Siostra wróciła z akademika i pierwsze, co zrobiła po zasięgnięciu informacji u mamy, było danie po kilka klapsów swoim szczurkom, bo wyłaziły. Nie no, nazywanie głupią jednocześnie mojej siostry i tej grzecznej choć nie pojętnej do bólu dziewczynki, którą uczę, to naprawdę szczera obraza dla tej drugiej. Na okreśkanie głupoty powinno być zdecydowanie co najmniej dziesięć odmiennych określeń.
Wczoraj w nocy leciało kilka serii moich ulubionych niemieckich piosenek z genialnie unowocześnioną wersją A night like this na końcu, co spowodowało przejście mojego mózgu w sferę, w której jeśli już czasami trafi do niej w ciągu dnia, to uważa ją za bezprzyszłościową i, pomimo że z niej nie wychodzi, to raczej traktuje jako zabawę. A teraz był tak nie przytomny, że nie chciało mu się ani wychodzenia ani zabawy.
Nawiedzały mnie jednocześnie dwie rzeczy, w zasadzie jedna przepychała drugą. Jedna to wspomnienie maila, którego kiedyś napisałam do jednego z radyj w ramach odpowiedzi na pytanie Czym się radio różni od innych mediów?, które rzucili na antenie. Napisałam, bo wyjątkowo radio traktowałam i traktować będę - zresztą przy jakim innym medium mój mózg może odwiedzać takie dziwne stany świadomości? Że mogę zamknąć oczy i słuchać, że mogę zamiatać warsztat i słuchać, spacerować z walkmanem czy cokolwiek. A jeszcze jak się trafi coś fajnego niewiadomo kiedy i gdzie, np. taki kabarecik o pierwszej w nocy albo fragment opowiadania podczas oczekiwania do lekarza? O opowiadaniach radiowych szczególnie dużo się rozpisałam - chyba z 20% wszystkiego, tj. jakieś dwa zdania! I poszło.
Co prawda nie usłyszałam cytowań swoich wypowiedzi na antenie, ale... pan z radia okazał się być tak nadspodziewanie miły, że odpisał. Że dziękuje i tak dalej, ale z tymi opowiadaniami radiowymi to sprawa nie tak prosta, bo nie tania i nie łatwa. Może mu nawet coś odpisałam. Ale prędzej nie, bo czuję się w jakiś sposób dłużna. Opowiadania radiowe...
I tak to wczoraj moje myśli zrobiły zdecydowany myk w tamte strony (ostatnimi czasy robiły go coraz częściej, ale ze zdecydowaniem zauważalnie mniejszym) i zaczęłam sobie wyobrażać, jak tym razem wysyłam do nich maila z propozycją napisania czegoś specjalnie dla nich. Bo ja wiedzą niektórzy, pisać bardzo lubię, tylko że czytelników coś niewielu. A gdyby tak dla radia się zaproponować, choćby i z ceną bardziej symboliczną niż sensowną? Widzę w myślach, jak najpierw wysyłam jedno z opowiadań, jak pracownicy radia się zachwycają, jak każdy z nich czyta z niedowierzaniem całe kilkanaście stron. A potem wybierają sobie temat, przedział wiekowy, ilość odcinków. Potem ja rozsyłam kilku osobom ze znajomego forum prośbę, żeby podrzucili mi parę pomysłów, bo przecież będę w radiu i może też by chcieli... No jak ja lubię, kiedy mnie ponosi - heeeh...
A pomysł mam taki, który podsunęła mi nazwa, która mi się szalenie spodobała - Inspector Spacetime, którą ktoś wymyślił, żeby nie wskazywać palcem na Doctora Who. I głównego bohatera już wymyśliłam, i fabuła już poszła swoją drogą :D
Tylko... kiedy ja znajdę na to czas? Postanowiłam dzisiaj już na przytomnie, że napiszę do nich (a czemu nie? ;) ) najwcześniej, kiedy skończę pisać To dziwne uczucie
No i była jeszcze druga rzecz, która mi ostro tamtego wieczoru łaziła po głowie. Ale jak się zastanowię, kto by chciał czytać o tym, jak znowu wyobrażam sobie, jak robię wycieczkę do siedzimy BBC i przypadkiem spotykam Paula McGanna?
Napiszę tylko, że na serio jestem zdumiona, że tak mocno mi się ta fascynacja utrzymuje, skoro pierwszy raz trafiłam na film z nim ponad rok temu. Porównując do innych przypadków bzika na czyimś punkcie (Carl Sagan, Douglas Adams, Jacek Dukaj...) powinnam już dawno zaledwie uśmiechać się na myśl o nim! A tymczasem... los znowu płata mi figla.
A potem jeszcze leciało na Trójce genialne coś z Przyszedłem tu naprawiać gaz w refrenie Ciekawe, czy uda mi się to znaleźć gdzieś w internecie...
Dziś dzień natomiast dalszy ciąg czytania Angory. Oczywiście nie jest ona aktualna, co jak się niespodziewanie okazało, posiada zalety. Mianowicie jeszcze ze cztery, pięć miesięcy temu po wszystkich mediach i gazetach świata szalał (i słusznie) pewien niepowtarzalny temat:
I niech mi teraz ktoś wyjaśni, co z nim tak nagle przycichło? Neutrina przestały już latać tak szybko?
Tak nawiasem: mnie najbardziej przekonuje teoria, czy raczej fakt, że przecież nie była to prędkość w próżni! A w innych ośrodkach nigdy nie wiadomo - podobno nawet światło potrafi przekroczyć magiczną barierę 300 000km/s w odpowiednich warunkach...
Tadeusz Żeleński jako mistrz riposty:
Znał czy nie znał Musset polską komedię, przełożoną lichą prozą na francuski i wydaną w jakimś zbiorze? Przychylając się do tego, że znał, nasz uczony pisze (polszczyzną znowusz co prawda zbyt... polonistyczną): „Natomiast bodaj że prawie by stwierdzić można, że e r. 1835, w dobie swej intensywnej twórczości dramatycznej, Musset tak dobrze jakby chyba nie mógł nie znać wydawnictwa zbiorowego, poświęconego właśnie arcydziełom teatru europejskiego”
(...)
„Bodaj że prawie by stwierdzić można, że tak dobrze jakby chyba nie mógł nie znać...” Ten cytat należałoby wyryć jako godło w naszych seminariach polonistycznych.
Przepraszam, że szanowni czytelnicy trafili akurat w okres mojej twórczości, kiedy fascynuję się Obrachunkami fredrowskimi, ale kiedy trafiłam na to tę perłę, to się dosłownie popłakałam ze śmiechu XD
Nie znalazłam tego z gazem Trudno - pozostało mi jeszcze parę niemieckich, jak ta:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz