poniedziałek, 9 lipca 2012

Death Bride, Cyrograf Zemsty 9 VII 2012



Odzyskałam przytomność, gdy zrobiło mi się niewiarygodnie gorąco. Myth szarpał mnie za ramię i coś do mnie wrzeszczał, nie słyszałam jednak, co mówi - świst powietrza zagłuszał wszystko. Spadaliśmy. Spojrzałam w dół, pode mną żarzyła się lawa. Suknia trzepotała wokół much nóg, krople potu spływały mi z czoła do oczu. Śmierć zbliżała się do mnie, właściwie już się z nią godziłam - w jej ramionach znalazłabym ukojenie, na wieki złączyłabym się z ukochanym.

Poczułam szarpnięcie, coś złapało mnie za plecy - coś ostrego. Wbijało mi się w skórę, powodując niemiłosierny ból. Oczy wyszły mi na wierzch, krzyk wypełnił gardło. Poczułam, jak Myth wierzga, uczepiony mojego boku.

Coś, co nas złapało, wyniosło nas z wulkanu. Przez chwilę lecieliśmy po szmaragdowym, czystym niebie, mijając puchate obłoki… Pod nami roztaczał się widok na olbrzymi wulkan pokryty czarną skorupą, wokół niego zaś dominowały wielkie, brunatne bagna. Na pojedynczych wysepkach rosły niskie krzewy w kolorze brudnej zieleni. Wszystko to wyglądało nieprzyjemnie i przygnębiająco.

To, co nas trzymało, zatoczyło okrąg nad wulkanem. Zaskrzeczało parę razy, Myth odpowiedział - nie rozumiałam jednak, co mówią. Stworzenie wypuściło nas - spadliśmy z niemałej wysokości. Trzasnęliśmy z zbocze wulkanu i stoczyliśmy się w dół. Wpadliśmy z donośnym pluskiem w bagno. Zakrztusiłam się. Poczułam, jak Myth łapie mnie za ramię i wyciąga z wody.

- Gratulacje - wysapałam. Leżałam na wysepce, ubłocona, moje plecy były splamione krwią. Leżałam, wsparta na łokciach. Targały mną torsje.

- Gratulacje?! - wrzasnął w odpowiedzi chłopak. - To wszystko twoja wina, dziewczyno! Jak się tu znaleźliśmy, bo chyba nie przeze mnie?

- Na pewno przeze mnie, bo to ja umiem cudem przenosić ludzi w aktywne wulkany…

- Umiesz znikać, bo ja wiem, co jeszcze, ja tak nie robię - obruszył się Myth. - W dodatku nie wiesz, jak się nazywasz. Podejrzane, już ja się na tym znam.

Westchnęłam.

- Amelia - szepnęłam. - Nazywam się Amelia.

- Więc jednak pamiętasz, ty biała czarownico - parsknął z urażoną miną.

- Chcę wrócić do nory, i to w tej chwili! - krzyknęłam. Na mojej twarzy pojawiły się łzy złości. Zaczęłam kasłać, zwymiotowałam do bagna.

- No to wracaj, jeśli wiesz jak. Ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

Ogarnęła  mnie chęć uderzenia go. Nie miał na sobie hełmu, z łatwością mogłabym wwbić mu sztylet w policzek. Zapewne ostrze wyszłoby drugim… Jednak noża nie było przy mnie, a z tym idiotą trzeba było coś zrobić. Znikłam więc, rozmywając się wśród oparów unoszących się z bagna.

Myth zaklął. Uniósł w górę rękę, w której trzymał przepychacz. Fechtował nim umiejętnie, jakby znał się dobrze na szermierce. Spróbowałam się na niego rzucić, jednak wyczuł mój ruch i trafił mnie w twarz. Ziemia zatrzęsła się pod nami. Wróciłam do mojej postaci, przerażona, w ostatniej chwili złapałam Mytha za ramię. Wszystko wokół runęło, ziemia się zawaliła… Zrobiło mi się czarno przed oczami.

Przywaliliśmy w brukowaną drogę. Czy może raczej on w drogę - ja upadłam na niego. Leżeliśmy tak przez chwilę, oddech nam się zwolna uspokajał… Spojrzał na mnie, zacisnął wargi i zrzucił mnie z siebie, głęboko urażony.

- Gdzie możemy być? - spytałam. Ja już ochłonęłam. Bardziej zależało mi na powrocie na cmentarz niż na chowaniu urazy do tego nierozgarniętego chłopaka.

Westchnął. Podniósł przepychacz z chodnika, wstał, wyciągnął ku mnie rękę. Złapałam, a on pomógł mi wstać. Rozejrzał się wkoło. Dostrzegł tablicę stojącą przy drodze, podszedł i przeczytał, co jest na niej zapisane.

- Obawiam się, że jesteśmy w Kijowie - odparł.

Zaciekawiona podeszłam do niego i również przeczytałam tekst na tablicy. Jasno i wyraźnie było na niej zapisane: IMPERIUM POLSKIE. KIJÓW.

Miasto zupełnie nie wyglądało jak Kijów na Ukrainie, w którym byłam z rodziną na wakacjach. Było całe wypełnione ulicami, domy miały jednolitą barwę…

Przeszliśmy kawałek, podziwiając miasto. Minęliśmy ogromny park, przez który przebiegała biała aleja. Kwiaty zarastały trawę, w fontannach bawiły się dzieci. Drzewa dawały błogi cień wśród dojmujących upałów. Jednak zewsząd dał się słyszeć ryki i śpiewy.

Myth kazał mi usiąść na ławce, zaś sam podszedł do jednego ze spacerujących po parku ludzi. Gdy z nim rozmawiał, ja rozglądałam się wkoło.

Zobaczyłam prześliczną dziewczynkę. Bawiła się piłką na trawniku przy ogromnej fontannie, śmiejąc się przy tym - jej głosik przypominał dźwięk tysiąca srebrnych dzwoneczków, brzmiących razem… Dziewczynka odgarnęła z twarzy krucze włosy, wijące się niczym małe, poskręcane wężyki wokół jej przeuroczej, rumianej buzi i opadające delikatnie na zielonkawą sukienkę… Patrzyłam na nią, zauroczona. Dziewczynka szybko urosła, stała się dorosłą kobietą. Zielona suknia opływała jej nogi, na plecy kaskadami opadały czarne loki. Popatrzyła na mnie, nasze spojrzenia się spotkały. Poczułam się, jakbym patrzyła w lustro. Kobieta była doskonałym odzwierciedleniem mnie samej. Uniosła w górę sztylet, uśmiechnęła się zajadle. Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę, po czym ona wbiła sobie ostrze w brzuch.

Ktoś z uderzył mnie w z liścia twarz.

- Żyjesz już? - spytał Myth. - Znów zasłabłaś, wiesz o tym?

Popatrzyłam  na niego niemrawo. Szybko rzuciłam okiem na miejsce, w którym stała kobieta - zobaczyłam jednak tą uroczą dziewczynkę w zielonkawej sukience.

- Czego się dowiedziałeś? - spytałam.

- Jest rok 120000, uwierzysz? Jesteśmy w Imperium Polskim, zajmuje Niemcy, Czechy, Słowację, Węgry, Ukrainę, Białoruś, Litwę, Łotwę, nawet Obwód kaliningradzki! Odebraliśmy coś ruskim! A w ogóle, jesteśmy w jednym z zaledwie dziesięciu parków w Polsce! - Mówił szybko  z zapałem, widać było jego podniecenie. - A wiesz co? Są mistrzostwa Europy teraz. W piłce nożnej, nie? Teraz grają finał. I wiesz, Polacy wygrywają z Hiszpanią trzy do zera! A jest już po osiemdziesiątej minucie! Wygrają już trzydziesty raz pod rząd, uwierzysz? - mówił, siadając obok mnie, uradowany.

- To, co nas złapało w wulkanie - zaczęłam - to był pterodaktyl, prawda?

- Tak, pterodaktyl - odpowiedział. Nagle chyba jakaś lampka zaświeciła się w jego głowie, gdyż zerwał się z ławki i wyciągnął przed siebie przepychacz. - To służy do podróżowania w czasie  - wyszeptał.

- Nie bij mnie już - zawyłam cicho.

- Czekaj, a jakby nie w twarz? Może w ramię? - zaproponował, rozochocony.

- Czemu nie uderzysz siebie sam? - spytałam, wielce niezadowolona z jego pomysłu. Myth zawahał się. Uderzył się w twarz przepychaczem, jednak nic się nie stało. Drugi raz - znowu nic. Gdy po trzecim razie uderzenie znów nie przyniosło żadnych rezultatów usiadł koło mnie, zrezygnowany.

- A może jednak? - spytał

Wyciągnęłam przed siebie rękę.

- Bij - szepnęłam. Podniósł przepychacz, zamachnął się i uderzył mnie nim w przedramię.

Niebo pociemniało, zdawało się nas zasysać. Polecieliśmy w górę, zostawiając pod sobą cudowny, zielony park. Pędząc znów ku nieznanemu.

1 komentarz:

  1. A więc to przepychacz przenosi w czasie! Nie mogę doczekać się reszty! xD

    OdpowiedzUsuń