Hej!
I tak oto już prawie miesiąc nie pisałam na blogu! Bardzo was za to przepraszam, ale cóż, działo się i się zdziałało. Ale od początku, a mianowicie od czwartku 28 czerwca.
W czwartek miał być komers. I był. I było bardzo nudno. Muzyka była okropna, ale co ja poradzę. Zdążyłam za to zjeść kilka kawałków pizzy, czipsy i to, co się dało. Urwałyśmy się z dziewczynami godzinę wcześniej i dobrze zrobiłyśmy, bo jeszcze chwila, a szpital psychiatryczny otworzyłby dla nas drzwi. A jak wróciłam do domu, to stał się cud [nocny dyżur mamy w szpitalu xD] i siedziałam sobie na komputerze do ok. 22:30, a potem jeszcze przez godzinę słuchałam muzyki, bo przecież uszy trzeba było uleczyć po kilkugodzinnym katowaniu w szkole.
Następnego dnia było oczywiście zakończenie roku szkolnego. Rano wstałam z wielkim szokiem - już koniec gimnazjum! I nawet szybko jak na mnie się obudziłam. Musiałam pokonać też szpilki - tzn. przejść się na nich do przystanku. A potem spod szkoły powędrować na nich do kościoła. W kościele był pajączek, fajny nawet. A potem z powrotem do szkoły. I znowy na szpilkach. I potem nasz cudowny występ, pożegnanie ze wszystkimi, itd. Nawet uszło i było śmiesznie. Potem pożegnanie urządzone przez drugie klasy. Zrobili krótkie i głupie, czyli mogliśmy się śmiać. xD
A potem wracamy z powrotem i nadal stoimy przed wszystkimi, bo pani dyrektor musiała rozdać nagrody i takie głupoty czytać. Pierwszymi głupotami okazały się średnie ocen. Moja klasa i druga klasa trzecia okazały się mieć najlepsze - prawie cztery zero. Następnie wyniki egzaminów. Pani wyczytała sześć osób, które napisały najlepiej, i - UWAGA!!! - byłam trzecia! Do teraz jestem w lekkim szoku. Potem panie mówiły mi, że minę przy wyczytywaniu miałam świetną. :) Możemy przejść do świadectw. Za jakże cudny pasek z tróją na świadectwie z języka szatana, względnie nazywanego niemieckim, dostałam kolejną [trzecią] część Pieśni lodu i ognia - Nawałnicę mieczy, jej część pierwszą - Stal i śnieg. To był mój pierwszy pasek na świadectwie w życiu i już ostatni :D. Potem pani przeczytała wyniki konkursu astronomicznego i jako, że zajęłam pierwsze miejsce [po co bym o nim tutaj pisała jak nie po to, żeby się pochwalić! :)] i dostałam książkę Zagadki fizyczne. Ujdzie, choć większość ich zagadek dla mnie już od dawna zagadkami nie jest. Ale pośmiać się można zawsze. :) A potem byłam po kopie świadectwa i po wyniki i ich kopie. A potem pojechałam złożyć to cholerstwo do szkoły. A tam zaczął się koszmar.
Najpierw byłyśmy w szkole mojej siostry. Potem u jej przyjaciółki. I wszystko to trwało ok. 10 - 15 minut razem. A gdy ja już sama [nie żebym im towarzyszyła przy składaniu, ale owszem, towarzyszyłam!] poszłam złożyć to wszystko, przeżyłam szok. Kolejka ciągnęła się do schodów. Na szczęście nie moja [podzielili nas do trzech sal alfabetycznie - do jednej od A-J, do drugiej K-O, do trzeciej od P-Ż- byłam w tej ostatniej], choć moja była najdłuższa. Przez pierwszą godzinę czekania siedziałam, a przez drugą stałam. Od tego czasu nienawidzę szpilek. I oczywiście podsłuchiwałam wszystkich dookoła, bo przecież wszyscy się znali, tylko ja taka obca i na dodatek sama przyszłam. Jakiś koleś chwalił się, ze ma 16 szóstek! Pomyślałam o moim świadectwie, tak, z paskiem, ale i z tróją i już nawet przestałam myśleć o tym, żeby się dołączyć do czyjejś rozmowy. I tak sobie siedzę, aż nagle szok - zobaczyłam moją przyjaciółkę. Porozmawiałyśmy chwilę, ale potem wróciła do swojej mamy, no i do swojej kolejki. Zdążyła też wytłumaczyć tacie przyjaciółki mojej siostry, czemu tak długo mnie nie ma, bo przecież siedzę tam juz godzinę. A potem ktoś powiedział:
- Chodź do przodu, podejdziemy pod drzwi i wryjemy się komuś!
I wszyscy jak na wezwanie - ja też - runęli w stronę drzwi. Od tego czasu wszyscy w mojej kolejce stali. Potem zrobiło mi się słabo, ale jakoś wytrzymałam do końca, choć było to trudne. Ale przecież nie wyjdę z kolejki, bo z powrotem już by mnie nie wpuścili. Patrzę na zegarek - druga. A tylko do trzeciej tego dnia można zanosić świadectwa. Ok. 14:15 nadeszła moja kolej. Wchodzę i co widzę? Dwie panie siedzące [!] sobie spokojnie nad papierzyskami i pijące [!] wodę. [Nie siedziałam od dawna, a nie piłam jeszcze dłużej.]
- Dzień dobry! - Mówię.
- Nazwisko? A nie, ty już chyba tutaj byłaś, bo po teczce poznaję...
- Nie, to nie ja.
- A może to ktoś z twojej szkoły, bo taka podobna dziewczyna była...
- Tak, to możliwe, cztery osoby tutaj idą z mojej szkoły. Nazywam się Superdetektyw [Dla znających mnie - też nazwisko na S, co chcecie xD].
- Ile masz kopii? Trzy? Do trzech szkół składałaś?......
I tak przez jakieś pięć minut. I te miny wszystkich jak wychodziłam - ona już ma to z głowy! A potem wróciłam do domu i mogłam szykować się na ognisko przyjaciółki. Było fajnie, świętowała 365 drzewo, na ognisku strułam się niedopieczoną kiełbasą itd.
A następnego dnia była wycieczka. Po piątej wyjechaliśmy już z Krosna. I jedziemy. Jedziemy. Jedziemy. Słuchałam muzyki przez jakiś czas, a potem spałam. Po około 3-4 godzinach i po minięciu Krakowa byliśmy już w Chorzowie. Najpierw poszliśmy do zoo, gdzie musiałam oglądać biedne, smażące się tam w klatkach i na wybiegach zwierzęta. Tylko hipopotam siedział po uszy w wodzie i nawet się nie wynurzał - nie dziwię mu się - było naprawdę gorąco. Gdy już w końcu po paru godzinach stamtąd wyszliśmy, poszliśmy coś zjeść. A potem - nareszcie! - do planetarium! Nie, żeby szło się tam pół godziny, ale się szło. Za to ludzie zachowywali się, jakby nigdy planetarium nie widzieli [nawet na obrazku!] i do tego:
- Ha ha ha, a co my tam w dzień zobaczymy!
A zobaczyli. Obok planetarium był taki duży pomnik Mikołaja Kopernika, u góry możecie zobaczyć moje zdjęcie przy nim. A potem rozpoczął się seans pt. Czy jest tam kto? Nie dowiedziałam się za bardzo niczego nowego, ale zawsze to coś. Zwłaszcza, że to wszystko było pięknie wyświetlone w środku na tej kopule. A potem wróciliśmy i czekaliśmy na grupę, która nie chciała iść do planetarium, tylko do wesołego miasteczka. I czekaliśmy na tę bandę chamów [przepraszam, za wyrażenie] ponad pół godziny! Rozumiecie? A to my mieliśmy się spóźnić, a oni na nas czekać, bo przyjechaliśmy po wpół do piątej, a o tej godzinie była zbiórka! A potem jeszcze jak część [!] osób przyszła:
- Dlaczego my nie jedziemy?
Normalnie myślałam, że wykorzystam swoje superbohaterskie moce w złym celu, ale się powstrzymałam. Potem wyruszyliśmy, a ja znowu spałam. Potem się obudziłam i zaczęłam słuchać muzyki. Następnie zdjęłam słuchawki, bo jednak przez kilka godzin takiego słuchania i to w ciągu jednego dnia uszy mogą naprawdę cię rozboleć. I zaczęłąm słuchać właśnie tych spóźnionych dziewczyn, co siedziały za mną i moją siostrą. A one sobie śpiewały. Myślałam, że się na głos roześmieję, ale udało mi się powstrzymać. Wiem, że to podłe, ale czymś za to długie czekanie musiałam się odpłacić. A potem wróciłam wreszcie do domu i poszłam spać. No i teraz jest następny dzień i wszystko wam opisałam. Eh, pójdę może na to gorąco spróbować się przewietrzyć, o ile to możliwe. Zresztą tak się rozpisałam...
Piosenka, które towarzyszy mi od czwartku:
I tak oto już prawie miesiąc nie pisałam na blogu! Bardzo was za to przepraszam, ale cóż, działo się i się zdziałało. Ale od początku, a mianowicie od czwartku 28 czerwca.
W czwartek miał być komers. I był. I było bardzo nudno. Muzyka była okropna, ale co ja poradzę. Zdążyłam za to zjeść kilka kawałków pizzy, czipsy i to, co się dało. Urwałyśmy się z dziewczynami godzinę wcześniej i dobrze zrobiłyśmy, bo jeszcze chwila, a szpital psychiatryczny otworzyłby dla nas drzwi. A jak wróciłam do domu, to stał się cud [nocny dyżur mamy w szpitalu xD] i siedziałam sobie na komputerze do ok. 22:30, a potem jeszcze przez godzinę słuchałam muzyki, bo przecież uszy trzeba było uleczyć po kilkugodzinnym katowaniu w szkole.
Następnego dnia było oczywiście zakończenie roku szkolnego. Rano wstałam z wielkim szokiem - już koniec gimnazjum! I nawet szybko jak na mnie się obudziłam. Musiałam pokonać też szpilki - tzn. przejść się na nich do przystanku. A potem spod szkoły powędrować na nich do kościoła. W kościele był pajączek, fajny nawet. A potem z powrotem do szkoły. I znowy na szpilkach. I potem nasz cudowny występ, pożegnanie ze wszystkimi, itd. Nawet uszło i było śmiesznie. Potem pożegnanie urządzone przez drugie klasy. Zrobili krótkie i głupie, czyli mogliśmy się śmiać. xD
A potem wracamy z powrotem i nadal stoimy przed wszystkimi, bo pani dyrektor musiała rozdać nagrody i takie głupoty czytać. Pierwszymi głupotami okazały się średnie ocen. Moja klasa i druga klasa trzecia okazały się mieć najlepsze - prawie cztery zero. Następnie wyniki egzaminów. Pani wyczytała sześć osób, które napisały najlepiej, i - UWAGA!!! - byłam trzecia! Do teraz jestem w lekkim szoku. Potem panie mówiły mi, że minę przy wyczytywaniu miałam świetną. :) Możemy przejść do świadectw. Za jakże cudny pasek z tróją na świadectwie z języka szatana, względnie nazywanego niemieckim, dostałam kolejną [trzecią] część Pieśni lodu i ognia - Nawałnicę mieczy, jej część pierwszą - Stal i śnieg. To był mój pierwszy pasek na świadectwie w życiu i już ostatni :D. Potem pani przeczytała wyniki konkursu astronomicznego i jako, że zajęłam pierwsze miejsce [po co bym o nim tutaj pisała jak nie po to, żeby się pochwalić! :)] i dostałam książkę Zagadki fizyczne. Ujdzie, choć większość ich zagadek dla mnie już od dawna zagadkami nie jest. Ale pośmiać się można zawsze. :) A potem byłam po kopie świadectwa i po wyniki i ich kopie. A potem pojechałam złożyć to cholerstwo do szkoły. A tam zaczął się koszmar.
Najpierw byłyśmy w szkole mojej siostry. Potem u jej przyjaciółki. I wszystko to trwało ok. 10 - 15 minut razem. A gdy ja już sama [nie żebym im towarzyszyła przy składaniu, ale owszem, towarzyszyłam!] poszłam złożyć to wszystko, przeżyłam szok. Kolejka ciągnęła się do schodów. Na szczęście nie moja [podzielili nas do trzech sal alfabetycznie - do jednej od A-J, do drugiej K-O, do trzeciej od P-Ż- byłam w tej ostatniej], choć moja była najdłuższa. Przez pierwszą godzinę czekania siedziałam, a przez drugą stałam. Od tego czasu nienawidzę szpilek. I oczywiście podsłuchiwałam wszystkich dookoła, bo przecież wszyscy się znali, tylko ja taka obca i na dodatek sama przyszłam. Jakiś koleś chwalił się, ze ma 16 szóstek! Pomyślałam o moim świadectwie, tak, z paskiem, ale i z tróją i już nawet przestałam myśleć o tym, żeby się dołączyć do czyjejś rozmowy. I tak sobie siedzę, aż nagle szok - zobaczyłam moją przyjaciółkę. Porozmawiałyśmy chwilę, ale potem wróciła do swojej mamy, no i do swojej kolejki. Zdążyła też wytłumaczyć tacie przyjaciółki mojej siostry, czemu tak długo mnie nie ma, bo przecież siedzę tam juz godzinę. A potem ktoś powiedział:
- Chodź do przodu, podejdziemy pod drzwi i wryjemy się komuś!
I wszyscy jak na wezwanie - ja też - runęli w stronę drzwi. Od tego czasu wszyscy w mojej kolejce stali. Potem zrobiło mi się słabo, ale jakoś wytrzymałam do końca, choć było to trudne. Ale przecież nie wyjdę z kolejki, bo z powrotem już by mnie nie wpuścili. Patrzę na zegarek - druga. A tylko do trzeciej tego dnia można zanosić świadectwa. Ok. 14:15 nadeszła moja kolej. Wchodzę i co widzę? Dwie panie siedzące [!] sobie spokojnie nad papierzyskami i pijące [!] wodę. [Nie siedziałam od dawna, a nie piłam jeszcze dłużej.]
- Dzień dobry! - Mówię.
- Nazwisko? A nie, ty już chyba tutaj byłaś, bo po teczce poznaję...
- Nie, to nie ja.
- A może to ktoś z twojej szkoły, bo taka podobna dziewczyna była...
- Tak, to możliwe, cztery osoby tutaj idą z mojej szkoły. Nazywam się Superdetektyw [Dla znających mnie - też nazwisko na S, co chcecie xD].
- Ile masz kopii? Trzy? Do trzech szkół składałaś?......
I tak przez jakieś pięć minut. I te miny wszystkich jak wychodziłam - ona już ma to z głowy! A potem wróciłam do domu i mogłam szykować się na ognisko przyjaciółki. Było fajnie, świętowała 365 drzewo, na ognisku strułam się niedopieczoną kiełbasą itd.
A następnego dnia była wycieczka. Po piątej wyjechaliśmy już z Krosna. I jedziemy. Jedziemy. Jedziemy. Słuchałam muzyki przez jakiś czas, a potem spałam. Po około 3-4 godzinach i po minięciu Krakowa byliśmy już w Chorzowie. Najpierw poszliśmy do zoo, gdzie musiałam oglądać biedne, smażące się tam w klatkach i na wybiegach zwierzęta. Tylko hipopotam siedział po uszy w wodzie i nawet się nie wynurzał - nie dziwię mu się - było naprawdę gorąco. Gdy już w końcu po paru godzinach stamtąd wyszliśmy, poszliśmy coś zjeść. A potem - nareszcie! - do planetarium! Nie, żeby szło się tam pół godziny, ale się szło. Za to ludzie zachowywali się, jakby nigdy planetarium nie widzieli [nawet na obrazku!] i do tego:
- Ha ha ha, a co my tam w dzień zobaczymy!
A zobaczyli. Obok planetarium był taki duży pomnik Mikołaja Kopernika, u góry możecie zobaczyć moje zdjęcie przy nim. A potem rozpoczął się seans pt. Czy jest tam kto? Nie dowiedziałam się za bardzo niczego nowego, ale zawsze to coś. Zwłaszcza, że to wszystko było pięknie wyświetlone w środku na tej kopule. A potem wróciliśmy i czekaliśmy na grupę, która nie chciała iść do planetarium, tylko do wesołego miasteczka. I czekaliśmy na tę bandę chamów [przepraszam, za wyrażenie] ponad pół godziny! Rozumiecie? A to my mieliśmy się spóźnić, a oni na nas czekać, bo przyjechaliśmy po wpół do piątej, a o tej godzinie była zbiórka! A potem jeszcze jak część [!] osób przyszła:
- Dlaczego my nie jedziemy?
Normalnie myślałam, że wykorzystam swoje superbohaterskie moce w złym celu, ale się powstrzymałam. Potem wyruszyliśmy, a ja znowu spałam. Potem się obudziłam i zaczęłam słuchać muzyki. Następnie zdjęłam słuchawki, bo jednak przez kilka godzin takiego słuchania i to w ciągu jednego dnia uszy mogą naprawdę cię rozboleć. I zaczęłąm słuchać właśnie tych spóźnionych dziewczyn, co siedziały za mną i moją siostrą. A one sobie śpiewały. Myślałam, że się na głos roześmieję, ale udało mi się powstrzymać. Wiem, że to podłe, ale czymś za to długie czekanie musiałam się odpłacić. A potem wróciłam wreszcie do domu i poszłam spać. No i teraz jest następny dzień i wszystko wam opisałam. Eh, pójdę może na to gorąco spróbować się przewietrzyć, o ile to możliwe. Zresztą tak się rozpisałam...
Piosenka, które towarzyszy mi od czwartku:
Do szybkiego napisania!
O rety... Miałaś przeżycia. Niby każdy takie ma w "takich okolicznościach", ale jednak robi wrażenie, kiedy się o tym napisze. Aż mi się przypomniało, kiedy sama po liceum próbowałam dostać się na architekturę - opowiedziałam to sobie w zeszycie na chyba 30 kartek. I było podobnie dramatycznie.
OdpowiedzUsuńA o co chodzi z tym świętowaniem 365. drzew? I mam nadzieję, że po kiełbasce już dobrze.
I w ogóle to gratuluję czerwonego paska oraz sukcesów w konkursie astronomicznym (pamiętam, jak się chwaliłaś ;) ) i całej reszcie! A tamtym gościem od szesnastu szóstek się nie przejmuj. Przy składaniu papierów zawsze mija się tylko takich, a potem jakoś tak ludzie są tacy sami jak ty :p
Mam nadzieję, ze jakoś to będzie. Problem w tym że szkoła jedna z najlepszych, więc może to ja będę najgorsza w klasie. O.o hm, drzewa to ci chyba wyjaśnię na gg czy innym dziadostwie, bo musiałabyś zobaczyć na fejsbucie. :) Dzięki za gratulacje.
Usuń