piątek, 27 kwietnia 2012

Artoooooor, Dziennik Superbohatera, 26.04.2012, Czwartek

Faktycznie, wersje moja i Mytha nieco się różnią. No dobra, nawet bardzo. Ale biorąc pod uwagę to, jak szybko postępowały wydarzenia, jak groźna była Wielka Zła Maszyna Wielkiego Złego Ktosia (zwana inaczej Wielkim Całkodezintegratoroziemiowstrzymywaczem) i jak bardzo się nie wyspaliśmy, można to uznać za błąd statystyczny. Możliwe też, że (oczywiście całkiem niechcący) jednak uruchomiliśmy ten teleport udający 2 fontanny w galerii handlowej, który przeniósł każde z nas do innego alternatywnego Wszechświata i ten blog jest przejściem między nimi...AstroGirl twierdzi, że żadnego Złego Kogoś nie było, a przecież maszyna do zatrzymywania Ziemii sama się nie ustawiła.

W tej kwestii jeszcze długo będziemy ustalać fakty, ale ja zdobyłem informację bardziej pewną. To był już drugi atak Wielkiego Złego Ktosia! W 1974 roku uderzył nieco mniej dyskretnie – konkretnie zwalając ludziom na głowę połowę kosmicznej armii z małej planety. To oczywiście jeszcze nie powód do zmartwień – w końcu mogła na tę planetę dotrzeć informacja, że właśnie rzucili chleb, albo Prince Polo i też chcieli się ustawić w kolejce. Kilka wybuchów...może świętowali urodziny. Ale...sami spójrzcie. Oto film należący do Ministerstwa Obcych i galaretki Cytrynowej:

Dzisiaj poszedłem na ochotnika (przynajmniej tego się trzymajmy...) z misją poskromienia lwa Formacjusza, który siedział sobie w Jaskini Oracle i zabrania z tej jaskini Maszyny Do Robienia Łup-Bęc i Wypełniania Formularzy, którą ktoś mu kiedyś zostawił. Okazało się, że czas ją wyciągnąć, odnowić, wyczyścić pole po polu i wstawić do Nowego Lepszego Programu.

Pełen entuzjazmu i wyposażony w miecz Eclipse i tarczę Bajtazara Debuggera podszedłem do jaskini. Widać było, ze nikt tu nie zaglądał od dawna. Na ścianach wypisane były, już wyblakłe prastare zaklęcia (albo przekleństwa) w rodzaju SELECT * FROM questions WHERE answer=’42’. Zaraz, ja znam tę magię! Takim zaklęciem SELECT mogę przyciągnąć do siebie przedmioty. DELETE sprawia, że znikają. UPDATE pozwala je zmieniać, a INSERT wyczarowywać je z niczego. Na końcu jaskini stała maszyna, którą miałem przynieść. Z daleka wyglądała jak metalowy sześcian, który po jednej stronie ma mnóstwo całkiem sensownie umieszczonych przycisków (w tym jeden podpisany „wyłącz Wszechświat”), lampek i przełączników. Ale kiedy podeszło się z tyłu, widać było, że składa się z wielu elementów (między innymi ekranu, gumowego kurczaka, discmana odtwarzającego „Babe” Sami Wiecie Kogo, mnóstwa kabelków) połaczonych bez większego ładu i składu, które jakimś cudem ze sobą działały (może dlatego, że w środku siedział krasnoludek, który sprawdzał, co jest wciśnięte i zapalał odpowiednie lampki). Hmmm teraz nieważne, pozostało chwycić maszynę i w nogi.

Ale na środku jaskini leżał (a właściwie to spał) pewien problem – lew Formacjusz. Aktualnie chrapał z przeciągłym dźwiękiem WRRRRRRITE....RRRRRRREAD. Chwyciłem księgę zaklęć i po cichu wypowiedziałem SELECT * FROM ta_dziwna_maszyna...inskrypcje na ścianach zaczęły się jarzyć, jaskinia lekko zadrżała, maszyna się uniosła i poszczególne części zaczęły lewitować w moją stronę. Już się cieszyłem i miałem wiać, ale usłyszałem najpierw lekkie pacnięcie, a potem potężny ryk SYNTAAA-aaaa-AAAX ERRRrrrrrrRRRRRRRORRRRRR! Wykonałem zwrot o 360 stopni i nie zauważyłem nic dziwnego. Eeeee...kurka,miało być 180 stopni! Wykonałem zwrot jeszcze raz. Przede mną stał lew Formacjusz. Jego grzywa falowała w takt sygnału zegarowego. Świat na chwilę odmówił odpowiedzi. Kiedy odzyskałem łączność, lew zaryczał jeszcze raz („ERRRRRRRRRR CODE=1354!”) i ruszył na mnie. Schowałem się za leżącym głazem, a lew znowu zaryczał (zbyt wulgarnie, żeby tutaj przytaczać). Przewertowałem księgę zaklęć i znalazłem CREATE VIEW...wypowiedziałem to i przede mną pojawił się piękny widok – morze, plaża, palmy, tancerka hula, najnowsze Ubuntu...sielanka. Lew chwilę popatrzył i nawet nie chciało mu się mnie gonić i ryczeć. A ja szybko wyszedłem z widoku, wypowiedziałem DROP VIEW i...plaża zniknęła razem z lwem i tancerką hula (i Ubuntu :/).

Pozostało chwycić maszynę...a raczej to, co z niej zostało. Obok niej oczywiście leżała dokumentacja, w aż 3 jezykach (chińskim, Czarnego Mordoru i Br***fucku)...hmmm, będzie to łatwo złożyc spowrotem. Ruszyłem w drogę powrotną...o której opowiem później.

W czasie pisania tego wpisu nie ucierpiało żadne zwierze ani kod.

1 komentarz:

  1. "SYNTAAA-aaaa-AAAX ERRRrrrrrrRRRRRRRORRRRRR!" XD
    Oj tam, ja bym najpierw wyłączyła Wszechświat.

    OdpowiedzUsuń