasem kilku facetów na raz wystartowało z oświadczynami do niej. A "intryga" wzięła się między innymi stąd, że jedna dziewczyna chciała się żenić, ale nie chciała i trzeba było jakoś na nią zadziałać...
Tylko że jakoś tak... No nie wiem. Mimo wszystko nie zdarzyło mi się niestety ani razu wybuchnąć śmiechem, ani też specjalnie emocjonować się, co to będzie, co to będzie, bo wiadomo było od początku, że wszystko skazane jest na happy end. Hmm. Troszeczkę mnie drażniło, że ledwo panowie pośmiali się z paru historyjek na temat płci pięknej, to już zaczęli nadskakiwać pani Ochockiej. Mogli się chociaż trochę postawiać, podrażnić charakterem. A nie, jak to zawsze z facetami w komediach :q Moją sympatię zdobył tu jedynie pan Piorunowicz, który naprawdę próbował traktować klub jako chwilę wytchnienia od bab, a nie kawiarnię. Poza tym sama pani Ochocka, która rozpalała 3/4 widowni (grana przez Edytę Jungowską, którą roboczo nazywam Kaczuszką z powodu jednej z wielu postaci, której podkładała głos) też mogłaby mieć troszeczkę inny charakter, a w każdy razie aż tak głośno i namiętnie nie łapać powietrza po każdym wyrazie, bo i bez tego była supersexy, a tak to się z tego wszystkiego zrobiło jakieś takie ach - och.

Zapomniałam napisać, kiedy 15 kwietnia była setna rocznica Tytanica. Zapomniałam 13 kwietnia napisać, że Peter Davison kończy 61 urodziny. A dzisiaj się jeszcze dowiedziałam, że zapomniałam, że 26 marca mija siedem lat odkąd BBC wodowało pierwszy odcinek nowych serii Doctora Who! :q
Pocieszam się jedynie tym, że za rok będzie lepsza rocznica, ósma No proszę - pięćdziesiąta rocznica starych serii i ósma nowych. Ah, te zbiegi okoliczności

I na koniec: konkurencja! Jacyś amatorzy podkradają nam idee superbohaterstwa:



Wyobrażacie to sobie? Buóóu. Nie chodźcie do nich na korki.



2 komentarze:

  1. e tam, ja też zapomniałem o Titanicu :)
    i dziękuje za zawijanie :D

    OdpowiedzUsuń