niedziela, 10 lutego 2013

Sektencja, Dziennik Superdetektywa, 10 II 2013, Niedziela

Co ja piszę?


Witajcie!
   Cóż, pogoda jest okropna. jednak to nie przeszkadzało mnie oraz Rani [już udobruchanej!] wybrać się na zakupy! No, co innego kobiety mogą robić? Dobra, dobra, wiecie, że nienawidzę zakupów. Rani mnie wyciągnęła i tak się pogodziłyśmy. Właściwie, to troszkę w innych okolicznościach. Zaraz się dowiecie, o co chodzi, lecz powiem wam w sekrecie, że nie będzie to miłe. Chyba, że ktoś nas nie lubi. Tak, to zawsze rozwiązanie. Dobra, nieważne.
    Cóż, Rani oczywiście jest wredna [Zgadnijcie, proszę, kto ją tego nauczył? Na własną zgubę...] i wybrała taki supermarket, którego nie lubię. No i masz! Musiałam słuchać popularnej muzyki wydobywającej się z głośników... Oraz kupić Rani jakieś kolczyki na przeprosiny [Tak, smoki noszą kolczyki. Nie powinno was już nic dziwić!] oraz kawę. Jak można pić kawę?! Toż to niedobre! Niestety, w taką zimę wyciągnęła mnie jeszcze do parku, który jest w najbliższym mieście. Musiałyśmy mijać moją szkołę! Brr, okropne przeżycie! Zwłaszcza, że jeszcze niektórzy mieli lekcje...

  W parku natomiast, rozgrywała się wielka bitwa na śnieżki! Bitwa toczyła pomiędzy dwoma ugrupowaniami, które się naprawdę nienawidzą. Pierwsze to typowi blokowcy, czyli grupa wielkich, przerażających facetów, którzy nie noszą kurtek. Nawet w zimie! No jak tak można?! Toż to się pochorują! Druga grupa to przedszkolaki. Kończą one szybko lekcje, a potem nie mają co robić, no i się zaczyna...
- A ten pan nie chodzi do szkoły!
- Nie chodzę do szkoły, bo już ją skończyłem! Miałem dobrą średnią!
- A ja nie mam średniej, ja mam autka!
- Też kiedyś miałem autko!
- I co się z nim stało?!
- Zgubiłem... - W tym momencie nasz osiłek się rozpłakał. Musiałyśmy wkroczyć do akcji, jednocześnie uważając na przelatujące dookoła śnieżki.
- Co tu się wyprawia? Dlaczego stosujecie przemoc fizyczną? - Wrzasnęłam na blokowców. - Dlaczego stosujecie przemoc psychiczną? - Wrzasnęłam na dzieci. Właściwie, nazwanie przedszkolaków 'dziećmi' jest niewłaściwe, ponieważ i jedna, i druga grupa to dzieci. Duże i małe, jednakowoż dzieci.
- Eee... No bo my...
- No ten... Tego...
- Eh! Z wami zawsze są kłopoty! Marsz do domów!
- Ale...
- Żadnych ale! Do domu! Na obiad! I to migiem! - Nie musiałam trzeci raz powtarzać. Ale chyba bardziej uciekli na widok Rani, która przez całą rozmowę przyglądała się tylko, a na koniec wzbiła się w powietrze i łypnęła na nich okiem. Oj tak, ona potrafi być przerażająca. No i jest już starsza [Nie mówcie jej, że to napisałam!], więc tak jej wzrost jest większy. I masa ciała. [Szaaa!]
   Po tej akcji pospacerowałyśmy jeszcze trochę, lecz zaczęło się ściemniać i wypadałoby wracać do domu. Rani nie lubi aż tak latać po nocy. Jednak, żeby wylecieć z miasta musiałyśmy znaleźć dobre miejsce do odlotu. Wiecie, gdy smok macha skrzydłami, to jednak jest spory wiatr. Czyli musiałyśmy iść na dworzec. Droga do niego prowadziła przez wiele ulic i zakamarków. Wiecie, tak jest szybciej. Szłyśmy, i szłyśmy, lecz po chwili zorientowałam się, że coś jest nie tak.
   Rani zaczęła się dziwnie zachowywać. Była... przestraszona? Po chwili usłyszałam trzask. Przechodziłyśmy obok podejrzanego stosu palet, który się... zawalił! Prosto na Rani  i mnie! Zwaliło nas z nóg! Tzn, mnie z nóg. Rani z łap. Naprawdę porządnie oberwała. Ja kompletnie nie wiedziałam, co się dookoła dzieje. Będąc jeszcze w szoku, udało mi się podnieść. Na końcu uliczki zobaczyłam postać w płaszczu. Prawie znikała w mroku. Zmrużyłam oczy masując głowę i próbowałam coś jeszcze w tych ciemnościach zobaczyć. Osoba odwróciła się. Skierowała na mnie swe świecące, seledynowe oczy. Spojrzałam w nie i... nie zobaczyłam nic więcej poza tym zagadkowym światłem. Patrzyłam, patrzyłam, zagłębiałam się w nie i... zemdlałam.

 
   Obudziłam się w szpitalu. Pomasowałam głowę.
- Co się stało? Co się dzieje? Seledynowy...
- Już dobrze, miałyście wypadek. Ty i Rani - powiedziała pani pielęgniarka. Po chwili odeszła, a ja poczułam coś, hm... Coś dziwnego.
   Zemsta? Obce mi uczucie. Zaczęło we mnie narastać. Moje serce stało się ciemne. Podeszłam do okna. Jak na przekór mym uczuciom świeciło słońce. Pomimo tego ogarnął mnie chłód.
        
   Upiornej nocy!

5 komentarzy:

  1. WoW, powiało grozą O.o I to nie tylko, kiedy wspomniałaś o tych zakupach i dzieciach rzucających w dresy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale oj tam, będzie dobrze. ;) Widziałaś kiedyś, żeby dres się popłakał? xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dotąd nie sądziłam, że oni w ogóle mają taką opcję!

      Dobra, dorzucam do listy swoich obowiązków i powołań obronę dresów przed dziećmi.

      Usuń
    2. o przepraszam ! a mój brat ? on jest dresem i ciągle płacze !!!

      Usuń
    3. No, bo go bijesz! :D Ale dobra, może on ma skłonności do bycia emu.

      Usuń