Polcon 2012 część 1 - podróż
Zaczęło się niewinnie, rutynowy lot helikopterem oddziału Delta, nagle komunikat w radiu "wszystkie jednostki w powietrzu kierować się do 3,5,11", helikopter zrobił szybki skręt i przyśpieszył, adrenalina rosła, nagle BOOOM ! Pilot krzyczy do radia " Helikopter trafiony ! Mayday, Mayday ! 2,4,12 ! Powtarzam jesteśmy na pozycji 2,4,12 jesteśmy pod sil... " komunikat się urywa. Wszystko wokół wiruje, helikopter zahacza o budynek i potem uderza o ziemię ... Ciemność ... Dryń dryń dryń ! Awaryjny budzik mnie obudził, otwarłem oczy, patrzę na zegarek już 2:00 ! Cholera zaspałem ! Wstałem z sofy i wybiegłem z domu kolegi (nie dość że zaspałem to nie obejrzałem do końca filmu "Helikopter w ogniu"). Na dworcu miałem odebrać wsparcie w postaci jak mi powiedziano "Wyspecjalizowanego Oddziału Szturmowego". Helikopter zestrzelony, następny nocny autobus za godzinę a oddział szturmowy właśnie dojeżdża do dworca głównego. Wezwałem szybko posiłki, po opisaniu sytuacji usłyszałem "Kurwa. dobra czekaj tam", 45 minut później przedarłem się przez wszystkie remonty, ronda, nieronda, pale, hale, i budki dla ptaków. Jazda czołgiem jest bardzo fajna, tzn dla właścicieli samochodów po których przejechaliśmy nie była to taka fajna zabawa.
Podjechaliśmy pod Poznań Zachodni, wyciągnąłem torbę w której miałem pancerz, plecak w którym miałem hełm i moją katanę (dla niewiedzących katana=miecz=to metalowe coś czym się robi krzywdę). Zrobiłem mroczną minę, taką że aż taksówkarze zamilkli i pochowali się do taksówek. Idziemy na Poznań Główny lecz po drodze jakiś pijaczyna chciał obejrzeć moją katanę, potem gdy doszliśmy okazało się że Dworzec jest zamknięty od 23:00 do 4:00(akurat w ten dzień jak musiał być otwarty bo ja jechałem), Na dodatek drzwi były strzeżone przez dwójkę strażników strażniczenia strażnicznych bram do Dworca Głównego... Byli przykryci kocem i śmierdzieli jak toksyczne skarpetki. Otrzymałem wiadomość od oddziału szturmowego że się z nimi wionąłem, bo stoją na peronie 5 na tym samym na który wchodziłem z Dworca Zachodniego. Ustaliliśmy punkt zbiorczy przy kasie w przejściu podziemnym. Stoję przy kasie, a pani sprzedawczyni akurat robiła inwenturę w swoim sklepie (tzn bo to była sklepobiletwonia - możesz kupić bilet i bułeczkę. Po utworzeniu zawiłej kolejki pani sprzedawcobiletomanka raczyła zająć dogodną pozycję do wprowadzenia kilku informacji do komputera i wtedy pojawił się "Wyspecjalizowany Oddział Szturmowy" ...
Nagle moje wyobrażenie od 50 napakowanych wojownikach rozwiało się, spodziewałem się morderców odzianych w kamizelki kuloodporne, czerwone czapeczki oraz sandały, noszący w jednej ręce wielgachnego CKMa ("Ciężki Karabin Maszynowy" albo w wolnym tłumaczeniu "pistolet na krześle z trzema nogami") a w drugiej lizaka. Zamiast tego zobaczyłem szczupłą dziewczynę w kolorowych szortach i fioletowych włosach mówiącą "O ! cześć !", na dodatek znałem ją już wcześniej, ruscy i francuzi nazywają ją Maqdalniq de Dreptanique (czyt. Magłdalenik de dreptanink) - choć ja osobiście znam ją pod imieniem Magdalena. Zakupiłem bilety u sklepobiletomanki pożegnałem się z ojcem (tak to ojciec przetransportował mnie przez całe miasto) i poszedłem wraz z Maqdalniq de Dreptanique na peron 6,66 , usiedliśmy na ławeczce tzn na jej karimacie. Nie wiem czemu, może takie są procedury tych ze wschodu. Siedzimy, gadamy, gadamy potem dla odmiany gadamy. Po chwili podchodzi do nas człowiek, trochę pijany i pyta "przepraszam bardzo najmocniej, wiem że teraz robię przypał ale czy nie mieli byście ćmika ?"
Początkowo myślałem że to zwykły pijak ale potem okazało się że to czarnoksiężnik tzn taki bardziej bezdomny czarnoksiężnik, bo miał laczki, dres i bluzkę. Był pod wpływem jakiegoś silnego zaklęcia, strasznie był roztrzęsiony i nie mógł ustać na nogach. A był tak ubrany pewnie przegrał pojedynek z jakimś magiem. Miał przy sobie magiczny wywar zwany "piwkiem" i by odczynić urok musiał dostać "ćmika" nie papierosa , nie fajkę to musiał być ćmik ! Nagle zgubił dowód, potem go wyjął z kieszeni ! Pokazał mi go, kiedyś miał na imię Damian. Ciągle krzyczał "ale mam fazę !" i szukał papierosa a potem krzyczał "ale mam fazę !" potem znowu miał fazę, i znowu i znowu. Nagle ! Wyczarował sobie papierosa ! No ale sobie poszliśmy, zwinęliśmy karimatę i poszliśmy usiąść do przejścia podziemnego. Tam znowu jakiś pijak mnie podrywał. Przyglądając się przejściu podziemnemu znaleźliśmy wejście do piekła... strasznie ciasne. Pominę to jak wsiedliśmy i jacyś śmierdzący ludzie łazili po pociągu i śmierdziało jak w ubojowni wiewiórek w Kirgistanie.
Pociąg ruszył naprzeciwko nas usiadła jakaś blondynka, jechaliśmy jechaliśmy, Magdalena wydawała się śpiąca więc za punkt honoru uznałem nie pozwolenie jej zasnąć. Stosowałem rozmaite techniki, od konwersacji słownej bo szturchanie butelką, i szermierkę trampkową. potem ogłuszyła mnie latająca karimata (w Zamościu nie mają latających dywanów tylko karimaty) Ostatecznie oboje zasnęliśmy. Obudził mnie dopiero blask wschodzącego słońca i jakaś głupia baba opowiadająca koleżankom o tym jaki to fajny sweterek sobie kupiła jej córka której koleżanek nie lubi i że ma fałdę tłuszczu na brzuchu, no ale gdy już ostatecznie dojechaliśmy do Wrocławia i wysiedliśmy było nam zimno. O godzinie 9;00 było zimniej niż o 4:00 ... Poczekaliśmy chwilkę i oto naszym oczom ukazał się nasz przewodnik który ciągle zmieniał wygląd i tożsamość ...
Na chwilę obecną to koniec, ja też muszę jeść ! I ktoś musi podlać Bambusy ! I wyprowadzić R.O.M.A.N.a na spacer ! Więc kolejnej części oczekujcie niebawem :)
Ooo, to się nazywa długa podróż. Ciekawe czy ten czarnoksiężnik jest podobny do tego z Wiedźmina? :)
OdpowiedzUsuń