poniedziałek, 6 lutego 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 6 lutego 2012



Miałam poopowiadać, jak w ostatnią środę, tj. 1 lutego, wzięłam się za zabawę z formatowaniem blogu. O tym, jak wymyśliłam sobie złożoną strukturę trójdzielną strony (header, wpisy + menu) i o tym, jak na drodze do pełnej harmonii i szczęścia stanęły mi fochy jakiegoś nawiedzonego div'a, a właściwie div'ów. O tym, jak od 23 bodajże do 4 rano nie mogłam się nadziwić, czemuż to, ah czemuż wystarczy w opcjach style zmienić ramkę w "ułamkowy" float, aby div container zwijał się przed nimi zamiast je zawrzeć i robił mi wstyd między ludźmi. O tym, że robiłam nie jedno, żeby jakoś to się zaczęło zachowywać (jeszcze więcej div'ów, tabelka...). I o tym wreszcie, że następnego dnia Super Informatyk oświecił mnie, że to normalne (no dobra: typowe XD), kiedy nie podsumujemy użycia float'ów poleceniem <div style="clear: both">...
Miałam poopowiadać, ale ostatecznie stwierdziłam, że to jednak zbyt nudne, niszowe i (jak być może powiedziałaby Kitina) lamerskie (cokolwiek to słowo naprawdę znaczy).
Dodam tylko, że to, za co z tak wielkim zaparciem wzięłam się wczoraj, skończyło się jednak rzeczywiście na opcji czyszczącej. Miało być A macie teraz za swoje! i tabelki, ale jak zobaczyłam różnicę, to...

Dobra, kończymy temat. Nie ważne.

Program pierwszy telewizji polskiej dzisiaj mnie zaskoczył! Był teatr! Naprawdę! O tytule Komedia romantyczna. Gorzej, że na tym zaskoczenia się nie skończyły, bo jego poziom istotnie odbiegał od wspominanych przeze mnie niegdyś poprzedników.

Odbieganie poziomu polegało na tym, że wartość logiki przypominała sinusoidę (zmienną w czasie t) - bywało, że cieszyło to, co mówili i robili aktorzy, chciało się podążać za tym, co się aktualnie działo i dowiadywać o tym, co będzie za chwilę, bywały pomysły i dialogi, że nawet pozwolę sobie ich aproksymację przytoczyć:

Dialog głównego bohatera z osobą trzecią, która nie ma pojęcia, że dziesięć minut temu odbyła się skomplikowana lekcja wychowania do życia w rodzinie:

- Bo ty wiesz... jakby... nie masz skarpetki jednej. Prawej konkretnie...
- A, tak. Bo to świadoma akcja jest.
- Akcja?
- Tak. Astymetria. Symetria jest dla naiwnych. Symetria, geometria, matematyka, ten cały czwarty... wymiar... Rezygnuję z tego.
- A, rozumiem. Odcinasz się. - Podziw. - Ostro...


I krótkie oznajmienie:

- Ty to napisałeś? - Z zachwytem zauroczenia. - Słuchaj... Ty jesteś zupełnie nienormalny.


Ale bywały też cykliczne przypadki kompletnego włażenia pod zero, jak przykładowo te ostatnie sceny z oświadczynami, że siedzi sobie kilka osób przy stole i mamrocze, jedna na niego wskakuje, też się oświadcza... Po chwili nie chce się wtedy ani słyszeć, ani widzieć, tylko czeka się aż minie to niezbędne ½ π czasu i akcja znów zacznie jakoś wyglądać.
Generalnie więc wszystkiego było za mało/trochę nie celnie - poczucie humoru niekiedy bystre i absurdalne, a niekiedy jedynie chaotyczne próby takowego. Niekiedy naprawdę mamy wyśmiewanie niewiary, wstrętu i ślepoty na to, co miało się kochać i propagować, a niekiedy wszystko dzieje się tak sobie i w najlepszym przypadku domyślamy się, że ta sytuacja by była dobra do tego typu zabiegu. Bo ja nie mam wątpliwości - miało być o tym, że człowiek, który tworzy scenariusze do komedii romantycznych i śpiewa piosenki, że Na smutki i na złe dni miłość pomoże ci, nawet słabo kryje się z tym, że traktuje je tylko jako tani kicz dla mas. Że miłość to dla niego tylko slogany, którymi sam gardzi, bo jego samego spotkało rozstanie. Że już nie rozróżnia kiczu od prawdy. Że... No właśnie - wszystko co mogłabym powiedzieć dalej byłoby już tym, co mógłby przynieść ten temat, a nie to, co faktycznie zobaczyłam w filmie. Czy raczej: poczułam. Bo poczułam wyjątkowo mało.
Tak więc strzeżcie się napisu Premiera przy teatrach. Ja będę.

A teraz: kot, którego znalazła dzisiaj przypadkiem moja siostra (nie, ona nie jest superbohaterką) i który najwyraźniej należał do piątego Doctora :)



Nic innego nie przychodziło mi do głowy niż:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz