sobota, 4 stycznia 2014

Myth, Dziennik Superbohatera. Sobota 4.01.2014r

Zauważyliście że G to taka dziwna litera? Jakby kręciła się w kółko...

Ale gdzie ja jestem? Leżę, zimno, mokro, boli... 

Normalnie bym się nie martwił tym co się stało...

Ale cóż, w obecnej sytuacji trochę się wszystko skomplikowało.

Dawno nie byłem tak poobijany, nie czuję nogi. Tzn jak się macam to czuję ale mam wrażenie jakbym nie miał czucia...

W ogóle to gdzie ja jestem? - Zapytałem ale odpowiedziała mi tylko cisza.

Po chwili gdy mój mózg wydostał się z "celi otępienia" poczułem swąd palonego ciała, ciepło i światło ognia z mojej prawej strony. Gdy całkiem doszedłem do siebie zauważyłem że leżę na brzegu rzeki, moja zbroja jest w druzgocącym stanie, jestem w wielu miejscach poparzony, szczególnie na plecach.

Ale co się stało? Pamiętam jedynie jego głos "Zbliżasz się do rozdroża, będę miał Cię na oku".

Potem były wybuchy i dużo ostrzy, pamiętam jak mnie ranili... BOŻE! PRZECIEŻ ONI MI PODCINALI RĘCE!

Ale ciekawszą kwestią jest to że one nadal są, tzn je mam i mogę normalnie sobie nimi machać. Poobijany człowiek który macha sobie dłońmi leżąc w błocie musi być niesamowicie interesujący dla tego wieloryba który siedzi w tej rzece i gapi się na mnie.



-Wszystko w porządku panie superbohaterze?- zapytał wieloryb. Postanowiłem go ignorować, chyba nie dostałem za mocno w głowę i teraz widzę gadającego wieloryba... Pewnie mi się zdawało.
-Pytałem o coś, czy wszystko dobrze?- kolejny raz zapytała przerośnięta ryba. Więc jednak mi się nie zdawało, spróbowałem się podnieść ale rany były zbyt bolesne.
-Pewnie uderzył się pan w głowę i zapomniał jak się mówi, pomogę panu.- wieloryb podpłynął, użył swoich płetw do położeniu mnie na swoim grzbiecie a potem dodał: - spokojnie, zabiorę Cię w bezpieczne miejsce- zaczął płynąć. Poderwałem się resztką sił, poczułem okropne pieczenie w klatce piersiowej, lecz się odciągnąłem na płetwie grzbietowej i kazałem mu zawrócić:
-Stój! Co z Luną? Gdzie ona jest? Jeśli ja tak wyglądam to co się stało z nią? Zawracaj!
-Młodości! Jakże wielkie twe ofiary! Spokojnie, ona jest już w miejscu docelowym naszej podróży i zapewniam że wygląda lepiej niż pan.
-No ale ktoś może potrzebować jeszcze pomocy! Zawracaj.
-Nie mogę, muszę Cię uratować.- odparł wieloryb- wszyscy nie żyją, już im nie pomożesz.
-Ale ja muszę, po to przecież jestem...- odparłem czując coraz większe palenie w płucach, jakbym zjadł wiadro roztopionego żelaza. Ból był tak silny że osunąłem się na grzbiet wieloryba i straciłem przytomność.

-Pani Aldono! Pani Aldono! Myth-san się budzi! - usłyszałem znajomy głos, przetarłem jeszcze zaspane lewe oko i spojrzałem na Lunę, siedziała przy moim łóżku cała uradowana a jej nos zdobił plasterek na którym z jednej strony widniał kwiatek a z drugiej serduszko. Zauważyłem że wstążka w jej włosach była nadpalona a szminka najprawdopodobniej zaginęła gdyż jej usta były niepomalowane.
- O widzę że wstałeś, jak się czujesz?- podeszła do mnie dziwna, pomarszczona niewielka kobieta. Była ubrana w jakąś starą suknię balową.
-Co się stało? Gdzie ja jestem?- poderwałem się z łóżka, jednocześnie poczułem znów ból w klatce piersiowej.
-Leż Myth-san! Wszystko będzie dobrze, to jest pani Aldona, pana Waleńroda już poznałeś.
-To ten gadający wieloryb jednak mi się nie śnił?
-Zapewniam Cię że nie-Odpowiedziała staruszka- to mój mąż.
-Ahhha, nie wiem co tu się dzieje ale ja muszę już iść. W mieście grasuje szaleniec a ja muszę go powstrzymać. Kolejni ludzie mogą zginąć!- tak krzyknąłem że aż Luna się przestraszyła.
-O wieści gminna! -do pomieszczenia wszedł mężczyzna którego głos brzmiał dokładnie tak jak ten wieloryba z którym miałem okazję rozmawiac-Ty arko przymierza. Między dawnymi i młodszymi laty: W tobie lud składa broń swego rycerza. Swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty. Nigdzie się nie ruszysz bo Cię zabiją.- powiedział i usiadł w fotelu.
-Ale ja muszę!
-Nie musisz, masz leżeć i zdrowieć-Powiedziała pani Aldona. 
-Myth-san, proszę uspokój się, ważne że przeżyliśmy, teraz nie możemy nic zrobić.
-Dobrze-odparłem- nie będę robił nic głupiego. Powiedz mi tylko co tam się stało bo mam dziurę w pamięci, pamiętam tylko szczątkowe fragmenty.
-Zgoda, opowiem Ci wszystko: 

Ścigaliśmy tego ubranego na czarno złoczyńce który stworzył chimery, niestety okazało się że to pułapka i zaatakowali nas ze wszystkich stron. Bardzo się zdenerwowałeś gdy jedna z chimer poturbowała mnie i mój nosek. Potem kilka razy zasłaniałeś mnie własnym ciałem przed ciosami... Wspólnie pokonaliśmy chimery ale wtedy pojawił się ten czarny zamaskowany. Posiadał bardzo wiele różnorodnych mocy, walczyliśmy z nim bardzo zaciekle aż w pewnym momencie zepchnąłeś mnie z dachu prosto do ciężarówki przewożącej pierzę do wypychania poduszek. Pamiętam że ta postać krzyczała że się na Tobie zemści i znów zabije tych wszystkich ludzi. Wiesz, to brzmi jakbyście się już znali, wiesz kto to?

Problem w tym że nie wiedziałem, w końcu nosi maskę... Jak mam kogoś poznać skoro się maskuje? Jaki jest sens ukrywać swoją tożsamość pod maską by potem kazać komuś zgadywać? 

Kilka godzin później mogłem już mniej więcej się poruszać, okazało się że wraz z Luną jesteśmy w jakimś podwodnym sanktuarium. Za oknami było widać ryby, Luna prawie połowę czasu spędzonego do tej pory w sanktuarium spędziła na gapieniu się/machaniu/robieniu dziwnych min w stronę ryb. A ja siedziałem obok Waleńroda i starałem się dowiedzieć kim jest i dlaczego mnie uratował. Nadal tylko nie rozumiem dlaczego co jakiś czas wtrąca jakieś dziwne cytaty... 

-Arko! Tyś żadnym nie złamana ciosem
Póki cię twój lud nie znieważy;
O pieśni gminna, ty stoisz na straży
Narodowego pamiątek kościoła
Z archanielskimi skrzydłami i głosem
Ty czasem dzierżysz i miecz archanioła.- Waleńrod cytował, ale na prawdę go nie rozumiałem.

-Co to znaczy?-zapytałem z zaciekawieniem.
-Oj no bo widzisz, zarówno Ty jak i ja mamy w sobie coś co nazywane jest "mieczem archanioła", nie jest to prawdziwy miecz, to raczej coś jak takie Boskie błogosławieństwo pozwalające Ci dokonywać cudów. Wiesz o czym mówię prawda? -zapytał łysy, dobrze zbudowany starzec w okularach.
-Amelia! Tzn chyba wiem o co chodzi! Ale no to było raz i to w innej rzeczywistości.
-Tak, wiem, wszyscy użytkownicy miecza archanioła i osoby w pobliżu są odporni na manipulacje czasoprzestrzenią... - wziął głęboki oddech a potem dodał- zapomniałem dodać że jeśli użyjesz swojej mocy w niewłaściwym celu zostaniesz przeklęty, tak jak ja i moja Aldona. 
-Przepraszam że pytam jak na jakiejś spowiedzi, ale co się stało? 
-Bo widzisz chłopcze, Dovate adungue sapere, come sono due generazoni da combattere... bisogna essere volpe e leone. Co znaczy że są dwa sposoby walki, jak lis i jak lew. Ja jestem lisem, jestem przebiegłym oszustem, wykonałem swoje zadanie. Niestety bycie lisem okryło mnie hańbą, ale to nie powód mojej sytuacji, powodem jest miłość do Aldony. Życie potoczyło się tak że nie mógłbym być z nią, ale ja dokonałem cudu. Teraz będziemy żyć już zawsze razem. 
-Ale przecież to niesprawiedliwe! Chciałeś kochać tylko tą jedyną, kochałeś ale los Ci nie pozwolił. Więc zrobiłeś coś co zmieniło Twoje szanse, nie powinieneś tak cierpieć... Współczuje Ci.
-Oj nie przesadzaj, zmiana w wieloryba w momencie kontaktu z odpowiednią ilością wody nie jest taka zła. Bób był dla mnie łaskawy. A poza tym nie przejmuj się mną, masz wielkiego wroga do pokonania. 

Po dniu spędzonym u tych przemiłych państwa, pozwolili nam wrócić do akcji. Lecz zanim odeszliśmy otrzymałem przedziwny worek którego zakazano mi otwierać aż do momentu kryzysowej sytuacji, był spory i ciężki, zawiązany złotawym sznurkiem zakończonym krzyżami. 

Gdy już dotarliśmy na brzeg i Waleńrod miał wracać powiedział coś, co mnie poruszyło:
-Ból jest przejściowy, duma trwa wiecznie. Pamiętaj chłopcze.-następnie tajemniczo zniknął w odmętach rzeki i wrócił do swej Aldony. 

Wróciliśmy z Luną do Tajnej Siedziby, położyłem worek pod szafą i wygodnie rozłożyłem się w fotelu. Luna postanowiła zrobić mocną herbatę, więc ochoczo zabrałem się do przeszukiwania wszelkich baz danych w poszukiwaniu informacji o zamaskowanej postaci. 

Nagle zakamarkiem oka zauważyłem że worek się poruszył, zaciekawiony skupiłem na nim całą swoją uwagę. Worek znów się poruszył- Luna! Przynieś patelnie bo w worku od Waleńroda jest szczur!- Z zaciekawieniem zbliżyłem się do worka, poczułem silną pokusę otwarcia worka... Nie mogłem się jej oprzeć, pociągnąłem za złoty sznurek, wiązanie puściło i ścianki worka rozchyliły się. Pierwsze co zauważyłem to niezwykle jasne światło, jakbym patrzył w słońce, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do blasku, to ujrzałem zawartość...

- O KURWA!


Co znalazłem w środku? Czy to czajnik? Czy koszyk? A może radioaktywne pierogi? Albo tak właściwie to kim jest ten zamaskowany gość? O co chodzi z mieczem archanioła? To wszystko w kolejnym wpisie! 

Piosenka dnia:

Dobranoc:)

4 komentarze:

  1. Jeeeeej! Jestem zachwycona tym wpisem chociaz pogryzę ciebie przy najbliższej okazji, że rozbudziłeś moja ciekawość i skończyłeś w takim momencie :O Pan Waleńrod -ta nazwa mnie rozbawiła, w dodatku mądrości Machiavelliego -synteza lekcji polskiego w dużo dużo dużo lepszym wydaniu :) Nie moge sie nadziwić tą genialnoscia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, coś Myth nadużywa przekleństw ostatnio. Czekamy no rozwój wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń