środa, 18 lipca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 18 lipca 2012



Ponieważ ostatnio piszę jakby mnie nie było (a jestem, naprawdę! tylko że w inny, bardziej złożony sposób), w dodatku nie tylko ja (nie wiem, gdzie poległo 50% naszego bloga (tylko 50%, bo przecież 11,(1)% całkiem regularnie wymienia ze mną SMSy), więc dzisiaj właśnie napiszę, pomimo że mam na to tyle czasu, co... co...
Kurce, przekonującego porównania też nie mam czasu wymyślać. Zresztą ostatnio w ogóle używanie mózgu nie wychodzi mi tak powinno, a jeśli już to ze stosownym opóźnieniem.

Ale mam ochotę napisać. Więc dzisiaj będzie kolejno anegdota, komentarz-cytat, hmm... skojarzenie? i zachwycanie się piosenką.

Wstaję rano... Nie no, dobra, zacznijmy od tego rano: otóż rano, to ja miałam wstać, bo tata osobiście odwiedził mnie o 7:00 (kiedy byłam w Koszalinie wstawaliśmy o tej godzinie właśnie i koncepcja bardzo mu się podobała), dobudzał mnie także dzwonek w telefonie, jednak kiedy któreś z nich zaproponowało mi wzięcie do łóżka Kociej Rózi, to jakoś tak film mi się urwał...
Tak więc: wstaję rano - o 9:35, zalewam sobie pęczek najmłodszych listków mięty (jak to radził ten animowany gość jeżdżacy na słoniu dawno temu w reklamie Liptona czy innego tetleja) i wychodzę na dwór, żeby zademonstrować ojcu, że jednak żyję.
A tam tata pospołu ze zdecydowanie niesuperbohaterskim chłopakiem mojej siostry kręcą beton i wlewają do takiego zielonego wielokształtnego pojemnika przypominającego jakiś inny kawałek wanny, żeby tam sobie zastygł. Zdążyłam się domyślić, że to jakiś rodzaj odważnika ma być, bo do niczego innego się nie nadawało, a do tego później tata zawołał, abym przyszła i nakazał mi namalować napis 2 ton.
Długo się nad tym zresztą zastanawiał. Nie wiedział, czy dać 2 tony, 1,980 tony czy, jak na okrągło nucił sobie pod nosem, 2 tons.
Powiedział jednak, że farba ma być czarna, więc wzięliśmy jakąś starszą, którą ładnie rozcieńczył i poszłam namalować.
Namalowałam, podążając za swoim zboczeniem, w stylu timesowo-new-romanowym z szeryfami, ostatecznie wybrany przez niego napis 2 T.
Wreszcie niewiele potem przyjechali zamawiający i zabrali przedmiot (ku mojemu przerażeniu w zasadzie, bo farba jeszcze nie miała szans wyschnąć), a tata mi wtedy powiedział, że ten napis to był tak dla jaj, bo tego betonu to tam nawet 600 kg nie było, tylko mu się nadał zwrot ciu tons z któregoś programu Cejrowskiego.

No mój tatuś po prostu, nic dodać, nic ująć.

Komentarz-cytat:
Do pokoju wchodzi mężczyzna, gdzie na zalotnie rozmemłanym łożu leży piękna kobieta, z którą wczoraj spędził noc, ubrana w króciutki szlafroczek i z delikatnym kapeluszem słomkowym na głowie.
- Powiedz, jakiego koloru mam majtki? - szepnęła ponętnie.
- Nie masz na sobie majtek - odpowiedział tamten. - Byłaś wczoraj tak pijana, że jedyne, co udało ci się zrobić w kwestii ubioru, to trafienie głową w kapelusz.


Co się tyczy skojarzenia - jak twierdzi ulubiony przeze mnie Dirk Gently ( ;D ), nawigacja Zen polega na tym, że:
znajduję samochód albo najbliższy jego ekwiwalent, który wygląda tak, jakby wiedział, dokąd zmierza, i jadę za nim. Rzadko ląduję tam, gdzie zamierzałem, ale za to często ląduję tam, gdzie powinienem być.


Tymczasem, jak reklamuje mi teraz co druga strona internetowa:



Co jak co, ale o takie podejście bym Steeviego nie posądzała. Raczej Gatesa, kiedy tworzył Vistę tudzież Millenium - nie wiem, gdzie on trafił, ale na pewno nie tam, gdzie zamierzał.

A teraz będę się zachwycać. Nosz, nie mam czasu i strasznie rzadko drogi krzyżują mi się z warsztatem taty, ale muszę, MUSZĘ częściej tam zaglądać. Otóż idę sobie dzisiaj i co słyszę?



Głos mojego ukochanego wykonawczy w utworze, którego jeszcze nie znałam! I nawet dziwnego! Redaktor podsumowujący utwór zamiast prostego Pet Shop Boys musiał wydukać regułkę Zespół Electronic z gościnnym występem Neila Tennanta. Nie, wbrew tego, co nazywam miłością nigdy nie jestem maniaczką i NIGDY nie przetrzepuję Internetu w poszukiwaniu wszystkiego, ale na znalezienie tego miałam zdecydowanie mniejsze szanse właśnie z powodu wyżej sformułowanego.
Ale przynajmniej posłuchałam sobie jego magicznego nazwiska. Ops, przepraszam: kombinacji imienia i nazwiska. Dla kogoś takiego jak fanka Doctora Who to akurat nazwisko jest szalenie dwuznaczne. Ale ja właśnie jego cenię najbardziej, nie DW.
Kogo poznałam dzięki komu? Neila Tennanta z powodu lubiącego go (TAK!) Davida Tennanta czy może na odwrót? A fige, ani tak, ani tak, czyli - jak to jest u mnie standardowo - jednego niezależnie od drugiego.

Śmiesznie, bo przebiegłam koło radia słysząc samą muzykę. Zawracam, bo muzyka mi się podobała. No a potem jest głos iii... Jejciu, każdy powinien mieć w życiu coś takiego - w jednej chwili znikąd wrażenie jakby ktoś cię chwytał tak głęboko, za duszę (popularnie za serce) i robił wrażenie, jakby chciał cię czarami zmusić do płaczu.

P.S. O, i jeszcze coś - to jest mój dwusetny post

1 komentarz: