wtorek, 13 listopada 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 12 listopada 2012



Zaledwie trzy dni (tak? w piątek to wypadło?) minęły od momentu publikacji najnowszego fragmentu, a dokładniej 1/3 rozdziału, Tego dziwnego uczucia, a już, już zachwycone Ale osochozi?, już prośby o podrzucenie wersji PDFicznych, już te tak szczególnie ulubione przeze mnie groźby pozbawienia życia w razie zwlekania z kolejnym odcinkiem i jeszcze inne niesamowitości, o których jeszcze Wam nic nie powiem :D

Pragnę za te wszystkie sukcesy czyniące mnie wielką podziękować wszystkim i wszystkiemu, którzy wspomogli mnie duchowo ;D W szczególności komentującym, błędy wskazującym, nie-komentującym a też zachwyconym, linkującym, nawiązującym, chwalącym i kicającym, ale też również dokładającym się pośrednio Jednemu Z Najlepszych Adminów opiekującym się naszym drogim doctorowym forum, bez którego to forum nic by nie było, ludzi zamieszkujących to forum i piszących zanim ja zaczęłam, bez których nie wiedziałabym, jakie to fajne, ludziom opłacającym TARDIS Wiki, bez której nie wiedziałabym, jak się nazywam, a także ciasteczku Orejo*, bez którego idiotycznych reklam nigdy nie ruszyłabym tyłka sprzed telewizora.

Ludzie, ja się tego rozdziału (wtedy: rozdziału, teraz: fragmentu) autentycznie bałam! Bałam się go na samą myśl, od kiedy go wymyśliłam! To było w nim fajne - wyobrażałam sobie ten idealnie niezauważalny wzrost napięcia, przerażenie i dezorientację Doctora, dumę i śmiech tego... tego tam... i perfekcyjną zaskakiwalność wydarzeń, wyskakiwanie ich znikąd. Tak, ten kawałek miał być paskudny i dla głównego bohatera, i dla mnie, do napisania. Rzecz w tym, że kiedyś musiał nadejść i w końcu trzeba było go napisać XD
I nadszedł! Co prawda, to jeszcze nie koniec, jeszcze sporo wymiany zdań i wyjaśnień (zwłaszcza wyjaśnień) przede mną, ale... to ukrycie niespodzianki... Ta unikatowa trudność, że ty już wiesz, od zawsze wiesz, a czytelnik jeszcze nie wie, a musisz jakoś się wstrzelić, żeby on w to sobie tak ładnie wchodził...
Nie wiem, muszę to sobie przeczytać po pewnym czasie, bo teraz jeszcze nic nie czuję, ale widzę, że jakiś poziom toto ma, zwłaszcza wraz tymi przeskokami do innych wydarzeń, i jestem całkiem ucieszona
I jak ja się pięknie z Kitiną dobrałam, że i ona teraz akurat walczy wyjątkowo zawzięcie z pewnym ciężarem swojego fika! Przypadkowo doszłam do śmiesznego wniosku, że w sumie to i mój kawałek mógłby być nazywany Salą Tronową. Podobna sceneria, kłótnia prawie sam na sam i parę innych...

Dobra, już nie zanudzam. Opowiedzieć Wam, jakim złoczyńcom dzisiaj wkopałam?
No więc... będzie trochę trudno podać dokładnie jakim, bo się żaden przedstawić nie chciał. Jednego pytałam grzecznie, że na blogu muszę podać, a on do mnie nawija po czesku i rzuca skrzynkami. W sumie to gdyby te skrzynki nie były z przemytu, to bym się nigdy nie domyśliła, że to złoczyńca. Dla niepoznaki przewoził w nich jakieś dzieła sztuki z XVII, ale tutaj nie dałam się zwieść i od razu zapytałam, dokąd je wiezie, a on, przyciśnięty do ściany, równie od razu, że do muzeum! No i - niestety. Ale wtedy zobaczyłam na spodzie tych skrzyń znamienny napis Made in China i już domyśliłam się wszystkiego! W końcu facet przewoził je z Białorusi do Wąchocka przez duńską granicę, a był Czechem, więc od razu przy tym jednym dodatkowym fakcie stwierdziłam, że to już jest totalnie bez sensu i coś mi tu śmierdzi!


stąd
Coś, co śmierdzi.

Skrzyczałam go (dla równowagi: po angielsku) i on wtedy, że on nietutejszy i zaczął robić mi wyrzuty. No konkretnie te skrzynki wyrzucał mi na głowę. Ale przedstawić się nie chciał. Nawet jak zaczęłam odrzucać. W końcu został trafiony najwyraźniej w jakąś swoją piętę achillesową (w tym przypadku: nos) i wydukał coś pokroju Ojojojjj i już nie ustąpił do samego końca, tj. do przyjazdu policji.

Drugi był... A, drugi to był kolejny z tych, co się przebierają i myślą, że potrafią latać. To tego, jak już wlazł na ten Intermarche i skoczył, to go nie zdążyłam zapytać...

Trzeci. O, ten był dobry. Przebrał się za takie duuuuóże cóś z rogami, kopytami, futrem i piątą trąbą** i latał nad Stargardem. Jak mnie zobaczył to, wiadomo, jak każdy prostak, od razu chce się na mnie rzucić, no to go odepchnęłam. Pytam wtedy, jak mam gościa nazwać na blogu, bo przecież nie napiszę, że walczyłam z jakimś rogoto-kopytno-futrzano-trąbiastym monstrum, bo to nawet jak na mnie idiotycznie brzmi, a on na to RRRrrraaaRRrRRRrrr!, wybałuszył ślepia i skrzydła rozłożył. To ja no to facepalm (że co, niby nie wiem, czym pliki .rar otwierać???) i że nazwa rogoto-kopytno-futrzano-trąbiasto-skrzydlasto-ślepiaste monstrum będzie wyglądać jeszcze gorzej i będzie mi pustoszyła linijki. Zanim zdążyłam mu do końca wytłumaczyć kwestie związanie z przenoszeniem przydługich wyrazów do następnego wiersza, zrobił elegancki zwrot i zaczął na mnie pikować z pazurami i jeszcze bardziej chropowatym rykiem.
I żeśmy się tak ganiali. Aż wreszcie trafiliśmy na jakiś niewyschnięty beton, z tym że ja wiedziałam, że jest niewyschnięty, a on najwyraźniej kolejny raz czuł się mądrzejszy i chciał mi udowodnić, że się mylę. Tak więc wpakował się w niego po całości. No i wtedy to już faktycznie beton okazał się być wyschnięty, jak się rozproszył na jego łuskofutrze, aż przebieraniec nie mógł wstać z wrażenia.
No ale jak go tytułować, to nadal nie powiedział. Podobnie jak tego, gdzie nabył te ciuchy.


Idę sobie ostatnio przez Galaxy i oczywiście nie mogę nie zahaczyć o spożywczokioskowy na pierwszym piętrze, który od pewnego czasu gustuje w ciekawym hobby wyzbywania się książek po niższych cenach. A ponieważ jest to spożywczokioskowy na pierwszym piętrze, a nie Empik, to się da tam znaleźć nie tylko nieaktualne książki historyczno-biograficzne i poetycko-geograficzne, ale też... no w sobotę na przykład znalazłam Pullmana! Znaczy: nie tego faceta rzecz jasna - ale 2/3 serii Mrocznych materii! No i tak sobie czatowałam przy nich, zerkałam, że nie bardzo, że nie mam kasy... No ale przecież bym bez nich nie wyszła, no XD
I teraz będę filować na jedynkę, bo właśnie jej tam nie było, i będzie ona wyglądać tak :D

Na zakończenie - dwa stworzone niedawno dowcipy-anegdoty...

Facet miał nietypowe nazwisko - Homik przez samo h.
Pewnego razu złamał przepisy ruchu, zatrzymuje go policjant i szykuje się mandacik.
- Nazwisko? - pyta policjant.
- Homik. Ale przez samo h, nie przez ch.
A policjant, obrażony:
- Przecież wiem, jak się pisze homik!

Małżeństwo bierze udział w teleturnieju. Prowadzący zagaduje i rychło dowiadujemy się, że mieszkają oni w dwupokojowym lokum w bloku, a małżonka jest wielbicielką kotów i mają ich sześć.
- No to w takim razie - podsumowuje prowadzący - co z robicie z wygraną? Może powiększycie mieszkanie?
Mąż na to, przez zęby:
- Nie, kurwa, liczbę kotów...

...trzy linki...

Spokojnie, będę waszą mamą :)


Emotikotki, czyli jak wyrazić kocie emocje


Dzisiaj po przyjściu z pracy mój mąż usiadł na innym fotelu niż zwykle. Co to może znaczyć? Czy powinnam się obawiać? Tak się boję...

...i pięć zdjęć z grzybobrania (jeśli znalibyście lepiej moją rodzinę, to wiedzielibyście, że nie ma co oczekiwać na nich grzybów):



Ale... Heh, ten rozdział! To niesamowite! Przecież to już lada chwila końcówka! Ale tymczasem czas na brakującą, niemal jak w tej zakupionej przeze mnie trylogii, jedną trzecią...


____________________
*Nauczę cię, jak jeść ciasteczko Orejo. Uważaj, bo to bardzo trudne - co, mogę włożyć je nie z tej strony?
**nie dość, że z piątą, to jeszcze było to o tyle mylące, że nie było czterech pozostałych!

1 komentarz: