niedziela, 2 grudnia 2012

Death Bride, Cyrograf Zemsty 2 XII 2012

Kim jestem?

Łupnięcie drzwi o ścianę.

Wielkie dłonie, chwytające mnie pod pachy. Brutalnie.

Krzyki. Stłumione.

Niezrozumiałe słowa.

Szum w głowie... 

Widziałam Samanthę, szarpiącą się, plującą przekleństwami. Słyszałam śmiech, choć nie umiałam dojść jego źródła...

Stracą mnie. Zabiją, choć nawet nie wiem za co. W miejscu, którego nie znam. W którym nigdy nie byłam. Z którym nic mnie nie łączy. I nic nie to nie obchodziło.

Z Samanthy płynęła siła, którą ja rozumiałam... Choć była jakby odległa. Zdawało się, że wiem, kim jest ona.

Lecz kim jestem ja?

Stałam już na szafocie, związana. Tylko kiedy ja się tu zjawiłam? Samantha obok mnie, wciąż się rzucała. Tryskała gniewem, chciała wszystkich pozabijać. Czułam to.

Lecz nie ma gniewu, jest spokój.

Zaprowadzili moją towarzyszkę pod stryczek. Nic nie czułam. Patrzyłam, jak obwiązują sznur wokół jej szyi, jak ona uśmiecha się zjadliwie...

Słońce tak pięknie zalewało polanę! Delikatny wiatr szumiał w liściach ukwieconych drzew, światło muskało brązowe deski szafotu, powiew tańczył wśród falujących traw... Strumień śpiewał swoją nową piosenkę, tańcząc pośród gładkich kamieni... Śpiewał pieśń zwycięstwa, pieśń radości... Śpiewał, pośród ryku tłumu... Szeptał...

Kocham tę pieśń.

"To piękny dzień, dzień zwycięstwa, bądź dzielna, dzielna, bo ty walczysz, ty chronisz, ty, zrodzona z wody, w wodzie znajdź wytchnienie, ty myślisz, ty czekasz, ty z wody pochodzisz, w dzień zwycięstwa wrócisz, wrócisz do domu..."

Szafot wybuchł. Patrzyłam z przerażeniem, jak Samanta płonie, śmiejąc się jak... Jak czarownica. Płomienie zżerały Cladesjan. I mnie.

- Spadamy stąd, twój bohater nie przyszedł - rzuciła i złapała mnie za nadgarstek.

Wciąż otumaniona, pędziłam za nią, goniona przez wściekły tłum. Nigdy jeszcze nie gonił mnie wściekły tłum.

- On przyleci, Sam! - krzyknęłam, dysząc. - Może coś go spotkało po drodze?!

- Nikogo to nie obchodzi, biegnij - warknęła.

Pędziłyśmy co sił, przez zalane przez słońce polany...

Nagle zatrzymała się gwałtownie. Zdumiałam się - stałyśmy przed rzeką, która musiała płynąć przez miasto. Zobaczyłam przerażenie w żółto-czerwonych oczach Samanthy. Gdy ogień na jej głowie przygasł, zorientowałam się, że przez cały ten czas zamiast włosów miała płomienie. 

Samantha nie płakała. Ona gasła.

- Zabiją mnie - jęknęła. Przygryzła wargi, patrząc na wodę. Pędziłyśmy szybko, lecz tłum się zbliżał.

Nie myślałam wiele, popchnęłam ją do wody i skoczyłam zaraz za nią.

Tak oto spełniłam największe marzenie w moim życiu. Płynęłam. 

To, co poczułam, słysząc pieszczącą moje uszy pieśń, nie jest do opisania.

Pierwszy raz w życiu byłam naprawdę szczęśliwa. Czego nie można powiedzieć o Sam.

1 komentarz: