niedziela, 22 stycznia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 22 stycznia 2012



Pomimo że już nie jest sobota, obiecałam sobie napisać coś o filmie Szósty zmysł. Reklamowali toto jako utwór obsypany Oskarami i innymi rzeczami, więc wspólnie z mamą postanowiłam sprawdzić na czym ten fenomen polega. Niezraziłyśmy się nawet kiedy przed połową filmu przyszło nam walczyć z bezwzględną sennością (podziwiam moją mamę - ona nie dysponowała telefonem surfującym po internecie). Wreszcie - jest! Końcówka! Utalentowany psycholog, który przez dobre półtorej godziny filmu prawił dziecku morały o radzeniu sobie z wewnętrznymi lękami i zewnętrznymi duchami (miał dar widzenia, jak biegają mu po domu), nagle uświadamia sobie, że... sam już nie żyje! Dziwił się, że własna żona go nie zauważa, a tu taki myk! Aż się z mamą podniosłyśmy i przysunęłyśmy do telewizora. Podejrzewam wręcz, że gdyby nie brak reklam na 1TVP, to byśmy pewnie były gotowe pomyśleć, że to już się inny film zaczął, bo nam jakoś sentymentalna opowieść o nieszczęśliwej parze niekoniecznie pasowała do widoku faceta wijącego się z bólu na ścianie (dla ducha nie ma różnicy, czy to ściana, podłoga czy drzwi lodówki).
Aż wyobraziłam sobie tych zaskoczonych w kinie ludzi, którzy nagle budzą się, przecierają oczy, z ekscytacją budzą swoich sąsiadów mówiąc Ej, Zenek, chyba się rozkręca!, jak nagle salę kinową ogarnia fala zaciekawienia fabułą, jak zdenerwowane szepty przemykają pośród ciągnących się wciąż pochrapywań...

A potem zachwycone Oskary, Złote Globy, Palmy, Kaczki i Gołębie. No ba! W takiej euforii, to ja bym była w stanie i Nobla wręczyć! Niech się lepiej teraz reżyserzy, scenarzyści i cała reszta zastanowią, czy naprawdę jest sens obmyślania i dopieszczania całości filmu. Może do szczęścia wystarczy tylko pięć minut z zaskoczenia?

Podobnie było z filmem Prestiż, ale tam przynajmniej był Tesla :)

A teraz wyimek z kabaretu, który był jakoś po pięciu minutach po tamtych udanych pięciu minutach filmu:
Jesteś piękna jak wejście perkusji w Stairway to Heaven.
Artur Andrus cytujący pierwsze zdania, jakie wymieniły ze sobą przyszłe małżeństwa.

I to się nazywa komplement pod wpływem impulsu! Żeby nie było - oto wspomniana piosenka:



Jak będę miała normalny internet pozwalający korzystać z multimediów więcej niż raz dziennie to sobie kiedyś też posłucham :)


No dobrze, teraz sprawy bieżące - wczoraj był Dzień Babcia, a już dzisiaj jest Dzień Dziadka! Podobnie jak wczoraj zrobić miałam a niepomyślałam (pewno przez tę moją zakręconą babcię, która i tak nie jest superbohaterką), a jak Myth nie zapomniał, składam wszystkim świętującym jak najlepsze życzenia i żeby doczekali nie tylko wnuków, ale też i prawnuków i innych prapra... będąc zawsze docenianymi i szanowanymi :)

Dzisiaj otrzymałam ciekawą wiadomość. Co prawda nie od jakiegoś przysto... znaczy: groźnego geniusza zła, ale on zaznajomionej Hiper Babci:
Przyjeć STOP Potrzebuję pomocy superbohatera (czy tam superbohaterki) STOP W domu spokojnej starości znowu pojawili się kosmici STOP No wiesz STOP Dziadek właśnie odlatuje STOP Całuję Was Babcia STOP


Owszem, wiem, o co chodzi - ciekawym zbiegiem okoliczności leciał dzisiaj film Kokon (czyżby rocznica jakaś?), w którym w basenie sąsiadującym z pewnym domem spokojnej starości zalęgli się kosmici. Pensjonariuszom ów domu zdarzyło się w nim wykąpać i w ten sposób odkryli niesamowitą moc wody zasilanej kosmiczną energią. Potem, po różnych kolejach losu udaje im się zaprzyjaźnić z kosmitami i ostatecznie tamci postanawiają zabrać ich ze sobą w kosmos gdzie będą uczyć i nauczać.
Tak więc film oficjalnie był sci-fi, ale tylko oficjalnie, bo jak wiadome jest każdemu superbohaterowi rzecz jest raczej na faktach. W 1907 ufolutki naprawdę zadomowiły się w niektórych ziemskich basenach (oraz sufitach supermarketów, ale mniejsza z tym) i naprawdę niektórzy zaczęli sobie za ich pomocą obniżać swój odczuwalny wiek. No a potem kosmici naprawdę uznawali Ziemian za ciekawy materiał do obserwacji i proponowali wspólną podróż do miejsca wiecznej szczęśliwości.
Nie, nie wiem, czy faktycznie było tam tak szczęśliwie - mnie nie chcieli zabrać, nawet kiedy próbowałam dorabiać sobie brodę. Nadmiarów psychologicznej persfazji co do ofia (?) również nie udało się stwierdzić.

No w każdym razie historia co jakiś czas wyraziście się powtarza, bo pojawiają się niekiedy doniesienia o dziwnych zniknięciach pań i panów po 50-tce i tak też było tym razem. Przynajmniej częściowo.

Kiedy przyleciałam na miejsce szybko pojęłam, że najwyraźniej jestem jedyną osobą, która wydarzeń z 1907 nie widziała na własne oczy. Był to w sumie dobry pomysł - jak widać po moich powyższych opisach wspomnieni kosmici nie są zbytnio orginalni i zawsze posługują się tym samym schematem, czyli przylecieć, zasiedlić, odlecieć z pełnymi kieszeniami. Najlepiej więc sprawdzali się weterani, którym dzięki ich doświadczeniu i wieloletnym samodzielnym obserwacjom nie trzeba było niczego tłumaczyć, tylko po prostu na widok UFO robili, co trzeba. Zobaczyłam na miejscu (Połwysep Helski, szerokości []) parunastu unoszących się nad powierzchnią morza specjalnie wyszkolonych starszych superbohaterów i superbohaterek, z których każdy był wyposażony w specjalnie specjalistyczną super broń (robiącą coś superspecjalistycznego, co by kosmitom bardzo źle wpłynęło na niestrawność) i każdy działał według specjalnie wyspecjalizowanego planu, nie mówiąc o kilku towarzyszących im specjalnych helikopterach, okrętach, latających czołgach i takich tam. Wszyscy czekali w specjalnym miejscu i wypatrywali paru specjalnych rzeczy, bez których nie obejdą się kosmici, tj. pojawienie się pojazdu matki, który przejmie teleportacyjnie nadpływający statek właśnie od brzegu statek.

Stałam przez chwilę zmieszana w powietrzu jak kołek nieporadnie czekając na instrukcje. Jedyną specjalistyczną rzeczą, jaką posiadałam, był chyba mój dowód tożsamości, który w dodatku został sam w domu (stroje superbohaterów nie mają kieszeni, wiecie?), więc czułam się trochę nie na miejscu.

- Łap Józka! - Usłyszałam nagle przygłuszony odległością krzyk i niespodziewanie od Hiper Babci. Miała na myśli oczywiście swojego 88-letniego męża, ale nie wskazywała na jacht będącą głównym obiektem zainteresowania tamtych herosów, tylko kawałeczek dalej...

Kawałek dalej kręciła się łódeczka z wymachującym rękami i wykrzykującym coś w stylu Ej! Zabierzcie mnie! starszym mężczyzną. Jak teraz zaobserwowałam - próbował on zepchnąć z trasy czy nawet przewrócić pojazd oficjalnych pasażerów chcąc zająć ich miejsce w strumieniu teleportacyjny obcych!
Zaraz, zaraz, ale czy nie lepiej byłoby, gdyby on jeden zamiast...

- Szybko! - Babcia zauważyła, że nadal latam w kółko. - Nie chcą go zabrać po dobroci, to sam się wciska.
- Eee? - Zapytałam po głębokim namyśle przekrzykując nagły wybuch odgłosów karabinów i bomb miniatomowych. Na mgnienie spojrzałam w górę, gdzie właśnie ogromne niebieskoszare coś wyrzuciło z siebie biały słup światła.
- W 1908 roku wywalili go z powrotem - wyjaśniła podlatując bliżej - bo ograł w kasynie wszystkich zielonych.
- Ograł ich z zielonych..? - Nie dosłyszałam.
- Ograł ZIELONYCH! - Wrzasnęła mi prosto w ucho, aż zastanowiłam się, czy ma naprawdę aż tyle lat, na ile wygląda. - Banknoty mają różowe.
- Ooo...
- Ale nadal próbuje się tam dostać!
- Dlaczego?
Tu chwila zastanowienia.
- Mówił coś kiedyś, że źle gotuję.
- Aaaa...

Pozostało mi grzecznie kiwnąć i polecieć po Józka. Chwyciłam jego łódkę jedną ręką niczym kelner tacę i odstawiłam na bezpieczny suchy ląd gdzieś na wydmach w okolicach Sopotu. Po drodze zdążyłam się domyślić, że nie będzie on zbyt zachwycony zdecydowanymi planami swojej żony, więc po bezpiecznym ułożeniu drewnianego pojazdu na piasku odleciałam jeszcze szybciej niż po niego poleciałam...

Po dobrym kilometrze przesuwania się wzdłuż lądu zatrzymałam się i zaczęłam z zaciekawieniem wpatrywać w błękitne duże coś nad morzem zastanawiając się, czy wreszcie, tym razem, udało im się powstrzymać nieziemskie plany i zatrzymać starszych na Ziemi. Moja nadzieja nieco skurczyła się, kiedy zobazyłam jak śmiesznym łukiem leci z lednego miejsca w inne jakaś rakietka i wybucha nieporadnie w powietrzu, a potem nieśpiesznie niebieski statek podnosi się i błyskiem oddala. No tak - pomyślałam - w końcu Hiper Babcia wspominała coś o zaawansowanej katarakcie kilku z walecznych superbohaterów. Tyle że skleroza dowódcy nie pozwoliła im ogarnąć, którzy to...

Chciałam, żeby na tą okazję było coś od Pet Shop Boys... I nie mogłam się zdecydować, ale ostatecznie padło na:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz