W ciągu ostatniego roku nie miałem zbyt wielu okazji do superbohaterowania (bo po co pisać o takich drobiazgach, jak uratowanie jednej planety przed uznaniem przez UE za niezgodną z normami?), dlatego wpisów było tak mało. Ale ostatnio dostałem dziwną wiadomość w nieznanym mi jężyku (jężyk to język kosmicznych jeży). Po przetłumaczeniu za pomocą odwrócenia kartki do góry nogami otrzymałem:
Witaj, SuperInformatyku!
Wiesz, co przypadkiem znalazłam? Coś, co cię zainteresuje - siedlisko emulatorów pradawnych systemów operacyjnych w silnikach przeglądarek internetowych! Ktoś zauważył, że to, co kiedyś zarządzało całym komputerem, w praktyce nie waży więcej niż bardziej wypasione animacje GIF i (za jednym wyjątkiem) udało mu się je wyhodować kompletnego, pełnofunkcyjnego MS-DOSa, MacOSa 7, Amigę... I Windowsa! Windowsa 1.0! Zresztą sam zobaczysz, bo podrzuciłam ci właśnie namiary na to wszystko. Całe miasteczka programów, sieci ulic, poleceń... Chciałabym, żebyś sprawdził, jak to dokładnie wygląda - moja superbohaterska bateria wciąż się superbohatersko rozładowuje i naprawdę nie wiem, czy by udzwignęła takie przedsięwzięcie. Potestowałbyś je dla mnie i przy okazji dowiedział się, czy jest wystarczająco bezpiecznie, żeby zapraszać zwykłych nie-super-użytkowników.
<przytul>
Astroni
P.S. A tu masz wstęp do sprawozdania z wyników tego eksperymentu, które w marcowym numerze zrobił PC Format:
Załącznik:
Wyglądają na fajne miejsca na wakacje! Ale warto być przygotowanym na wszystko - zwłaszcza w krainach 16-bitowych, w których idiotoodporność uchodzi za elitarną sztukę. Postanowiłem dowiedzieć się nieco więcej. Pokazałem linki od Astroni sąsiadowi, który przeżegnał się, uciekł do mieszkania i zaryglował drzwi. Pewien pijaczek po usłyszeniu o Windowsie 1.0 przestawił się na wodę mineralną. Nawet w Wyższej Szkole Podstawowej nikt nic nie wiedział... albo nie chciał wiedzieć. Pozostał środek ostateczny - Biblioteka Miejska w Goleniowie. Jest to składnica wszelkiej wiedzy, jaka istniała, istnieje i będzie istnieć na Ziemi - pod warunkiem, że wie się, gdzie szukać. Powiedziałem bibliotekarce, gdzie rosną najlepsze kasztany, ta zaprowadziła mnie między regały nr. 9 i 3/4 a 10. Wcisnąłem jednocześnie książki "Ferdydurke" i "Galaktyką przez autostop", a w podłodze otworzył się właz. Poszedłem korytarzem łączącym bibliotekę z basztą, a potem długimi kręconymi schodami w na szczyt wieży. Żeby dowiedzieć się, że powinienem iść nimi do piwnicy. Wnętrze wyglądało jak siedziba jakiegoś średniowiecznego astronoma... albo alchemika. Kociołki z substancjami, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego, sprzęt do pomiaru... sam-nie-wiem-czego i mnóstwo książek wyglądających na napisane 5400 lat temu. Tam zastałem dosyć wiekowego (na oko pięciowiekowego) człowieka.
- <kyh kyh>aaaaaaaaa, więc chcesz zgłębić tajniki <kyh> Windows 1.0?
- I DOS 2.0, a nawet MacOS 5.0
- O wielkie błędy! Wiedz, że rycerze, którzy bronili tych krain byli najlepszymi z 16-bitowych wojowników! Nie dasz rady!
Mimo wszystko jakoś przekonałem go, aby opowiedział mi o tych krainach i o broni, w którą muszę być wyposażony, aby dać radę zamieszkującym tam demonom. W końcu dowiedziałem się, że nie dam rady tam wejść, bo te krainy już nie istnieją. Zresztą nikt nie chciał walczyć 16-bitowym mieczem, skoro taka broń potrafiła się złamać w połowie i sama wtłuc rycerzowi. Fork.
Aaaaale guzik się zna, przecież Astroni podała mi sposób na wejście tam! Z pewną pomocą firm jsmachines (Z Ograniczoną Olewką), Jamesfriend i appspot które postawiły kilka maszyn wirtualnych, za pomocą których można się tam dostać. Skorzystałem z pierwszego linka od Astroni i po krótkim "Wiiiiiiiiizg!" już byłem w... nie wiem gdzie. Ale na pewno byłem w okolicy jakiegoś skrzyżowania szlaków. Wszystkie odnogi były dobrze udokumentowane... znaczy okomentowane... znaczy opisane. Poszedłem w kierunku wyznaczonym przez tabliczkę "Miasteczko Windows 1.0". Niestety na wielu rzeczach - nawet na kamieniach przy drodze - można było dostrzec niewielkie napisy "made by jsmachines" - czyli to podróż do wiernej kopii oryginalnych OS-ów. Trochę jak kopia fragmentu wenecji w Las Vegas. Tak, czy siak po kilku minutach dotarłem do miejscowości. Muszę im pogratulować dokładnego odtworzenia wszystkich szczegółów działania. Ledwo założyłem go(o)gle na oczy, Windows... zawiesił się. Zamierał kursor i wszyscy mieszkańcy (łącznie z pewnym kotem tuż przed dobiegnięciem do miski z Whiskasem). Co ciekawe, kiedy miałem na sobie Go(o)gle Chrome x64 Linux, zajmowało mu to 5 sekund od pojawienia się kursora. Z Go(o)gle Chrome x64 Windows (zarówno uruchomionym na wirtualnej maszynie uruchomionej na Ubuntu, jak i tym prawdziwym) wymaga to wejścia do któregoś budynku z miasteczka C:. Kiedy wyrzuciłem okulary i zabrałem ze sobą ognistego lisa, wszystko było w porządku, a kot dobiegł do Whiskasa. A same budynki... wow, wiecie, że czułem się jak w Zakopanem? Konkretnie - 20 lat temu były te same budowle, co dzisiaj. Najpierw skierowałem się do pracowni malarskiej Paint. Za 4.99 s czasu procesora dostałem nieskończoną liczbę kartek i farbę w wieeelu kolorach - czarnym, czarnym, czarnym i czarnym. I jeszcze białą w promocji. Narzędzia były mi znane - ołówek, pędzel, gumka, krzywa Beziera, kółka, prostokąty, linie proste, krzywe, łamane i połamane, wypełnione lub nie. I frytki do tego.
Za to jednej rzeczy już nie ma we współczesnym Windowsowie Okiennym, a którą widziałem w miasteczku Windows 1.0 - możliwość wypełniania wzorów. Nie, to nie żaden urząd - ale można sobie stworzyć wielo(aż dwu!) kolorowy wzór, którym zostanie wypełniony dany kształt. Ponieważ wystarczyło mi tej siermię... wspaniałości, przeszedłem do Notepada - producenta pirackich padów na PlayStation pod przykrywką drukarni. I poczułem się dziwnie znajomo. No tak, trzy zakładki w menu, jedna kartka i ledwo istniejące cofnij/ponów - za to do działania wymagany jest jedynie użytkownik z niewielką pamięcią! Zauważyłem, że na ulicy wala się sporo plików .doc. Wziąłem jeden z nich i skierowałem się do prawdziwej drukarni - Write. Niestety... przypałętał się wspomniany na początku kot, a właściciel drukarni miał karmę Whiskas. No i całe miasto znowu zamarło tuż przed tym, jak mrrrruczek dobiegł do miski.
A szkoda, bo chciałem poszukać tam jakiejś kawiarni...No nic, musiałem poprosić Astroni o reset moich 'o' z półobrotu, wszystko stało się czarne. I czułem się jak linia w Tetrisie - z góry spadały kolejne komunikaty o tym, że pamięci ma cały 1MB, że kot jest zdrowy i że nie ma klawiatury, co można rozwiązać naciskając dowolny klawisz. Tło mignęło na biało i... znalazłem się na znanym już skrzyżowaniu. Próbowałem pójść jeszcze raz w stronę miasteczka Windows 1.0, ale strasznie kręciło mi się w głowie. Poszedłem którąś ścieżką i dopiero na końcu przekonałem się, że dotarłem do miasteczka DOS 2.0. A raczej tabliczki mówiącej, że tu jest takowa miejscowość, bo... nic tam nie widziałem. No dobra, było biurko i jakaś pani siedząca za nim - widocznie lubi pracować na wolnym powietrzu. Podszedłem do niej, a ona powiedziała bardzo miłym głosem:
A>
Skąd wiedziała, jak mam na imię? Ale to '>' brzmiało jak głos Katie Melua! Bardzo brakowało mi tego dnia kawy, więc powiedziałem:
A> coffee please
Na co ona zmartwiona odpowiedziała:
Bad command or file name
Dalsza konwersacja była bardzo pasjonująca:
A>help
<poprawiając dłuuugie, czarrrne, krrręcone włosy> Bad command or file name
A>no dooobra
Bad command or file name
A>dir
Bad... No dobra, żartowałam.
Po czym opowiedziała mi trochę o miasteczku A. Zainteresował mnie blok BASIC. No cóż, okazało się, że nie można zobaczyć żadnego budynku. Ba, nie można nawet zobaczyć mieszkańców - o wszystkim można najwyżej usłyszeć od niej. Aby wejść do sklepu BASIC też musiałem mieć zgodę pani Powłoki. Ale kiedy zagadałem do niej:
A>tree
dowiedziałem się, że nie ma tam kawiarni - to dopiero od wersji 6.66 tego miasteczka. Zmartwiło mnie to bardzo - od Astroni z nowszych wersji miałem tylko adres wioski DOS 5.0. Dlatego też porozmawiałem jeszcze chwilę (jej numer telefonu to "Bad command or file name") i poszedłem w stronę znanego już skrzyżowania. Szukałem drogowskazu do miasta MacOS, ale zamiast tego zobaczyłem... przystanek linii 404 Sydney-MacOS. Pospiesznie wsiadłem w pospieszny autobus i pospiesznie pojechałem do tej krainy. Na miejscu powitała mnie sekretarka i zaproponowała kawę w czasie oczekiwania na włączenie systemu - w końcu! Niestety zniknęła po kilku sekundach (i to z kawą), bo system już na mnie czekał.
To miasto było zupełnie inne, niż dotychczas przeze mnie odwiedzone. Przy głównej ulicy panował wręcz niemiecki porządek - dysk, potem ikony katalogów, osobno programs, osobno games, trawa między ulicą a chodnikiem przystrzyżona i pomalowana na zielono. Najpierw obowiązek, potem przyjemność - zacząłem od Games. Wszedłem do salonu gier i zapłaciłem 0$ za żetony - cena wzrosła trzykrotnie od mojej ostatniej wizyty tam 100 lat temu - jak tak można? W Cannon Fodder kilka razy sam się zastrzeliłem (ale przynajmniej przegrałem z geniuszem!). Kolejna - Orion 1.82 - jakaś kosmiczna "latanka". Oprócz tego odmiana Ponga przypominająca pewnego pożeracza monet z salonów gier w Polsce - coś, w czym można było tak uderzyć krążek, aby szybciej powędrował do bramki przeciwnika. I jakaś strategiczna - Risk. Super.
Wyszedłem z tego budynku i powędrowałem ulicę dalej. Zobaczyłem budynek... Microsoft Office. I Microsoft Works. I MacPaint dziwnie podobny do MS Painta. Ktoś mi powiedział, że sklepikarze z Zakopane... znaczy z Windowsa 1.0 przenoszą się na weekendy tutaj, żeby trochę dorobić. A że teraz nie ma weeekendu? I co gorsza, nie ma kawy! Za to mogłem kupić oscypka.
Zdegustowany brakiem napoju programistów Javy wsiadłem w autobus powrotny i przy skrzyżowaniu, rozglądając się za Amigą, poszukałem tabliczki z napisem "Workbench". I znowu takowej nie znalazłem - zamiast tego na tabliczce był rysunek dyskietki. Ponieważ kilka takich nośników danych leżało obok, a tabliczka miała... stację dyskietek, włożyłem nośnik do napędu. Z nieba zjechała.... winda z napisem Workbench! Wsiadłem, drzwi się zamknęły i winda zaczęła jechać w górę. Z głośników dobiegał kobiecy głos: "Wysokość 500m. Mamy 1 MB pamięci. Niestety nie znaleziono zegara czasu rzeczywistego. Jesteśmy na wysokości 3000m. Uruchomiono CLI2..." Po jakiejś minucie wysiadłem w podniebnym mieście Workbench. Niestety musiałem zostawić przed wejściem ognistego lisa i założyć gogle. Całość została wykonana jako plugin do wspomnianych gogli - wszystko było mi w nich po prostu wyświetlane (ale miałem nadzieję, że kawa będzie prawdziwa). I co się okazało... udało mi się nawet tam pobawić! Problem w tym, że kiedy miałem na sobie gogle kompatybilne z Linuxem, po wejściu na dyskotekę (First Demos->Boing) wszystko wracało do stanu początkowego. Pod goglami kompatybilnymi z Windowsem działały. Z dźwiękiem. Ale żadne z nich nie zaparzyło mi kawy :(
Po raz kolejny wróciłem do skrzyżowania. No i cóż - okazało się, że opowieści o straszliwych demonach zamieszkujących Windowsa 1.0, Dos 2.0 i MacOS 5.0 to bajki - nie miałem okazji zatłuc żadnego potwora :( Co więcej, mieszkańcy są całkiem pokojowo (a czasami nawet kuchennie!) nastawieni. Zobaczyłem na skrzyżowaniu jeszcze jedną tabliczkę - z napisem "Galeria - otwarta 25h/dobę". Faktycznie, Astroni mówiła coś o miejscu, w którym te systemy nie odtworzyły się zupełnie... Miałem szczęście trafić na godziny otwarcia, więc poszedłem tam. Był straszny ruch - aż 1 osoba poza mną zwiedzała wystawę. Dosyć osobliwą wystawę - każdy obraz był interaktywny i przedstawiał zdjęcia z interfejsu jednego systemu operacyjnego. A raczej coś pomiędzy zdjęciami, filmem i grą - można było dotknąć obrazu (kustosz udawał, że nie widzi) i wpłynąć na to, co jest na nim wyświetlane. Ich jakość była bardzo zróżnicowana - najlepiej został oddany interfejs i ekspresja starych OS-ów, np. Windozy 95. I... w ramach biletu była kawa! A raczej tylko interaktywne zdjęcie filiżanki kawy - można było przełączać między wersją pustą a pełną, ale napić się już nie.
I szukałem kawy długo i szczęśliwie.
Artoooooor. Oryginalny tylko z sześcioma 'o'.
A na wczoraj piosenka, która zawsze była dla mnie magiczna:
Oh, Rycerzu Pętli, byłeś taki dzielny :3 Żeby tak samotnie, bez miecza czy (o zgrozo!) kawy przebywać te dawne, niezmierzone krainy... Heh, te samowypełniające się wzory i samozawieszające okienka... I do tego jeszcze wyrwałeś panią Powłokę! Umówiliście się na... kawę? ;)
OdpowiedzUsuńOkazało się, że za mną cały czas dreptał taki automatyczny ekspres do kawy i próbował mnie dogonić! Łohoo, z panią Powłoką...no cóż, umówiliśmy się na Terminalu (w Gdańsku), ale ja wolałem Bad Command, a ona jest fanką File Name, więc nic z tego nie będzie:<
Usuń