- Jestem... - szepnął metalicznym głosem. Jakże zimnym, jakże bez cienia dobroci... Nie miałam znowu siły mówić. Chciało mi się wymiotować od tego smrodu. On nie przybył tu przypadkiem. Byłam tego absolutnie pewna.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Był tuż przy mnie. Jego oczy zionęły czerwienią, a raczej to, co z tych oczu zostało. To był mój drogi przyjaciel...
- Wzywałaś mnie Eli - parsknął mi prosto do ucha swoim strasznym śmiechem przypominającym szczekanie wściekłego psa. - Czas zapłacić.
Krew w żyłach momentalnie zastygła przypominając lód raniący żyły, lecz serce waliło jak oszalałe. Nie mogłam zebrać myśli. Całkowicie mnie kontrolował, a ja nie mogłam nic zrobić by zapobiec bliskości tego stwora.
- Kim on jest? - zapytał niczego nieświadomy Robert. - I dlaczego nie mówi normalnym językiem?
Rozumiałam jego zainteresowanie, więc postanowiłam, że mu odpowiem.
- On sam nie chce byś go rozumiał - szepnęłam na wydechu. Chłopak chyba zauważył mój strach i zaczął kręcić się niespokojnie na kanapie.
Nic nie mógł wiedzieć. Nie mógł przewidzieć, że piekielna bestia zaraz do niego podejdzie i jak zręczny kosiarz zabierze to co najcenniejsze.
- Zostaw go... - mruknęłam ledwo zrozumiale. Ciężko mi było klecić słowa. Byłam bliska spotkania z miękkim dywanikiem. Po raz drugi. Czułam, że nic nie jest w stanie mi pomóc, a jednak musiałam coś wymyślić.
- Zemsta się dokona Elizabeth... - powiedział wściekle. - A wtedy... Wtedy moja kochana siostra zwycięży.
Co??? On... Kto to może być? Jaka siostra? Przecież Samuel nie ma siostry.
- Kim ty do cholery jesteś?! - tym razem już krzyknęłam z pełną mocą. Wolałam stracić życie by ratować siebie i brata niż powoli więdnąć.
Stanęłam tak twardo na ziemi jak tylko mi siły pozwalały, a potem złapałam za czarną smugę przypalonej szaty, ciągnąc ją mocno w dół. Postać próbowała wyrwać mi ją z ręki i chwyciła mnie za nadgarstki swymi bladymi dłońmi. Były na nich blizny po oparzeniach. Jakby ktoś przypalał je żywym ogniem piekieł. Zapach siarki nadal był straszny, a gdy byłam jeszcze bliżej zaczęłam oddychać tylko nią. Słabłam coraz bardziej, a on pochylając swoją bladą twarz chłonął moją energię.
Znałam tą twarz tak dobrze, ale w niej już nie było nic ludzkiego. Była tylko dzikość, gniew, nienawiść... Wszystkie negatywne uczucia. I to względem mnie.
Ta strzała - zdumiało mnie - Ona nadal tam jest. Popatrzyłam w dwa straszne węgle i postanowiłam zaryzykować.
- Samuel... Czy... Czy mogę wyjąć tą strzałę?
Jego gniew spotężniał. Wyrwał mi najpierw pelerynę z rąk, a potem złapał i z całej siły cisnął mną o podłogę.
Uderzenie było tak silne, że zostałam w stanie lekkiego zamroczenia. No i potwornego bólu głowy.
- Nie... - wychrypiałam.- Samuel... Nie on... Zostaw go.
Na próżno było mu to mówić. szedł już w stronę chłopca. czarnowłosy nie myślał. Zapach siarki odurzył go zupełnie. Był pod władzą demona.
Zegarek. Moja myśl pobiegła ku zwykłemu przedmiotowi. Szukałam go po wszystkich kieszeniach mojego stroju, ale po nim nie było ani śladu. Zabrali... Nie było ratunku dla Roberta. Dla mnie też nie...
Stał tuż nad nim i już zbliżał rękę do jego gardła...
- Nie! - Krzyknęłam.
Wszystko stanęło. Czas się zatrzymał.
No i czego ten koleś taki wiecznie wściekły. Dałby sobie tę strzałę wyjąć, a nie tylko złość i złość. ;/
OdpowiedzUsuń