sobota, 27 lipca 2013

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 26 lipca 2013



Kto pamiętał o dniu legendarnego wyłączenia nadajników analogowych 23 lipca 2013? Ja nie pamiętałam. Mimochodem zobaczyłam tylko jak jakoś pod wieczór coś na powierzchni Księżyca eksploduje. Zaowocowało to komunikatem wewnętrznym pt. O, księżyc wybuchł i tyle, dalej sobie kleiłam selera z gazety.



Później przyszedł do mnie SMS. Od Zbigniewa.
Wszyscy żyjemy STOP To tylko komuś omsknęło się coś przy czyszczeniu STOP Gesslerowa ugotowana STOP Suflet się udał STOP Olek jednak nie umie grać w brydża



W każdym razie poczekam na pocztówkę - może jej już nie napisze w formie telegramu? A może ktoś inny napisze..?*
Chyba że to Ziemniaczkowy Król usiadł na klawiaturze - zaczynają nawiedzać mnie najciemniejsze myśli...

Super Informatyk ostatnio planował napisać wpis. Gdzie ostatnio jest tu terminem względnym niczym u samego Doctora, bo wypadkowa jego intuicji i humorów TARDIS sprawiają, że nigdy nie wie, w jakim czasie się obudzi. Tutaj analogiczne działanie mają zamiast tego pisanie Arkanoidu (motyw przewodni: jak zrobić, żeby piłka zbijała klocki, a nie paletkę) i Oracle czy jeszcze coś innego, czego nazwy, jako człowiekowi szczęśliwemu, nie udało mi się zapamiętać ;D W każdym razie plany są, moja aprobata jest, nad tłumem fanek się popracuje... Ostatnio nawet miał miejsce pewien zakład, który był pewną tyleż niecną, co nieporadną próbą zmuszenia go do tego, jako że po zakładzie był mi winien dwa cosie (On: A o co się założymy? Ja: O COŚ!), a cosie, jak wiadomo, opłacalnie byłoby mu wymienić na wpis, który, jak każdy wie, wart jest półtora cosia. Co prawda efektowniej byłoby poprosić zażądać od niego dwóch wpisów po wygraniu trzech zakładów z rzędu, ale niestety i on jeden wygrał i jednego cosia mu trzeba było oddać. Ale z drugiej strony - może wtedy już byłoby mi lepiej wymienić sobie trzy cosie na jedno cokolwiek i wpłacić na jakiś Skok Stevcyka? Po trzech latach przy banalnym oprocentowaniu uzbierałyby mi się z tego dwa cokolwiek, jeden coś, 3/4 wihajstra i osiemnaście okruszków, a to już by było coś...

W każdym razie... Jak tak się zaczęłam produkować nad tym, że mógłby mi te dwa cosie jakoś inaczej spłacić (tylko bez kontekstów!), to w końcu przyznał się, że oprócz rzeczy codziennych i wyżej wymienionych zajął się ostatnio wypasem świń. No! Z tym, że w jego królestwie to z tymi świniami na serio jest wypas! Otóż - wiecie, jak w minecraftowym sześciennym świecie osiągnąć maksymalną prędkość wagonika kolejowego? Prosto i logicznie - umieścić w nim świnię z siodłem**!


stąd
Oświniony wagonik.

Nie do końca poznana siła sprawi, że prosty pojazd zmieni się w torpedę! Tylko że, ponieważ w pakiecie nie ma panelu sterowania ani hamulców, początkowo mój zaprzyjaźniony Rycerz Pętli miał problemy ze sterowaniem. Tak więc po prostu wyskoczył bez kłopotania się powyższymi w okolicach Magicznej Góry. I ze zdziwieniem zauważył, że świni nie przeszkadza to oddalać się dalej ruchem jednostajnym średnio przyspieszonym. Co ciekawe - świnia okazała się potem być tym faktem równie wstrząśnięta, ale o tym za chwilę. Najpierw trzeba było do tej świni jakoś się dostać, a że pojechała daleko, a wokół nie było żadnej świty gotowej ponieść naszego królewicza, trzeba było iść z kapcia od Brzegu Śródziemnomorskiego do Wyspy Kałamarnic.


stąd
Kapeć.

Iść a później płynąć, bo po drodze linia kolejowa schodziła na dno morza, no więc na sucho na tę wyspę nie można się było przedostać. No, do czasu - kiedy już Super Informatykowi znudziło się płynięcie wpław, zbudował sobie na miejscu tratwę (jak wiadomo, każdy minecraftowiec jest w stanie wcisnąć do kieszeni około 23 tysiące ton gruzu, więc i miejsce dla paru belek się znalazło). Świnia czekała grzecznie w punkcie zakończenia linii i, jak już wspomniałam, była zaskoczona. Kolega miał zamiar ją udusić, ale pewnie do zmiany decyzji przekonało go to, że ani już by sobie nie pojeździł, ani świni nie pomogłoby to w zmianie nastroju. Koniec końców wsiadł, znów odpalił świnię i... z ekscytacji drugą jazdą próbną zapomniał o pobliskim tunelu niedostosowanym do jego wzrostu. Nie, tunel nie był za wysoki. Jak to mówi sam zainteresowany (kolega, nie tunel): jazda z głową w skale jest niezdrowa, więc skończyło się to natychmiastowym przerzuceniem go (kolegi, nie tunelu!) do miejsca startowego, czyli do łóżka Monici Bellucci do domku na Zbożowej Górze w Wilczych Górach. Ale Super Informatyk się nie poddawał - zrobił od początku jeszcze jeden wagonik, złapał jeszcze jedną świnię, dorwał jeszcze jedno siodło, wsiadł i... I wtedy zderzył się z tamtą świnią, która akurat wracała z wycieczki pod tunelem, a która znowusz nie zdawała sobie sprawy z nagłego zniknięcia towarzystwa***.

Nie, to wcale nie jest skomplikowane. Skomplikowane to było, jak ktoś zaskoczył mnie ostatnio prośbą przysłania jednego zdjęcia w edytowalnej postaci pliku Corela, kiedy akurat byłam w innym miejscu, niż komputer z tym plikiem. Czy mogłabym - pyta - poprosić kogoś z rodziny o przesłanie tego pliku? Pomyślmy... Czy moi rodzice byliby w stanie odpalić przeglądarkę? Ni-eee... Ale siostra by była. Ale, ale - czy byłaby w stanie otworzyć plik i zamienić wszystkie wyrazy na krzywe (bo przecież każdy ma inną czcionkę)? Dodajmy, że tu nie wystarczy kliknąć na plik, żeby się otworzył, bo Corel jest wersji przenośnej (hmm, crakerzy chyba inaczej nie potrafią XD) i trzeba zrobić odwrotnie - najpierw uruchomić, potem z niego otworzyć. Tylko że musiałaby jeszcze go znaleźć - bo w Moich programach go nie ma (ani w waszych - sprawdźcie!). No i nie mogłaby uruchomić go normalnie, kliknięciem, tylko prawym, Uruchom jako..., odptaszkować Chroń mój komputer plaplapla i dopiero OK, bo inaczej się nie uruchomi. No więc - uruchamia się, wybiera Otwórz..., klika po kolei na grupki tekstu... No tak, to też nie jest proste, przynajmniej mi się nie zawsze udaje za pierwszym razem. Ale w razie czego zawsze można sprawdzić, czy się udało skonwertować wszystkie - Plik > Document properties...
A na końcu i tak sobie przypomniałam, że przecież jedyny Internet mam ze sobą w torebce, pod postacią telefonu.

O czym to ja..? Teraz się w sumie zastanawiam, co jedna historia ma z drugą w ogóle do rzeczy. Poza tym oczywiście, że gdybym faktycznie kazała jej to robić, musiałabym być naprawdę wielką świnią (bez siodła).


I Jeszcze Was pomęczę cytatem dnia/tygodnia/miesiąca:
krowing na trawingu
(Jako komentarz do innego rodzaju wypasu.)

Do teraz się z tego brechtam. Podobnie jak z tego:


A to jest genialne! Nie wiem właściwie, dlaczego, ale uważam, że jest - tak nietypowe podejście (i do tego takie na luzie, udane) do takiej piosenki musi być nagrodzone właśnie takim słowem. O. I, jak rzadko w disco polo, miło się tu na panów patrzy...
Ciekawe swoją drogą, co Piotr Szczepanik by o tym powiedział...



____________________
*Aaaaale jednak wolałabym, żeby napisał Zbigniew - tak się jakoś złożyło, że on jako jedyny sprawia na mnie wrażenie, że naprawdę pochodzi z Ziemi, choć jak widać, być może to nie wystarczy, żeby zrozumieć przekaz.
**Jak na dociekliwą superbohaterkę przystało, zapytałam też, dlaczego z siodłem - bez siodła się nie da? Da się, ale wtedy świnia (a więc i wagonik) będzie niezasiadywalna i odjedzie solo, a tymczasem, jak tłumaczył mój specjalista, niezupełnie o to nam chodziło.
***Tym razem przeżył, w przeciwieństwie do świni. (No dobra, z własnej woli by nie zginęła, musiał jej w tym pomóc.)

I do zapamiętania - ten niesamowity arkanoid dla geniuszy: Boomerang Breaker ;)

6 komentarzy:

  1. Kiedy piszesz o świniach, to przypomina mi się nieistniejące już pismo o grach komputerowych, gdzie legendarny redaktor Alex w każdym numerze nawiązywał jakoś do latających wieprzków w swych minifelietonach z cyklu "Na celowniku Alexa". Ech, nostalgia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdym numerze? Do wieprzków? LoL, chciałabym to zobaczyć :D

      Usuń
    2. Wygrzebałem z pudła egzemplarz wspomnianego czasopisma, więc mogę zacytować fragment: "Pierwsze dwie (gry) fatalne, ostatnia najwyżej przeciętna. Podziwiam determinację (...) w próbach przełamania tej złej passy, ale przestałem wierzyć, że to się uda. Sorry, ten wieprz już nie odleci" - i podobne nawiązania do tych uroczych stworzeń były w każdym numerze aż do odejścia pana Alexa.

      Usuń
  2. Hm, zakładanie się o cosie. A robisz tak, że jak powiesz z kimś na raz to samo, to kto pierwszy zauważy dostaje soczek? xD Mam mnóstwo soczków... w teorii. W praktyce tylko jeden dostałam. :(
    krownig... boję się krów. Troszeczkę... xD Osoba mieszkająca na wsi nie powinna. :$

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakłady z cosiami w roli głównej zaczynają się niepozornie - mówisz: "Stawiam, że coś tam coś tam", a wtedy twój nic nie podejrzewający kolega pyta: "A co stawiasz?" I ty wtedy odpowiadasz: "COŚ". I on już wtedy nie ma szans. Trzeba tylko wypowiedzieć nazwę waluty dużymi literami. Soczek jest fajny, ale tu zdecydowanie nie ma wątpliwości, kto co stawia :]

      Nie masz co się bać krowingu. Jest uprawiany tylko przez polskie krowy i to w dodatku tylko na trawingu.

      Usuń
    2. Spokojnie, często przemierzając okoliczne wsie spotykam krowingi na trawingach. :)

      Usuń