wtorek, 9 października 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 9 października 2012



Sektencja pisze po przedwczorajszym w komentarzu, że kompletnie nie wie, co się dzieje. Luzik - jak mówiłam, nie była to relacja na bieżąco, a jednak sama też nie zdążyłam ogarnąć, co się tam tak właściwie działo i jak to rozumieć, na szczęście zdążyłam się jakoś pozbierać, ogarnąć i przestać obwiniać się za to, że dirkowych książek jest, ile jest. Jak to powiedział pewien filozof - to wina Amelii. I samego zainteresowanego z całą pewnością też!

Anyway. Ponieważ 1TVP wyemitowało wczoraj coś lepszego niż sprzeddwutygodniowe* Trzy siostry (które może i były dobre, jeśli ktoś był zorientowany w czasach, kiedy Moskwa była stolicą życia towarzyskiego i tzw. inteligencji) restartując się powoli z wakacyjnego zastania, pomyślałam, że zasłużyli sobie, żeby ich nagrodzić poświęcenien uwagi w moich różowych wpisach (ja wiem, ja wiem - oni tu myszkują co wtorek, tylko im się komentarza zostawić nie chce).
Było to coś lepszego od tamtego zalewu wyrafinowanej nijakości i to sporo, bo w sytuacji takiej, że aby do tego dzieła przystąpić odrywam się niechętnie od Internetu i jeszcze zasiadam z głową podpartą na ręce, która jest do tego pełna (głowa nie ręka) doczytanego właśnie dirkowego Długiego mrocznego podwieczorka dusz ( :] ), to sama musiałam przyznać, że dla każdej sztuki jest to poziom hard.
A jednak! A jednak, kiedy pośród ostentacyjnie teatralnej imitacji lasu niczym z Domisiów pojawia się przystojniak w zielonej czapeczce, który ni stąd ni zowąd swoim niewinnym patyczkiem sprawia, że nieruchomieje gość, który zaplanował sobie trzasnąć go w tę uroczą łepetynę maczugą (też akcent bardzo mile widziany), a potem jeszcze wyczarowuje sobie pieczonego kurczaka ([img]http://emots.yetihehe.com/1/mniam.gif[/img]), z miejsca postawiłam oczy i uszy na baczność. Jak sobie zaraz przypomniałam, patyczek wcale nie był niewinny, ba! był dosłownym narzędziem Szatana, wszak tytuł dzieło nosiło Igraszki z diabłem, bo było ekranizacją wizji literackiej niejakiego Jana Drdy. I to w dodatku na igraszkach z jednym diabłem, ów w zielonej czapeczce, się nie skończyło - potem do akcji weszły (no, może raczej wtoczyły się) dwa rogate zarośnięte i cudnie bełkoczące obiboki, a do tego jeszcze sam Doktor Solfernus sprawiający wrażenie jakiejś sklaunowanej wersji Drakuli. Do tego dwie panny spragnione ideałów, paru dobrodusznych prostaczków oraz nadęty pustelnik, aniołek i jedziemy...
Dziewczęta, wokół których kręcił się opis gazetowy dość szybko usunęły się na dalszy plan, żeby rolę główną mógł przejąć niepozorny początkowo Marcin Kabat, który robi tutaj wszystko począwszy od rozkazywania aniołkowi przez granie w karty z większością powyższych belzebubów po łażenie go piekła i machanie maczugą przed nosem antychrystowi przewodniczącemu (z którego swoją drogą też był niezły obiekt, skoro za swoją główną powinność uważał boczenie się na muchy).
Boziu, gdyby choć jeden odcinek Doctora Who na dwadzieścia był taki jak ten! Potencjał każdej postaci wykorzystany na maksa, mamy i chichranie się z nich i, pomimo przerysowania, refleksyjne sprzeczności, a w końcówce, pomimo jawnej błazenady, satyrę na Kościół (przede wszystkim na to, w jaki sposób punktuje grzesznych i bezgrzesznych). Dwa piekielne pijaki (z których jeden chyba się jąkął, choć problemy z ogarniętą pronancją, jak i zresztą wieloma innymi zdobyczami kultury, miały zdecydowanie oba) kochające grę w Maciosz... Maniusz... Ma... W taką tamtejszą odmianę "tysiąca" załatwiły mnie na szaro, podobnie jak Lucjuszek, który co rusz po nich jeździł jako absolwent piekielnej akademii, a zresztą nie tylko po nich...
No a jeszcze dzięki Kociniakowi i Kondratowi ludki magnetyzują tak, że nie można oczu oderwać! Kondrat, eh, Kondrat - ja nie poznałam gościa! Zastanawiałam się nieregularnie do samego końca, kto to taki, ten uroczy diabełek, a dopiero kiedy mama mi zasugerowała, że film niedzisiejszy, to skojarzyłam głos! Ano, niedzisiejszy, bo z 1979. I jak zwykle zagrany lepiej niż multum dzisiejszych sztuk.

Dobra, zwijam się czym prędzej do akcji, bo lada chwila http://natemat.pl/34591,dzis-skok-ze-spadochronem-z-kosmosu-a-my-przypominamy-inne-rekordy-guinessatamten Austriak będzie skakał na spadochronie z kosmosu. No właśnie, brzmi to jak brzmi - na spadochronie z kosmosu. Jeśli dobrze zgaduję, że jest to jedynie spadochron, a kombinezon nie posiada funkcjonalności tego, w którym leciał Jedenasty w Doctor, wdowa i stara szafa, tak więc wysoce wymagane będzie, żeby po drodze złapał go jakiś bohater.
Eh, ludzie miewają takie wzniosłe marzenia: wyleczyć się z raka, spłacić kredyty, które nabrali sobie na głowę, znaleźć męża (patrz: powyższa sztuka), wywalić Pondów z ulubionego serialu... A tutaj gość ma wszystko i co? Co prawda, ja rozumiem, że 42 lata to idealnym moment na samobójstwo, no ale...




____________________
*Mówię o dwóch tygodniach, bo tydzień temu to w ogóle nic nie było; nie pamiętam, ale chyba jakiś konkurs wiedzy o czymś tam czy jeszcze coś bardziej wyrafinowanego...

4 komentarze:

  1. O, mówili mi w klasie o tym gościu. [Umrze, mueheheheheheehehe!]
    A swoją drogą, wiesz, że przeczytałam 'Dobrego Omena'? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie, bo zrezygnował i jednak nie zginął :r
      Rozczarował wszystkich.

      Usuń
    2. Buuu. Szkoda. Chciałam się pośmiać dla odmiany z czyjegoś nieszczęścia. ;)

      Usuń
    3. Pośmiejesz się - podobno skacze w niedzielę (dzisiaj już XD)

      Usuń