Szedłem sobie jak zwykle nieszyfrowanym kanałem - rano zawsze zapominam o SSL. A właściwie to kiedyś zaszyfrowałem się kluczem publicznym i zapomniałem klucza prywatnego! Wiecie, jak to jest przyjść do pracy w postaci wielkiego sejfu? Nie? To dobrze. Nigdy nie szyfrujcie się przed poranną kawą.
Ale to nieważne. Szedłem sobie tym, no...jak Ziemianie nazywają ten nieszyfrowany kanał? Aaaaa, chodnik, tak! Zauważyłem stojącego przy drodze malarza. Zamierzałem rzucić mu drobniaka, niech sobie chłopina dorobi. Swoją drogą - co on robił przy Wałach Chrobrego o tej porze? Poza tym zdziwiło mnie, że...nie miał płótna. Zamiast tego malował po przechodniach i zmieniał im dane. Podszedłem bliżej... jednemu przechodniowi domalował wąsy, drugiemu zmienił neseser na klatkę z kotem, trzeciego - o zgrozo - przemalował na drzewko cytrynowe! Oczywiście każdy tak spieszył się do pracy/szkoły/na drugą planetę, że nawet nie zauważył. Zresztą wszyscy mieli słuchawki na uszach, a większość pisała sms-y, więc dlaczego mieliby zwrócić uwagę na cokolwiek poza niskim stanem naładowania akumulatora?
Ponieważ właśnie wyczerpała mi się bateria w odtwarzaczu, musiałem zainterweniować. Tak! Czym prędzej pobiegłem do kiosku po baterie (Bzduracela) i wróciłem do dziwnego malarza. Tym razem namalował na chodniku skórkę od banana. Dlaczego musiałem pójść <auć> tamtędy? Tego było już za wiele - chwyciłem Debugger Gun i krzyknąłem:
- Rzuć pędzel, jesteś otoczony!
- Quoi? - zapytał zdziwiony - ja tylką maluję les peintures!