piątek, 23 marca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 22 marca 2012



Zacznijmy od tego, że dziś rano moja Kocia Dama po raz pierwszy zasmakowała przyjemności spania pod kołdrą:



Dotychczas od razu się zrywała na równe nóżki i leciała niewiadomo, gdzie.

Był jeden mały kotek w zbliżeniu, teraz będzie dużo dorosłych kaczek w miniaturze:




Dowiedziałam się od taty, który nie jest superbohaterem, że za tydzień w Teatrze TV ma być Szkoła żon Moliera! Będzie normalny teatr, taki przebierany, średniowieczny i tak dalej!
O, a propos taty...

Dzisiaj mignęła mi reklama tego Hansa Klossa, stawki wyższej niż śmierć* (o tu, o, a tutaj sama zaczynałam marudzić). I już taka zaawansowana - że kino, premiera... To się naprawdę dzieje! Myślałam, że dadzą mi i mojemu tacie jeszcze trochę czasu, żeby się oswoić z tym koszmarem. Znowu jakiś baran zaszalał sobie, że zrobi krwistą, pełną realizmu i psychologii wersję Stawki większej niż życie - bajeczki z lat sześćdziesiątych!
Znowu, bo mieliśmy już chociażby Janosika, poza tym automatyczne porównania z "Klossem" robiły mi się też przy okazji Twierdzy szyfrów i innych przeróżnych bitw warszawskich, o serialach już nie mówiąc. Niestety (na szczęście?) nie przypominam sobie chwilowo innych popisów polskiej kinematografii XXI, ale czuję, że będzie niedobrze.
Ej, Władziu, mogę mówić ci Moff? Xq

Z tym Moffem to jest akurat całkiem celne palnięcie - aż mi się żal taty zrobiło, że właśnie trafia na coś, przez co ja przechodzę od początku działalności Ste... nie, od połowy... nie. Napiszę: od kiedy miałam zaszczyt obejrzeć stare sezony Doctora Who. Właściwie... od kiedy je zobaczyłam, zaczęłam z zupełnie innym rodzajem szacunku podchodzić do Stawki właśnie. Wcześniej to się siedziało tak, żeby posiedzieć z tatą (często mamy w domu takie wykorzystanie telewizora), a teraz naprawdę zaczęłam to oglądać i chyba też trochę dorosłam do tego, bo i rozumieć bardziej zaczęłam... Ale jak mama teraz marudzi XD
Nigdy chyba nie rozgryzę, co takiego w sobie mają taśmy sprzed roku 1990. Niby popularne jest zwalanie przyczyny tego tajemniczego czegoś na talent aktorów, który trzydzieści lat temu wchodząc na scenę, brali się do roboty. Ale czyż i dzisiaj bywalcy seriali nie pracują przede wszystkim w teatrach? Ja osobiście stawiam też sporo na takie szczegóły jak wyblakły kolor obrazu i dźwięk MIDI (to, co gra w seriach Szóstego, to istne szaleństwo!). Zresztą: przykład z dzisiaj - na Pulsie o 13:00 zaczynało się nienowe Nad Niemnem (ale nie wiem, czy serial czy pełnometrażowy...) i NIE MOGŁAM się oderwać, dopóki nie odegrali całego tematu tytułowego.
Ale czy to wszystko? Co jeszcze łączy "Klossa" i Doctora Who - otóż to, co mnie bardzo kręci: dziecinna banalność fabuły i "główność" głównego bohatera (do czego koncertowo podpada też MacGyver, wszystkie Jamesy Bondy, niepamiętany już serial Superman, a nawet Dr House). Taki schemat jak: pojawia się bardzo zły ktoś - nadchodzi główny bohater - pojawiają się pierwsze objawy złej działalności - wszyscy się boją - punkt kulminacyjny - SZAST PRAST! - bardzo zły ktoś ucieka - główny bohater jest super. Zwrócić uwagę należy na element SZAST PRAST! - powinien być efektowny i błyskotliwy, ale nie przeganiany, do tego trochę niebezpieczny, ale tytułowa postać nie powinna się za bardzo pobrudzić, przynajmniej nie na tyle żeby jej to przeszkadzało. Nie wolno, tak jak to dzisiaj powszechne, cudować, że główny bohater będzie specjalnie cierpiał i zbierał niefajne bagaże doświadczeń dostrzegalne wcześniej niż w finale serii. Nie może być tym bardziej tak, że główny bohater uczestniczy w akcji inaczej niż jako ktoś, kto wskakuje do niej "pod koniec" - tymczasem mamy dzisiaj na okrągło sytuację, że jest on jakimś trybikiem! Nie, nie, nie - główny bohater nie może być trybikiem, bo nikt nie potrafi go ogarnąć - jest przecież najbystrzejszy, najsilniejszy, najbardziej rozgadany, ma najlepsze układy, [tu wstaw całą listę cech, którą posiada twój ulubiony superbohater] i ma najfajniejszy szalik.
Bardzo zły ktoś i zła działalność to też elementy nie od parady. Ten pierwszy może być co ciekawe bardzo obrzydliwy albo bardzo nieobrzydliwy, zwłaszcza jeśli chodzi o kogoś, kto pobędzie z nami dłużej niż pół odcinka. Zła działalność powinna być już jednak bezsprzecznie zła - nie że ktoś tam jednak nas próbuje wzruszyć, bo pomimo że jest szaleńcem, to jednak te genetyczne sadzonki to on zrobił dla dobra ludzkości i trzeba się z nim przeprosić i go przytulić**.
Tak więc, wychodzi taki paradoks - nie znam nikogo, kto za taką wizją nie tęskni (no, może poza moją mamą, która nie jest superbohaterką i wielbicielami M jak miłość (na szczęście są to zbiory rozłączne), a jednak scenarzyści konsekwentnie od tego odchodzą na korzyść coraz większego motania fabuły i mieszanie w głowie głównego bohatera. Podkręca się ostrość, wyłącza muzykę (chyba że taką "budującą nastrój"), rzuca na plan pokrzywdzoną postać tytułową i jazda...

Cóż, tata wie co to będzie (Przecież oni nawet w kolorze nie powinni tego robić!), ale nad kinem się zastanawia. W razie czego pójdę i będę go trzymać za rękę. Bo na apogeum kombinowania z Doctorem Who, czyli film jubileuszowy (dyskusja tutaj, a także, ponieważ była bardzo energiczna, przelazła przez HTMLe także w temat o siódmej serii) chyba nie dam rady...


Dobrze, a teraz, żeby nie było tak przesadnie mądrze i kulturalnie, trochę kwiatków z Facebooka i tym podobnych:

Militaria, chińscy szpiedzy i Facebook:


Bush the button, czyli:


Oraz absolutny hit Internetu, o którym każdy słyszał (a więc ja oczywiście nie):


I na koniec, żeby ostatecznie podkreślić poziom, żenujący żart prowadzącego:
Analfabetyczny spis treści

(To tak do kompletu do pieczeni rzymskokatolickiej.)


Dobrze - piosenka!



____________________
*miałam napisać: Stawki gorszej niż śmierć...
**uwierzycie, że tak naprawdę miałam na myśli Experyment Lazarusa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz