Odzyskałam
przytomność, gdy zrobiło mi się niewiarygodnie gorąco. Myth szarpał mnie za
ramię i coś do mnie wrzeszczał, nie słyszałam jednak, co mówi - świst powietrza
zagłuszał wszystko. Spadaliśmy. Spojrzałam w dół, pode mną żarzyła się lawa.
Suknia trzepotała wokół much nóg, krople potu spływały mi z czoła do oczu.
Śmierć zbliżała się do mnie, właściwie już się z nią godziłam - w jej ramionach
znalazłabym ukojenie, na wieki złączyłabym się z ukochanym.
Poczułam
szarpnięcie, coś złapało mnie za plecy - coś ostrego. Wbijało mi się w skórę,
powodując niemiłosierny ból. Oczy wyszły mi na wierzch, krzyk wypełnił gardło.
Poczułam, jak Myth wierzga, uczepiony mojego boku.
Coś, co nas
złapało, wyniosło nas z wulkanu. Przez chwilę lecieliśmy po szmaragdowym,
czystym niebie, mijając puchate obłoki… Pod nami roztaczał się widok na
olbrzymi wulkan pokryty czarną skorupą, wokół niego zaś dominowały wielkie,
brunatne bagna. Na pojedynczych wysepkach rosły niskie krzewy w kolorze brudnej
zieleni. Wszystko to wyglądało nieprzyjemnie i przygnębiająco.
To, co nas
trzymało, zatoczyło okrąg nad wulkanem. Zaskrzeczało parę razy, Myth
odpowiedział - nie rozumiałam jednak, co mówią. Stworzenie wypuściło nas -
spadliśmy z niemałej wysokości. Trzasnęliśmy z zbocze wulkanu i stoczyliśmy się
w dół. Wpadliśmy z donośnym pluskiem w bagno. Zakrztusiłam się. Poczułam, jak
Myth łapie mnie za ramię i wyciąga z wody.
- Gratulacje
- wysapałam. Leżałam na wysepce, ubłocona, moje plecy były splamione krwią.
Leżałam, wsparta na łokciach. Targały mną torsje.
-
Gratulacje?! - wrzasnął w odpowiedzi chłopak. - To wszystko twoja wina,
dziewczyno! Jak się tu znaleźliśmy, bo chyba nie przeze mnie?
- Na pewno
przeze mnie, bo to ja umiem cudem przenosić ludzi w aktywne wulkany…
- Umiesz
znikać, bo ja wiem, co jeszcze, ja tak nie robię - obruszył się Myth. - W
dodatku nie wiesz, jak się nazywasz. Podejrzane, już ja się na tym znam.
Westchnęłam.
- Amelia -
szepnęłam. - Nazywam się Amelia.
- Więc
jednak pamiętasz, ty biała czarownico - parsknął z urażoną miną.
- Chcę
wrócić do nory, i to w tej chwili! - krzyknęłam. Na mojej twarzy pojawiły się
łzy złości. Zaczęłam kasłać, zwymiotowałam do bagna.
- No to
wracaj, jeśli wiesz jak. Ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Ogarnęła mnie chęć uderzenia go. Nie miał na sobie
hełmu, z łatwością mogłabym wwbić mu sztylet w policzek. Zapewne ostrze
wyszłoby drugim… Jednak noża nie było przy mnie, a z tym idiotą trzeba było coś
zrobić. Znikłam więc, rozmywając się wśród oparów unoszących się z bagna.
Myth zaklął.
Uniósł w górę rękę, w której trzymał przepychacz. Fechtował nim umiejętnie,
jakby znał się dobrze na szermierce. Spróbowałam się na niego rzucić, jednak
wyczuł mój ruch i trafił mnie w twarz. Ziemia zatrzęsła się pod nami. Wróciłam
do mojej postaci, przerażona, w ostatniej chwili złapałam Mytha za ramię. Wszystko
wokół runęło, ziemia się zawaliła… Zrobiło mi się czarno przed oczami.
Przywaliliśmy
w brukowaną drogę. Czy może raczej on w drogę - ja upadłam na niego. Leżeliśmy
tak przez chwilę, oddech nam się zwolna uspokajał… Spojrzał na mnie, zacisnął
wargi i zrzucił mnie z siebie, głęboko urażony.
- Gdzie możemy
być? - spytałam. Ja już ochłonęłam. Bardziej zależało mi na powrocie na
cmentarz niż na chowaniu urazy do tego nierozgarniętego chłopaka.
Westchnął. Podniósł
przepychacz z chodnika, wstał, wyciągnął ku mnie rękę. Złapałam, a on pomógł mi
wstać. Rozejrzał się wkoło. Dostrzegł tablicę stojącą przy drodze, podszedł i
przeczytał, co jest na niej zapisane.
- Obawiam
się, że jesteśmy w Kijowie - odparł.
Zaciekawiona
podeszłam do niego i również przeczytałam tekst na tablicy. Jasno i wyraźnie
było na niej zapisane: IMPERIUM POLSKIE. KIJÓW.
Miasto zupełnie
nie wyglądało jak Kijów na Ukrainie, w którym byłam z rodziną na wakacjach. Było
całe wypełnione ulicami, domy miały jednolitą barwę…
Przeszliśmy
kawałek, podziwiając miasto. Minęliśmy ogromny park, przez który przebiegała
biała aleja. Kwiaty zarastały trawę, w fontannach bawiły się dzieci. Drzewa
dawały błogi cień wśród dojmujących upałów. Jednak zewsząd dał się słyszeć ryki
i śpiewy.
Myth kazał
mi usiąść na ławce, zaś sam podszedł do jednego ze spacerujących po parku
ludzi. Gdy z nim rozmawiał, ja rozglądałam się wkoło.
Zobaczyłam
prześliczną dziewczynkę. Bawiła się piłką na trawniku przy ogromnej fontannie,
śmiejąc się przy tym - jej głosik przypominał dźwięk tysiąca srebrnych
dzwoneczków, brzmiących razem… Dziewczynka odgarnęła z twarzy krucze włosy,
wijące się niczym małe, poskręcane wężyki wokół jej przeuroczej, rumianej buzi
i opadające delikatnie na zielonkawą sukienkę… Patrzyłam na nią, zauroczona. Dziewczynka
szybko urosła, stała się dorosłą kobietą. Zielona suknia opływała jej nogi, na
plecy kaskadami opadały czarne loki. Popatrzyła na mnie, nasze spojrzenia się
spotkały. Poczułam się, jakbym patrzyła w lustro. Kobieta była doskonałym
odzwierciedleniem mnie samej. Uniosła w górę sztylet, uśmiechnęła się zajadle.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę, po czym ona wbiła sobie ostrze w brzuch.
Ktoś z
uderzył mnie w z liścia twarz.
- Żyjesz
już? - spytał Myth. - Znów zasłabłaś, wiesz o tym?
Popatrzyłam na niego niemrawo. Szybko rzuciłam okiem na
miejsce, w którym stała kobieta - zobaczyłam jednak tą uroczą dziewczynkę w zielonkawej
sukience.
- Czego się
dowiedziałeś? - spytałam.
- Jest rok
120000, uwierzysz? Jesteśmy w Imperium Polskim, zajmuje Niemcy, Czechy, Słowację,
Węgry, Ukrainę, Białoruś, Litwę, Łotwę, nawet Obwód kaliningradzki! Odebraliśmy
coś ruskim! A w ogóle, jesteśmy w jednym z zaledwie dziesięciu parków w Polsce!
- Mówił szybko z zapałem, widać było
jego podniecenie. - A wiesz co? Są mistrzostwa Europy teraz. W piłce nożnej,
nie? Teraz grają finał. I wiesz, Polacy wygrywają z Hiszpanią trzy do zera! A
jest już po osiemdziesiątej minucie! Wygrają już trzydziesty raz pod rząd,
uwierzysz? - mówił, siadając obok mnie, uradowany.
- To, co nas
złapało w wulkanie - zaczęłam - to był pterodaktyl, prawda?
- Tak,
pterodaktyl - odpowiedział. Nagle chyba jakaś lampka zaświeciła się w jego
głowie, gdyż zerwał się z ławki i wyciągnął przed siebie przepychacz. - To
służy do podróżowania w czasie -
wyszeptał.
- Nie bij
mnie już - zawyłam cicho.
- Czekaj, a
jakby nie w twarz? Może w ramię? - zaproponował, rozochocony.
- Czemu nie
uderzysz siebie sam? - spytałam, wielce niezadowolona z jego pomysłu. Myth zawahał
się. Uderzył się w twarz przepychaczem, jednak nic się nie stało. Drugi raz -
znowu nic. Gdy po trzecim razie uderzenie znów nie przyniosło żadnych
rezultatów usiadł koło mnie, zrezygnowany.
- A może
jednak? - spytał
Wyciągnęłam
przed siebie rękę.
- Bij -
szepnęłam. Podniósł przepychacz, zamachnął się i uderzył mnie nim w przedramię.
Niebo
pociemniało, zdawało się nas zasysać. Polecieliśmy w górę, zostawiając pod sobą
cudowny, zielony park. Pędząc znów ku nieznanemu.
A więc to przepychacz przenosi w czasie! Nie mogę doczekać się reszty! xD
OdpowiedzUsuń