Niewiele po tym jak przyjechałam, tak w sobotę 9., myślałam o tym, żeby odreagować sobie to, co się ostatnio niemiłego działo na tej zasadzie, że polecę sobie do tego gościa, co tam na górze robi grzmoty hałasu podczas burzy, która akurat była, i posiedzę sobie popatrzeć. Poproszę też, żeby robił je częściej, jeśli można (np. podczas upalnych dni słonecznych, kiedy zupełnie nic nie słychać i jest tak nudno), pozwolił mi się pobawić albo chociaż coś zagrał. Czy coś takiego. Nie wiedziałam co prawda, na czym to polega, czy siedzi tam na przykład, nie wiem, wielki skrzydlaty albinos dumnie walący w gong albo stary pan Zbychu majtający blachą, musiało to jednak być coś ciekawego.
Co do czego jednak zostałam za szybą tylko gapiąc się ze zmęczeniem w deszcz.
Dzisiaj tymczasem znowu się zachmurzyło i zadudniło. Siedziałam akurat z mamą w marchewkach i stwierdziłam na głos, że bardzo dobrze by niektórym z nich zrobiło (zwłaszcza tym niebezpiecznie ponadrywanym przy plewieniu), gdyby akcja nieco przyspieszyła i zaczęło kropić jak najszybciej (i jak najliczniej). Na to mama, że z pewnością poleje, bo już wodę wiozą. A na moje zdziwienie: że przecież słychać.
Popatrzyłam zaintrygowana w górę - faktycznie. Słychać przecież jak wozy z beczkami jadą po kamiennych uliczkach obijając się o nie drewnianymi kołami, aż się chmury co raz wybrzuszają od spodu.
Awesome... pomyślałam i, jak tylko reszta pozbawionych podłoża chwastów została zgarnięta do wiaderek, wystrzeliłam w górę, żeby to zobaczyć na własne oczy. Akurat wciąż jeszcze nie padało, a hałasowało na okrągło, tak więc wciąż była szansa zobaczyć jak ów transport wygląda.
PUUÓ! Odezwało się skupisko szarych puchatych kropelek wody po kondensacji, kiedy wbiłam w nie głowę na wylot. Ej, to było niessamowite! Zupełnie jak średniowieczne miasteczko z brukowanymi ścieżkami, drewnianymi domkami o niedbałych kształtach i otaczającymi wszystko starymi drzewami. Ale wszystko białe! Białe jak śnieg, mniej białe, bardziej białe i białe w przybliżeniu! Włącznie z tą babinką, która wrzasnęła na widok mojej głowy, kiedy bez zbędnych zapowiedzi rozsadziła chodnik tuż pod jej nogami.
- Przepraszam - powiedziałam pomagając jej pozbierać jej białe buraki i białe jajka, które na szczęście nie potłukły się na białym i puchatym chodniku. - Ja jestem superbohaterką, tylko znowu zapomniałam szyldu... Eeem... Czy tutaj gdzieś wiozą wodę?
Kobiecina patrzyła na mnie wielkimi białymi oczami i po dwukrotnym mrugnięciu wskazała palcem na przejeżdżające parę metrów dalej wozy z wielkimi kołami i jeszcze większymi bekami wody. Zdawały się być drewniane, ale obstawiam, że podobnie jak w przypadku TARDIS jest to podpucha i w rzeczywistości są zrobione z czegoś puchatego i mięciutkiego, co tylko ma jego kształt. Znaczy: nie mówię, że TARDIS są mięciutkie, ale... a zresztą wiecie, o co mi chodzi.
Ruszyłam za nimi, a dokładniej: nad nimi. Z góry może kąt widzenia nie był już tak artystyczny, za to udało mi się dojrzeć przednią część "ciężarówki". Siedział na niej woźnica z batem i cyklicznie poganiał... no właśnie, co to mogło być? Ni koń, ni gołąb... Ni sałatka ogórkowa z odrobiną pomidora. Oczywiście w kolorze białym. Po paru sekundach nie dającej mi wniosków obserwacji pomyślałam sobie, że chyba widziałam już coś podobnego patrząc niekiedy w niebo na przesuwające się po nich różnokształtne kontury. Obejrzałam się na poprzedni wóz, potem podleciałam do następnego i następnego... To była chyba trafiona konkluzja, bo każdy był przewożony przez inne stworzenie, jedno o dziwniejszym kształcie od drugiego.
- Co jest doktorku? - palnęłam siadając niespodziewanie obok jednego z kierowców.
Popatrzył zdziwiony, jednak nie tak zdziwiony, jakby mógł być (to pewnie przez wąsy) i wrócił do czuwania nad swoim stworzeniem podobnym do węża o szesnastu nogach.
Tutejsi jakoś nie są zbyt rozmowni pomyślałam obserwując go. Albo zwyczajnie nie lubią zaskakiwania.
- Wie pan, tak dowiedziałam się dzisiaj od mamy, że wy tutaj przewozicie wodę. Bo ja z dołu jestem. I już wiem, dlaczego u nas tak dudni, zanim popada.
- A, ta. Przewozimy - wyszumiał przez wąsy. - Z całego miasta ino pomyje zlewamy na dół. Wierzę, że się odsuwacie, skoro tam mieszkacie na dole.
Wszystko jest kwestią wiary... podrapałam się zmieszana nową informacją.
- Cóż, nie wszyscy... - mruknęłam, ale zmierzałam do czego innego. - No i tak: wiem już skąd hałas, skąd woda, wiem teraz już nawet, skąd ten charakterystyczny ruch chmur. Bo wy jeździcie tutaj tymi wozami!
- Ano, jeździmy...
- Ale jeszcze jednego nie wiem. Skąd...
Wóz dość ostro przyhamował, tak że podskoczyłam razem z woźnicą i paroma hektolitrami beczek. W odpowiedzi na to podniosłam głowę i ujrzałam sygnalizację świetlną, która mrugała teraz na nas elektryczną żółtą poświatą.
- ...biorą się błyskawice... - dociągnęłam nieogarnięcie.
Zastanawiające, ale znienacka zaczęły do mnie wracać urywki z tego:
Zwłaszcza to mi się odbijało w pamięci:
Bogdan! Bogdan! On jest taki jajarz! On mi ostatnio wysłał maila bez tematu!
i...
Chyba działa dobrze...
Choć rekordem mistrzostwa i tak zawsze pozostanie dla mnie:
Fasadoble jest coś takiego... To jest taka mowa taneczna, że pośladki muszą być z przodu nie z tyłu.
Ale to i tak nic przy tym bankowcu odgrywającymi minami takie cyrki, że co minutę nakrywałam się nogami ze śmiechu XD (Szkoda, że tu jak na złość taka rozdzielczość jakby jej nie było.) Dotychczas do takiego stanu był mnie w stanie doprowadzić tylko Halama i jego Wtykałem tę wtyczkę w różne miejsca, także śwince do nosa, bo akurat miała takie ładne wejście...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz